Chociaż na casting do boysbandu zgłosiła go mama, a w Take That był najmłodszym z piątki wokalistów, szybko przebił się na pierwszy plan. Ponoć naturę estradowej gwiazdy ma zapisaną w genach po ojcu. Robbie’ego Williamsa trudno w ogóle porównywać do innych gwiazd muzyki pop. Z tego względu dokładnie prześledzimy, jak kształtowała się kariera wielkiego fana piłki nożnej, dobrej zabawy i latających spodków.

Złota era boysbandów

Ostatnia dekada XX wieku w popkulturze to rządy muzyki pop. Gwiazdy tego gatunku zyskiwały coraz większą popularność, a producenci i przedstawiciele wytwórni muzycznych intensywnie szukali nowych osobowości. Lata 90. to również boom na boysbandy i girlsbandy. Wystarczy wspomnieć o Backstreet Boys czy Spice Girls. Modę na muzyczne grupy bardzo szybko dostrzegł Nigel Martin-Smith, który akurat szefował agencji modelek, jednak marzyła mu się kariera w innej części show biznesu. Zorganizował więc casting, którego efektem było powstanie w 1990 roku zespołu Take That.

16-letni Robbie dołączył do boysbandu jako ostatni, po dodatkowych przesłuchaniach, do których zgłosiła go mama. Sam nastolatek już wcześniej chciał spróbować swoich sił na scenie, jednak sprzeciwił się temu jego ojciec, który sam występował na scenie. Showman i komik Peter Williams występował pod pseudonimem Pete Conway. Uznał, że syn nie jest gotowy na karierę estradową. Kiedy jednak Robbie otrzymał angaż w Take That, tata wspierał go z całych sił.

 

 

To wsparcie było młodemu wokaliście potrzebne. W Take That mógł się czuć jak piąte koło u wozu, ponieważ dołączył do dwóch duetów: przyjaciół Gary’ego Barlowa i Marka Owena oraz kumpli z zespołu: Jasona Orange i Howarda Donalda. Na dodatek Williams był z tego grona najmłodszy. Kiedy boysband zaczął odnosić sukcesy i koncertować po całym świecie, Robbie zdradził jeszcze jeden aspekt swojej natury, czyli zamiłowanie do imprezowania. W czasie licznych wyjazdów intensywnie korzystał z przywilejów gwiazdy pop. Przykrym efektem takiego stylu życia okazały się problemy z alkoholem oraz innymi używkami.

Robbie Williams znalazł się na krawędzi. W noc przed występem na MTV Europe Music Awards 1995 przedawkował, co mogło skończyć się dla niego tragicznie. Dopiero po latach muzyk wyznał, że za maską króla życia chował smutek, spowodowany m.in. różnicami w artystycznej wizji kierunku Take That. Williams miał dość popowych ballad, jednak wytwórnia i pozostali członkowie boysbandu niechętnie zapatrywali się na zmiany.

Trudne solowe początki

Skutek mógł być tylko jeden. Williams został wykluczony z Take That, a racji zapisów kontraktowych, nie mógł od razu rozpocząć solowej kariery. Głośniej niż o występach wokalisty było o kolejnych imprezach. Robbie brylował na przyjęciach wydawanych przez George’a Michaela czy muzyków z Oasis. Ostatecznie zdecydował się zapłacić karę za niedotrzymanie warunków kontraktu wynoszącą 200 tysięcy funtów, aby móc nagrywać własny materiał.

Znajomość z George’em Michaelem zaowocowała coverem jego piosenki „Freedom”, dzięki której Williams wrócił na właściwe tory. Wokalista zaczął pojawiać się w telewizji, podpisał pierwsze kontrakty reklamowe.

Wraz z kolejnymi albumami kariera Williamsa nabierała rozpędu. Single podbijały zestawienia radiowych hitów, a w sklepach ustawiały się kolejki po jego nowe płyty. Zwłaszcza wydany w 1998 roku krążek „I’ve Been Expecting You” zyskał ogromy rozgłos, czego efektem był status dziesięciokrotnej platyny. Brytyjski książę popu brylował także na listach przebojów. Tylko jeden album w dorobku dwunastu studyjnych krążków Williamsa nie zajął pierwszego miejsca w czołówce sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Płyta „Reality Killed the Video Star” była w tym zestawieniu… druga.

