Ta płyta to spójna, dobrze przemyślana opowieść, zapis chwili, stanu umysłu. To spojrzenie człowieka, który wbrew panującym trendom chce być sobą. Po prostu. Tak jak w dzieciństwie, kiedy nie musiał niczego udawać i niczym się nie przejmował. To na pozór takie proste i każdy by tak chciał, ale ile potrzeba odwagi, żeby pokazać światu kim się jest. Artur Rojek, w niewielkiej części, pokazuje to w naszej rozmowie.

 

Rozmowa z Arturem Rojkiem

Piotr Miecznikowski: - Rozmawiamy o dziewiątej rano. Dość nietypowa pora jak na wywiad. Lubisz wstawać rano, czy po prostu w ciągu dnia nie masz czasu na dziennikarzy?
Artur Rojek: - Z jednej strony jestem raczej poranny niż nocny. Najmilsza dla mnie pora dnia, to wczesny ranek, tak koło godziny szóstej. Z drugiej strony, rzeczywiście mam tak wszystko poukładane, że teraz mogę bardziej niż później.

- O.K. przejdźmy zatem do albumu „Kundel”, który trafił już do sklepów i który ma bardzo ważne przesłanie - jest pochwałą zwyczajnego, prostego życia. Jednak jedno pytanie przychodzi od samego początku do głowy: czy zwykłość może być uniwersalna? Czy to słowo znaczy to samo dla każdego z nas?
- Sam nie zadaję sobie tego pytania, nie myślę w takich kategoriach, za „wszystkich”. Kieruję ten album do ludzi, którzy mogą go zrozumieć. Nie zakładam, że wszyscy to poczują i moje przesłanie będzie dla nich jakąś uniwersalną prawdą. Myślę o tych, którzy czują podobnie jak ja. A czy będzie ich mniej czy więcej? Wiesz, od samego początku, kiedy grałem, pisałem piosenki, komponowałem, nie patrzyłem na swoją twórczość jako na coś, co ma trafić do bardzo dużej grupy ludzi. Oczywiście zależało mi na tym, żeby nie odbić się od pustki, żeby to, co robię nie stało się rzeczą obojętną. To jest chyba najgorsze dla każdego, kto cokolwiek robi w życiu. Mimo wszystko nie zakładam, że wszyscy to zrozumieją. Już się przyzwyczaiłem, że jest jakaś grupa odbiorców, która się z tym, co mówię identyfikuje i druga, dużo większa zapewne, której to w ogóle nie obchodzi.


Kundel (CD)


- Brak zrozumienia może się pojawić już na poziomie samego tytułu. Słowo „Kundel” ma dla niektórych nieco pejoratywny wydźwięk.
- Tak, słyszałem już takie zarzuty i w miarę możliwości starałem się wszystko wytłumaczyć. Dla mnie „kundel” ma zupełnie inne znaczenie. Jestem na szczęście otoczony grupą ludzi, którzy myślą podobnie i doskonale rozumieją, co chciałem powiedzieć. Jednak wcale nie wymagam, żeby wszyscy myśleli tak samo.

- Domyślam się, że w tym co mówisz na albumie „Kundel” jest pochwała zwyczajności i prawdy. Doskonale to rozumiem i jest mi to bardzo bliskie, jednak czy nie boisz się, że ta „zwyczajność” też może być rodzajem pułapki? Złapiesz się w nią i później będzie trudno się wyrwać.
- Nie widzę nic złego w byciu zwykłym. Nie dostrzegam tu żadnej pułapki. Myśląc i mówiąc o tym, nie nakazuję sobie odrzucenia wszystkiego, całego kształtu czy formy w jakiej funkcjonuję, tylko po to, żeby być „zwykłym”. Nie należy tego słowa nadinterpretować, raczej trzeba pamiętać czym w istocie jest ta nasza zwykłość. Po to, żeby mieć punkt odniesienia do tego, kim jesteśmy naprawdę, pamiętać jaki jest fundament i rdzeń tego wszystkiego. Nie chodzi mi o to, żeby nagle wszystko zmienić, o wszystkim zapomnieć i być „zwykłym”. Właśnie w takim myśleniu widziałbym pułapkę. Natomiast świadomość własnej zwykłości, wspominanie, czytanie, czy słuchanie o tym, już jest czymś dobrym. Chodzi o to, żeby nie zapomnieć jak bardzo jesteśmy wszyscy do siebie podobni.

