Do Siedlec z Warszawy jedzie się łatwo. Można wsiąść w pociąg „na śródmieściu”, przeczytać sto stron powieści i jest się w Siedlcach. Można też wsiąść na rower i wtedy jest trochę trudniej, bo drogą krajową nie pojedziecie (chyba, że bardzo chcecie). Zatem robimy tak: jedziemy na Nieporęt (dowolnie, albo kanałem Żerańskim, albo drogą 633), następnie skręcamy na północny-wschód na Stare Załubice i trzymając się Bugu kierujemy się w stronę Niegowa, z którego zjeżdżamy nad Liw, a następnie tuż przed Węgrowem zjeżdżamy na południe drogą wojewódzką numer 696. I „już” jesteśmy. Bardzo przyjemna trasa z pięknymi widokami zwłaszcza w okolicach Liwu oraz siedliskami bocianów w okolicach Słopska. W Siedlcach zaś można odwiedzić muzeum, w którym przechowywany jest obraz El Greca, „Ekstaza św. Franciszka”. Jak do tego doszło, co sprawiło, że dzieło znalazło się w Polsce i jakie były jego losy, przeczytacie zaś w fantastycznej książce Katarzyny J. Kowalskiej, „Polski El Greco”. 
 

 

 

Jest rok 1963. Izabela Galicka i Hanna Sygietyńska to młode naukowczynie, które mają bardzo specyficzną pracę - objeżdżają miasteczka i wsie na Podlasiu, katalogując zabytki. Bywa ciężko, ale i zabawnie. Są młode, niestraszne im niewygody, potrafią zjednywać sobie księży, pracują ciężko i mają w sobie miłość do sztuki. Jak się zjednuje księży, zapytacie? Przepis na to jest prosty - gdy jest to tzw. „ksiądz patriota”, to należy się powołać na innego księdza-patriotę, z którym jest się ponoć w dobrych stosunkach. Gdy jest to ksiądz kontestujący system, należy w samych negatywach przedstawić jakiegokolwiek księdza-patriotę. Należy się tylko pilnować i wybadać teren, ale badaczki rozpoznające, w którym dziesięcioleciu XVIII wieku powstała woluta kratownicy, bez problemu radzą sobie z takimi zagadnieniami. Katalogowanie zabytków to okazja do wielu odkryć - nowych datowań obiektów, które nikogo poza gronem dziesięciu osób w kraju nie interesują, przypisania obrazu malarzowi, o którym słyszało dwadzieścia osób… fascynujące zajęcie. Ale może się coś wydarzy?

Jeśli w Węgrowie skręcicie na północny-wschód, dotrzecie do Kosowa Lackiego. Potężna bryła kościoła będzie widoczna już kilka kilometrów przed miasteczkiem. Galicka z Sygietyńską właśnie tutaj zobaczą obraz, który zmieni ich życie. Na plebanii dostrzegają dzieło mocno odstające od tego, do czego się przyzwyczaiły podczas prac nad katalogiem. Wpatrzony w niebo święty Franciszek jest lekko pochylony do przodu. Oczami pełnymi łez spogląda w kierunku światła. To moment otrzymania stygmatów. W tle góry, a pod prawą ręką świętego czaszka, motyw wanitatywny. Jest coś w tym mężczyźnie wyjątkowego, jakaś aura i choć obraz jest ewidentnie przemalowywany i z werniksami mocno poczerniałymi, bije z niego moc.

Badaczki dość szybko stawiają odważną hipotezę - na plebanii jest obraz „z warsztatu El Greca”. Jeszcze nie piszą, że namalowany ręką mistrza, ale w jego duchu i w bliskiej obecności patrona. Opublikują swoje tezy w wychodzącym do dzisiaj „Biuletynie Historii Sztuki”. Oprócz wąskiego grona specjalistów nikt na to nie zwróci uwagi.

Dopiero gdy spragniony newsa dziennikarz jednego z dzienników postanowi ogłosić wieść na całą Polskę, do Kosowa Lackiego zaczynają ściągać tłumy - dziennikarzy, naukowców, ale i szpiegów. Gwiazdy historii sztuki stwierdzają jednak, że młode badaczki się pomyliły i to żaden El Greco. Wśród nich profesor Jan Białostocki, autor niezrównanej „Sztuki cenniejszej niż złoto”. Pozamiatane. Wokół Sygietyńskej i Galickiej wyrasta mur milczenia, w instytucie są omijane, jako te, które rozpętały burzę w szklance wody.

Obraz nie daje im spokoju. Podobnie jak kurii siedleckiej, która postanawia poddać go konserwacji. Po zdjęciu trzech warstw przemalowań oczom konserwatorki ukazuje się niezwykły obraz z… własnoręczną sygnaturą El Greco! A jednak miały rację!

Jeśli chcecie poznać szczegóły tej opowieści i ciąg dalszy, to nie wiem co jeszcze tu robicie, powinniście właśnie klikać „dodaj do koszyka” lub biec do najbliższej księgarni. Powiadam wam – „Polski El Greco” wciągnie was jak dobry kryminał, a autorce udało się zwrócić uwagę na wiele różnych od siebie wątków takich jak „historycznosztuczne” rozważania nad autorstwem obrazu, specjalistyczny wykład o renowacji i rekonstrukcji, oddać atmosferę uczelni w latach 60. (umówmy się, że to się nie zmieniło jakoś drastycznie), pokazać jak w nauce możemy przegapić wielkie odkrycia, bo posługujemy się stereotypami (młode panny coś sobie wyobrażają), oraz opowiedzieć historię dwóch niezwykłych kobiet, które poświęciły życie swojej pasji i czas je wydobyć z historii. Czas pokazać, że bohaterki to też naukowczynie, które piszą specjalistyczne teksty dla wąskiego grona odbiorców, ale jednym takim tekstem mogą zmienić przestrzeń kulturową, w jakiej żyjemy.
Dzisiaj „Ekstaza św. Franciszka” jest uznawana za jedno z najważniejszych dzieł w polskich zbiorach, a wszystko to dzięki konsekwencji i uporowi kilku osób. O nich jest ta książka, która w niezwykle przystępny i ciekawy sposób wciąga nas w naprawdę skomplikowane rozważania o sztuce. I ludzkim poświęceniu. Naprawdę świetna rzecz.