 

„I've Been Expecting You” Robbie Williams

 

Romans z Take That

Będąc już u szczytu sławy, Williams nie zapominał, gdzie zaczęła się jego muzyczna przygoda. Jego odejście mocno zachwiało boysbandem, który zawiesił działalność w 1996 roku. Powrócił prawie dekadę później jako kwartet. Mimo solowych sukcesów, Robbie zdecydował się wrócić do Take That w 2010 roku. Było to wydarzenie, które odbiło się szerokim echem nie tylko w Wielkiej Brytanii. Nagrany w piątkę album „Progress” stał się prawdziwym hitem. Wystarczy wspomnieć, że krążek został najszybciej sprzedającym się albumem stulecia, ze sprzedanymi 235 tysiącami kopii jednego dnia, a w ciągu tygodnia liczba ta urosła do 520 tysięcy.

 

„Progress” Take That

 

Robbie Williams ostatecznie wrócił do Take That na dwa lata. W międzyczasie nie zaniechał solowych projektów. Przykładem może być chociażby płyta z nowymi aranżacjami swingowych przebojów „Swings Both Ways”. Na krążku pojawiło się wiele znanych głosów. Szczególnie cieszyły duety z Olly Mursem, Rufusem Wainwrightem, Lily Allen, Kelly Clarkson i Michaelem Bublé.

Cisza po burzy

Przez lata świetności Williams nie stronił od kontrowersji. Dotyczyło to zarówno sfery prywatnej, jak i zawodowej. Do mediów docierało wiele informacji na temat związków wokalisty z modelkami, aktorkami czy nawet kuratorką sądową. W sierpniu 2016 roku Brytyjczyk wystąpił na weselu Wiktorii Sardarowej, córki rosyjskiego oligarchii i magnata paliwowego Raszida Sardarowa. Media podawały astronomiczne kwoty, które wokalista miał zainkasować za pojawienie się na zaślubinach, a także krytykowały za tę decyzję.

Williams nic sobie z tego nie robił. Na scenie i poza nią prezentował jedyny w swoim rodzaju wizerunek, który tylko dostarczał mediom tematów do plotek. Z czasem jednak showman postanowił się ustatkować. Spora w tym zasługa Aydy Field, z którą wokalista ożenił się w 2010 roku. Robbie założył rodzinę, a na scenie zamiast wykonywać wulgarne gesty, zaczął występować w duecie z tatą.

Dziś Robbie Williams przypomina spokojnego, statecznego człowieka, rodzica i artystę świadomego. Mimo że nadal lubi zaskoczyć, jak chociażby przyznając się do operacji plastycznych (co nadal bywa uznawane za odważne) oraz głębokiej wiary w bliskie spotkania trzeciego stopnia z kosmitami, ociepla swój wizerunek i po latach kontrowersji ląduje powoli na ziemi. Kolejnym krokiem ma być płyta na 25-lecie działalności artystycznej.

XXV

Nowy album Robbie’ego Williamsa to symbol zmian, jakie zaszły w życiu wokalisty. Single promujące materiał i teledyski do nich są stonowane oraz refleksyjne. Na okładce płyty twórca siedzi zamyślony, opierając głowę o dłoń. Nie mógł jednak odmówić sobie kolejnej okazji do zaprezentowania się światu tak, jak lubi najbardziej, czyli… nago. O ekscesach Robbie’ego Williamsa związanych z zamiłowaniem do występowania w stroju Adama słyszeliśmy już dawno. Przy okazji swojej rocznicy i nowej płyty „XXV”, wokalista jeszcze raz zrzuca ubranie, żeby zapozować do okładki. Taki jest też sam album – osobisty, prawdziwy i szczery.

 

album 25

 

Na trackliście znajdziemy zarówno dobrze znane hity, jak „Let Me Entertain You” czy „Supreme”, ale nie zabraknie także nowego materiału. Jest to więc rozbudowany krążek w stylu Greatest Hits, który w ciekawy sposób pokazuje muzyczną drogę, jaką przebył Williams. Warto też dodać, że każdą ze starszych piosenek wokalista nagrał na nowo z Metropole Orkest.

Co więcej, album to nie jedyne co Robbie Williams przygotował w tym roku. Według zapowiedzi niedługo ma ukazać się także film dokumentalny poświęcony wokaliście. A to jeszcze nie koniec! Na fali sukcesów takich filmów jak „Rocketman” czy „Bohemin Rhapsody” powstaje biograficzny film fabularny, w którym Williams wcieli się w samego siebie.

 

 

„XXV” to zatem bardzo ciekawa propozycja dla wszystkich fanów Robbie’ego Williamsa, a wszystkich miłośników muzyki zapraszamy do sekcji Słucham po więcej artykułów i newsów.