- Śpiewając takie frazy jak „złodziej, który ukradł twoje super chwile to ja”, odsłaniasz chyba też drugą stronę swojej natury. Pomimo poszukiwania zwyczajności i spokoju, twoje relacje z ludźmi pełne są bardzo intensywnych emocji.
- Tak, to prawda. Musisz pamiętać, że grupa ludzi, która stoi za tym albumem, czyli ja, Bartek Dziedzic i Radek Łukasiewicz, to wszystko osoby bardzo wrażliwe. Wszyscy interpretujemy świat w sposób wieloznaczny, nie używamy jednego, prostego schematu. Ludzie i ich związki to bardzo wiele drobnych subtelności. O tym czy związek się powiedzie, czy nie, o tym jak wygląda życie we dwoje, decydują takie właśnie drobne i bardzo subtelne elementy. Dla mnie ta silna emocjonalność zawsze była najbardziej interesująca i jeżeli mam się zajmować opisywaniem, interpretowaniem i wyrażaniem uczuć, to chcę się skupiać na czymś bardzo intensywnym. To jest taka przestrzeń, w której się dobrze czuję i potrafię wyrazić. Taki mam charakter i tak wysoko ustawioną własną emocjonalność. Inaczej nie potrafię. Zawsze tak było i nawet pomimo faktu, że na pierwszej płycie tak bardzo tego nie słychać to z każdą kolejną rzeczą, którą robiłem ta emocjonalność miała coraz większe znaczenie.

- Kundel jest bardzo emocjonalny?
-Ta postać, którą wykreowaliśmy na potrzeby albumu, ten tytułowy „Kundel”, nie może być jednowymiarowy, żyjąc w tak złożonym świecie. Musi być przedstawiony z różnych stron, musimy na niego patrzeć z różnych perspektyw. Nawet jeżeli czasami okaże się, że nie jest w stu procentach zrozumiały, bo rządzą nim i kierują różne siły. Widzę to po reakcjach ludzi, którzy słuchali płyty, ich interpretacje są często krańcowo różne. Każdy myśli, że śpiewam o czymś innym i mnie się to bardzo podoba. Dzięki temu udaje się dotrzeć do tych subtelności, które nas różnią. Taki stan udaje się osiągnąć wyłącznie dzięki pewnej intensywności.

- Pisząc teksty zawsze używasz tego samego klucza? Masz bardzo interesującą umiejętność pisania zwięźle i zrozumiale o rzeczach, których wytłumaczenie zajmuje innym o wiele więcej słów i czasu.
- Kiedy piszę sam, lub kiedy piszą osoby, które ze mną współpracują, zawsze jest ten wspólny mianownik. Ludzie dobierają się na poziomie wspólnych potrzeb i wrażliwości. Dzięki temu, kiedy wychodzę na scenę i śpiewam te piosenki, słuchacz może odnieść wrażenie, że to jest wciąż jedna historia. To wynik pewnej określonej energii i doboru konkretnych zdań w odniesieniu do całego tekstu. Kiedy piszę sam, to jest bardzo złożony proces, nie mam lekkiego pióra jak niektórzy ludzie. Jeżeli chce się w piosence zawrzeć jakąś głęboką i uniwersalną prawdę, zamkniętą w jednym krótkim zdaniu, to w moim przypadku wynika to z długich godzin a czasami nawet dni, siedzenia nad tym jednym zdaniem. Długo myślę i staram się dotrzeć do sedna tego, co naprawdę chciałbym opisać. To wymaga dużego skupienia i wysiłku, ale w efekcie zostaje później na dłużej, ma ten sens, którego poszukuję.

