Ewa Świerżewska: Łatwo narysować jest skarpetki, które żyją własnym życiem?

Daniel de Latour: Łatwo. Wszystko, co żyje własnym życiem, innymi słowy – opisane jest tak, że ucieka z kartek książki i rozbiega się po okolicy, łatwo jest narysować. Wystarczy zobaczyć, dokąd pobiegło.

EŚ: Najwyraźniej Tobie się udało, bo nie dość, że spośród 100 książek jury wybrało do finałowej piątki ilustrowaną przez Ciebie, to na dodatek uzyskała ona tytuł Najlepszej Książki Dziecięcej „Przecinek i Kropka” 2015. Jaki jest przepis na sukces?

DdL: Ojej. Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy to przepis akurat na sukces, na pewno jakiś dobry kierunkowskaz: ważne, żeby to, co robię, bawiło na początek mnie i mnie sprawiało radość.

EŚ: Czy są gatunki literackie, które szczególnie lubisz ilustrować? I takie, od których wolałbyś się trzymać z daleka?

DdL: Na pewno z wieloma chciałbym się dopiero zmierzyć. Paradoksalnie, należy do nich mój ulubiony komiks – od wielu lat chodzi mi po głowie kilka nawet do końca niewymyślonych komiksów, które na skutek owego niewymyślenia żyją trochę własnym życiem i z których część dawno już nie jest o tym, o czym z początku wydawała się być. Bardzo lubię książki dla mniejszych dzieci, bo mogę bez skrupułów rysować w nich tak, jak lubię najbardziej: dużo i wszędzie. Nie wiem, czy od czegoś chciałbym się trzymać z daleka, chyba nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Żaden konkretny gatunek, żaden typ czy rodzaj literatury w każdym razie.

EŚ: Czy zetknąłeś się kiedyś z tekstem, którego najzwyczajniej nie dało się zilustrować, a takie było oczekiwanie?

DdL: Nie. Zawsze się jednak udawało i na ogół tak wychodzi, że zadania z pozoru trudne, okazują się stosunkowo proste – i odwrotnie. Ot chociażby zlecenie opatrzone instrukcją „niech pan narysuje, wie pan, wiatr, muzykę, coś takiego” sprawiło mi ostatecznie dużo mniej kłopotu, niż doprowadzenie do satysfakcjonującej postaci portretu pewnego indyka, który na ilustracji był wysokości mniej więcej pięciu centymetrów, a poświęciłem mu pół dnia…

EŚ: Jak wygląda praca ilustratora na co dzień?

DdL: Zwyczajnie! Ilustrator wyłazi z łóżka, myje zęby, siada przy biurku i, popijając herbatę, rysuje różne rzeczy. Czasem wstaje i się przeciąga. Niekiedy ziewa, szczególnie kiedy rozmawia z kimś, kto również ziewa. Czasem coś zje. Czasem coś powie, bywa, nie oszukujmy się, że sam do siebie. Po nocach i nad ranem czyta książki, niekiedy nawet takie, których wcale nie musi ilustrować.

EŚ: Często dostajesz propozycje nowych tekstów do zilustrowania? Czy zgłaszają się do Ciebie autorzy, czy wydawcy?

DdL: Dość często. Na tyle często, że nie bardzo mam czas zająć się własnymi sprawami i pomysłami. Przeważnie zresztą są to naprawdę bardzo fajne teksty. Na ogół z propozycjami zilustrowania książek zwracają się do mnie wydawnictwa, chociaż zdarzają się wyjątki, jak chociażby, no właśnie, obie książki Justyny Bednarek, o których narysowanie poprosiła mnie sama autorka. Nawiasem mówiąc, pracujemy nad trzecią, dla której szukamy wydawcy i myślimy o czwartej.

EŚ: Ile czasu trwa praca nad jedną książką?

DdL: O, bardzo różnie. Od, powiedzmy, miesiąca – dwóch, do roku czy nawet ponad roku. I wbrew pozorom wcale nie zależy to tylko od objętości książki czy ilości szczegółów na ilustracjach.

EŚ: Co jest najtrudniejsze w pracy ilustratora?

DdL: Chyba jednak przypomnienie sobie w odpowiednim momencie, że istnieje prawdziwe, nienarysowane życie.

EŚ: Dziękuję za rozmowę!

Daniel de Latour ilustruje książki i czasopisma dla mniejszych i większych, rysuje komiksy. Współpracował m.in. z „Misiem”, „Świerszczykiem”, ilustrował felietony Joanny Sokolińskiej w „Wysokich Obcasach”, rysował smoki, krasnoludki, kosmonautów, żyrafy, tygrysy, pociągi i inne rzeczy. „Wyprawa do kraju księcia Marginała” Henryka Bardijewskiego z jego ilustracjami otrzymała nominację do nagrody Polskiej Sekcji IBBY Książka Roku 2009, a „Atlas świata. Ameryka Południowa” nominowany był do nagrody „Przecinek i Kropka, najlepsza książka dziecięca”. Laureat drugiej nagrody w konkursie na komiks Muzeum Powstania Warszawskiego. Niektóre rzeczy przerysowuje od swoich dzieci. Uczy się grać na skrzypcach od wiejskich muzykantów. W jego rodzinnym domu każdy zbłąkany pająk może liczyć na dobre słowo, ciepły kąt i miskę strawy. Pewnie dlatego większość zatrzymuje się tam na dłużej, a niektóre sprowadzają krewnych. (nota ze strony Wydawnictwa Nasza Księgarnia)