True crime, biznes i kobiety

Są we mnie dwa wilki - jeden uwielbia książki z serii true crime, a drugi zaczyna mieć wątpliwości natury moralnej. Nie zamierzam oczywiście naprawiać ludzkiej natury. Śmierć i makabra budzą w nas naturalne zainteresowanie, ale książki z gatunku literatury faktu oraz powstające na ich podstawie filmy i seriale to biznes. A na biznesach ktoś zazwyczaj zarabia. Dlatego zaczyna mnie uwierać kwestia ofiar i ich rodzin. Dlaczego Teda Bundy'ego gra hollywodzki aktor, a ja na każdym rogu widzę twarz mordercy? Dlaczego na wkładkach zdjęciowych książek widzę zdjęcia ofiar - i pół biedy, jeżeli są to archiwalne zdjęcia z wakacji z rodziną, bo zdarzają się też zwłoki i kawałki ciała. W dodatku w przeważającej części są to ciała kobiet.

Przyjrzyjmy się standardowej narracji - przerażony przechodzień odkrywa zwłoki, starannie opisane w straszliwych detalach. Nacisk położony jest na emocje świadków. Potem do akcji wkraczają detektywi i policjanci, detektywki i policjantki rzadziej. Śledzimy ich błyskotliwy tok rozumowania, pojawia się podejrzany i to na nim skupia się światło reflektorów. Poznajemy jego życie, stosunki z rodziną, zastanawiamy się, co go ukształtowało. Urodził się jako bestia czy może molestował go ojciec? Czy lubił wyrywać nóżki muszkom? Czy bił żonę? Na koniec jeszcze ostateczne stracie z ławą przysięgłych, koniec. A ofiara? No cóż, nie żyje.

A ona gnije, chciałoby się powiedzieć, parafrazując „Płonącą żyrafę” Grochowiaka, bezbronna za życia i po śmierci, par excellence pozbawiona sprawczości, wystawiona najpierw na przemoc dosłowną, a potem symboliczną, objawiającą się w naszym spojrzeniu, w mieszaninie odrazy i fascynacji, z jakimi przyglądamy się dokumentacji zbrodni.

Ostatni trop książka

Uczciwy zapis śledztwa

Do tego dochodzi ego autora - spójrzmy na genialne na swój sposób „Z zimną krwią" Trumana Capote, w którym ofiary wprawdzie dostają trochę miejsca jeszcze za życia, ale trudno mieć wątpliwości co do tego, że całość nie służy ani im, ani w zasadzie nikomu, tylko pompowaniu pozycji pisarza. Podobne wątpliwości budzi we mnie Obsesja zbrodni Michelle McNamary (koszmarnie przetłumaczony tytuł „I’ll be gone in the dark”, znaczący w kontekście treści). Historia niewyjaśnionych przez lata morderstw służy autorce do dość bezpardonowego opowiadania o sobie - i to mnie mocno uwiera.

Na tym tle ksiażka Marka Bowdena prezentuje się zaskakująco uczciwie. „Ostatni trop” to zapis śledztwa, setki stron dialogów utrwalonych na taśmie, w których troje detektywów próbuje dowiedzieć się od jedynego dostępnego świadka co stało się z zaginionymi przed blisko czterdziestoma laty siostrami Lyon. W kwietniu 1975 roku mieszkające na przedmieściach Waszyngtonu dziewczynki poszły do pobliskiego centrum handlowego, żeby zjeść pizzę i spotkać się ze znajomymi. Dotarły na miejsce, ale nie wróciły do domu. Nikt nie natrafił na ich ślad - ani na ciała, ani na krew, ani na strzępki ubrań, chociaż dziesięcioletniej Kate i trzynastoletniej Sheili szukały zastępy policjantów, sąsiadów i wolontariuszy. Zaginięcie Kate i Sheili wyznaczyło koniec przekonania, że przedmieścia są bezpieczne, a ruch hippisowski zmieni świat w miejsce przyjazne i łagodne. W 1975 ideały dzieci-kwiatów dogorywały, ale pozostali ci, którzy za nimi poszli, teraz często uzależnieni od narkotyków, żyjący w skrajnej nędzy, zdesperowani. Odrzucili amerykański sen, a teraz on w konsekwencji zamykał im drogę powrotu do społeczeństwa. Dotyczyło to oczywiście ludzi z grup podatnych na wykluczenie, bez zaplecza w postaci stabilnej rodziny czy poduszki finansowej, która umożliwiałaby nowy start.

Meandry kłamstw i zimne fakty

Śledztwo w sprawie zaginionych nie przyniosło rezultatów, ale nie zostało nigdy zamknięte. W 2013 roku jeden z detektywów przeglądających akta trafił na zignorowane wcześniej dziwaczne zeznanie osiemnastoletniego Lloyda Welcha, który utrzymywał, że widział dziewczynki wsiadające do auta kulejącego mężczyzny. Chris Homrock rozpoznał w opisie potencjalnego porywacza skazanego i nieżyjącego już pedofila Raya Mileskiego. Czyżby to on był odpowiedzialny za zniknięcie sióstr Lyon? Okazuje się, że Lloyd Wench tkwi w więzieniu, odsiadując wyrok za wykorzystywanie seksualne nieletnich. Chris postawnawia go przesłuchać, mając nadzieję, że Welch zapamiętał coś, co pomoże jednoznacznie powiązać Mileskiego ze sprawą. Jednak na miejscu okazuje się, że Welch, patologiczny kłamca i manipulant, opowiada historię dziwniejszą niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. I na tym stwierdzeniu poprzestanę.

Bowden w reportażu opowiada o Sheili i Kate tyle, ile trzeba, nie ukrywając, że nie są tematem książki, chociaż spotkało je coś potwornego. Tematem jest przesłuchanie i meandry kłamstw, które płynnie buduje Welch i z trudem dekonstruują śledczy. Nie ma zachwytu nad sprytem mordercy ani współczucia - są twarde, zimne fakty i konstatacja, że jeden człowiek może zniszczyć w kilka minut życie dziesiątek ludzi, a potem unikać konsekwencji prawdy tak strasznej, że samemu odsuwa się ją od świadomości. W dodatku część dochodów z publikacji oryginalnego wydania przeznaczona została na fundusz amerykańskiego Krajowego Centrum Dzieci Zaginionych i Wykorzystywanych (zarówno przez Bowdena, jak i wydawnictwo).

Dlatego mimo rosnącego bagażu wątpliwości w kwestiach true crime oceniam „Ostatni ślad" pozytywnie (ale muszę też zaznaczyć, że Mariusz Gądek i redakcja mogliby popracować mocniej nad kwadratowym momentami tłumaczeniem).

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.