- W historii muzyki funkcjonuje taka opinia, że w trudnych czasach najbardziej pożądana jest muzyka lekka, taneczna, pomagająca się oderwać od rzeczywistości. Dobrym przykładem tego zjawiska może być scena rave w Wielkiej Brytanii w czasach rządów Margaret Thatcher. Połowa piosenek z „Kundla”, to utwory taneczne. To wynik skomplikowanej sytuacji w jakiej przyszło nam ostatnio żyć?
- Pewne rzeczy wychodzą trochę podświadomie. Akurat przykład sceny rave jest mi bardzo bliski, bo sam byłem konsumentem tej kultury i była mi bardzo bliska. Mieszkałem oczywiście w Polsce, jednak muzyka brytyjska z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych była dla mnie czymś niezwykle ważnym, kiedy sam wchodziłem w rolę artysty. Byłem je fanem , chociaż wcale nie kojarzyłem jej z żadną polityką. Patrzyłem na wszystko bardziej z perspektywy społecznej, te wszystkie miejsca i ci ludzie, wydawali mi się bardzo podobni do mnie. Z drugiej strony mieli w sobie coś takiego, że chciałem się do nich jeszcze bardziej zbliżyć. Stąd w mojej dzisiejszej twórczość pojawia się taniec. Kiedy pisaliśmy ten materiał, chcieliśmy ustawić się na kontrze do tego co nas otaczało, czyli tego imperatywu bycia kimś niezwykłym za wszelką cenę. Z wykorzystaniem wszystkich dostępnych środków, bo tego oczekują od ciebie korporacje, media, społeczeństwo itd. Nie myślałem o niczym innym, jak tylko o napisaniu o postaci, która w tym wyścigu przegrywa. Dociera do mety jako dziesiąta, nie ma jej w pierwszej trójce. Jest niemal wykluczona.

 

 


- A taniec?
- Pojawił się dlatego, że jest to forma którą zawsze lekko muskałem, ale nigdy jej w sobie nie uruchomiłem. Pomyślałem, że teraz mogę wprowadzić ją do mojej aktywności koncertowej, bo taniec zawsze był mi bliski. Zanim stworzyłem zespół, interesowałem się każdą muzyką, chodziłem na dyskoteki, lubiłem Italo Disco (śmiech). Braci Kuderskich pierwszy raz w życiu zobaczyłem na dyskotece, kiedy tańczyli wspólny układ. Później okazało się, że ważne są dla nas takie zespoły jak Depeche Mode, Bronskie Beat, OMD a później Happy Mondays, Charlatans czy The Stone Roses. Stąd cała ta estetyka, która może się kojarzyć z Haciendą i całą kulturą Rave. Ten „Kundel” to jest taki pozytywny chuligan, zainspirowany trochę sceną, brytyjskim kinem społecznym. Pozytywny, inteligentny chuligan.

- W jednej z recenzji albumu „Kundel”, można przeczytać, że to jest płyta dla twoich rówieśników. Rzeczywiście tak jest?
- Na etapie tworzenia, gadaliśmy często o tym, dla kogo robimy tę płytę. Wspominaliśmy przy tym opinie wielu znajomych w naszym wieku, którzy wciąż słuchają zespołów z lat dziewięćdziesiątych i narzekają, że we współczesnej muzyce nie ma nic ciekawego. Być może, podświadomie nagrałem album właśnie dla nich. Sam jestem takim człowiekiem i odbiorcą, najintensywniej konsumowałem muzykę i kulturę w latach dziewięćdziesiątych. Później wszyscy staliśmy mężami, ojcami, prowadzimy firmy i żyjemy w kompletnie innej rzeczywistości. Jednak pewien sentyment i melancholia związana z tamtymi czasami w nas pozostały. Dlatego nie czuję się źle, jeżeli ktoś mówi w taki sposób. Rzeczywiście śpiewam o rzeczach, które można zrozumieć dopiero kiedy się trochę przeżyje. Jednocześnie ubrałem wszystko w elementy muzyczne, które są bardzo aktualne. Starałem się po prostu uniknąć banału.

 

Jeśli chcecie poznać więcej muzycznych nowości, przeczytać wywiady zartystami to zapraszamy do przeczytania kolejnych tekstów z Pasji Słucham.