Tomasz Michniewicz napisał książkę, w której opowiedział życie siedmiu osób - zwykłych mieszkańców naszej planety. „Najzwyklejszych”, jak dodaje hasło na okładce książki „Chrobot”. Może jednak nie tak zwykłych, skoro ich opowieści przyciągnęły reportera i sprawiły, że nie mogłem przez dwa dni się od nich oderwać? Reklamowe hasło o „zwyczajności” bohaterów tej opowieści jest użyte w świadomej kontrze wobec opowieści o zwycięzcach, politykach, ludziach, którzy zasłynęli z czegoś, lub są sławni z tego, że sławni być chcą. Bohaterowie i bohaterki Michniewicza niczym się nie wyróżnili. Na pozór. Bo przecież każdy z nas jest wyjątkowy.

 

 

Finlandia, Kolumbia, Japonia, Uganda, Indie, Stany Zjednoczone i Zimbabwe. Siedmioro dzieci, „będą dorastać w tym samym czasie, ale nigdy się nie spotkają”. Jako dorośli opowiadają swoje wspomnienia reporterowi z Polski, który jeszcze musi podkreślić, że „wszystkie wydarzenia i postacie…”. To jest prawda, tak było. A może jednak nie? Bo czy pamiętamy całe życie? Historia i wspomnienia są zawsze fikcją choćby najbliższą jakiejś prawdy.

 

Autor prowadzi swoją opowieść wielogłosowo, przeplatając losy bohaterów „Chrobotu” i przeskakując z Zimbabwe do Finlandii w tempie szybszym niż sanie Mikołaja docierają nad Warszawę 6 grudnia. Zabieg z jednej strony dający możliwość łatwego porównania sytuacji każdego z dzieci, z drugiej - mocno serialowy to montaż, odrobinę zbytnio przypominający telenowelę. Oto z domu Kasi przenosimy się do apartamentu Maćka. Dzięki temu łatwiej zaprzyjaźniamy się z bohaterami „Chrobotu”, ale na szczęście są momenty, w których Michniewicz bardziej skupia się na jednej postaci i daje jej dokończyć swoją opowieść, rzucając światła tylko na jeden monodram. Dzięki temu przezwyciężone są serialowe problemy. Autor uniknął też pułapki sentymentalizmu, a opisywane losy czasem wstrząsają, a czasem po prostu ilustrują i rejestrują zwyczajną rzeczywistość dzieciństwa czy dorastania bohaterów.

 

Ma Tomasz Michniewicz talent do snucia rozbudowanej, wielogłosowej opowieści bez usypiania czytelnika, trafnie podsuwając co jakiś czas chwytliwe momenty i angażując czytelnika do ocen, porównań z własnym dzieciństwem ale też bardziej ogólnych obserwacji kulturowych. To cenne, choć niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw.

 

Ja jestem łasy na egzotyczne opisy, Uganda czy Zimbabwe są mi bliskie i chętnie udaje się tropem opisów Autora, ale pozostaje pytanie czy zestawiając losy biednych i bogatych, z krajów rolniczych i zaawansowanych gospodarczo, nie za często korzysta z kontrastu, dzięki któremu przygody wydają nam się ciekawsze, bardziej wciągające? Czy ten zabieg to nie przesadna manipulacja nami? Bo może same w sobie losy zwykłych ludzi nie są ciekawe, ale wchodzimy w tę opowieść właśnie dzięki silnym kontrastom? Może jednak niezwykłość ich położenia i egzotyka są dla nas najciekawsze? Czy to nie jest kolonialne oko uprzywilejowanego białego, który innym uprzywilejowanym pokazuje egzotyczne życie niekoniecznie dzikich, a pod hasłem zwyczajności zapewnia nam komfort lektury i brak dysonansu poznawczego?

 

Egzotyka zawsze się sprawdza, ciekawie się czyta o życiu innych ludzi; im bardziej oddaleni od naszej nadwiślanej perspektywy, tym ciekawsi wydają nam się najzwyklejsi ludzie. Do tego Tomasz Michniewicz pisze bardzo sprawnie i „Chrobot” to jest doskonała lektura, ale jak ją skończycie zadajcie sobie pytania, o których piszę, bo jednak coś mi nie daje spokoju. Jednak żeby się nad tym zastanawiać, trzeba poznać, trzeba przeczytać. „Chrobot” zostaje mi pod powieką i zmusza do myślenia. Na pewno warto o nim porozmawiać.