Kiedy porówna się go z poprzednimi płytami, łatwo zauważyć, że artystka odnalazła spokój i równowagę, jest świadoma swojej wartości i bardzo dokładnie wie, co chce powiedzieć. To co słyszymy na płycie „Odwilż”, pozwala nam zaufać Paulinie i nabrać pewności, że historie które opowiada są prawdą i wnoszą coś ważnego. To jest element niebywale istotny, fundament relacji artysty i słuchacza. Na płycie, obok Pauliny pojawili się między innymi Vito z zespołu Bitamina, młoda i niebezpiecznie utalentowana raperka Ryfa Ri i Dawid Podsiadło. Jak powstały kompozycje i jak wyglądała cała praca nad „Odwilżą” opowiada nam Paulina Przybysz.

 

Rozmowa z Pauliną Przybysz

Piotr Miecznikowski: - „Odwilż” to koniec zimy dla Ciebie, w wymiarze osobistym, czy może powinniśmy to rozumieć szerzej i bardziej uniwersalnie?

Paulina Przybysz: - Kiedy posłucha się całego albumu to odpowiedź przychodzi sama (śmiech). Dla mnie to jest odwilż emocjonalna, ale także rozumiana globalnie i zupełnie dosłownie, czyli klimatycznie. Samo słowo „odwilż” pada tylko raz, w jednej z romantycznych piosenek w kontekście ciepła relacji. Jednak jeżeli chcemy całą płytę analizować głębiej, to jest to także temat konsumpcjonizmu, trudów z jakimi musi borykać się feminizm, pośpiechu, w którym żyje cały świat. W tym wymiarze, słowo „Odwilż” jest trochę poważniejszą metaforą i dlatego wyciągnęłam je z szeregu. To stało się dopiero po jakimś czasie, ponieważ pierwotnie folder z tym materiałem nazywał się „Stany Skupienia”. Wszystko to miało związek z moją pracownią i widokiem z okna. Piosenki pisałam zimą i wciąż obserwowałam zachodzące za zewnątrz zmiany. Z jednej strony te związane z pogodą, a z drugiej te, które docierały wraz informacjami i niepokojącymi raportami o stanie świata. Niektóre były naprawdę mocno przerażające. Wszystko to mieszało się w mojej głowie i prowadziło do pisania takich piosenek jak „Zima”. Ten utwór ma dość apokaliptyczny klimat, ale podsuwa też rozwiązanie - potrzebujemy miłości i spokoju. Nie wiadomo co będzie dalej, ale tymczasem to wszystko co możemy zrobić.

„Odwilż” Paulina Przybysz (CD)

 

- Nie wydaje Ci się, że spokój można osiągnąć odcinając się od informacji, które ostatnio coraz częściej i wyraźniej nie są prawdziwe?

- Zdecydowanie. Sama, im jestem starsza, tym bardziej „idę w las” i staram się jak najczęściej włączać tryb samolotowy (śmiech). Ale to nie jest rozwiązanie idealne, szczególnie, kiedy ma się dzieci i żyje w świecie, w którym ważne jest tu i teraz. W takiej formie chłoniemy wiedzę na jego temat i musimy uczyć się wszystko mądrze filtrować. To nie jest proste i dlatego wciąż żyjemy w lekkim dysonansie. Z jednej strony uciekamy od informacji w stronę duchowości i głębszych medytacji, a z drugiej, fizycznie jesteśmy tu i niewiele się da na to poradzić. Ten album to oddaje - jest na nim frustracja, ale są też spokój i nadzieja.

- Wspomniałaś o pisaniu w pracowni z widokiem na zimowy krajobraz. Czy potrzebujesz jakichś określonych okoliczności i warunków, żeby pisało ci się lepiej? Czy umiesz też napisać piosenkę na kolanie, jadąc busem na koncert?

- Prawda jest taka, że pisałam i tworzyłam w bardzo różnych okolicznościach. Było klikanie w busie, pisanie w pokojach hotelowych, pisanie z dzieckiem przyklejonym do piersi (śmiech). Sam więc widzisz, że nie ma tu jednej, jasno sprecyzowanej metody. Jednak ta opcja z pracownią i względnym spokojem jaki mi daje, wydaje się być najlepszą. Nie jest łatwo wygospodarować kilka godzin dziennie dla siebie, kiedy masz rodzinę i dzieci, jednak jeżeli się w końcu uda i możesz usłyszeć własne myśli, to jest to duży luksus. Wtedy rodzą się fajne rzeczy. Czasami mam odnoszę wrażenie, że to co napisałam jest słabe, ale później wracam do tego i okazuje się, że jest całkiem O.K. Bywa też, że jakaś rzecz podoba mi się jednego dnia, a następnego słucham i łapię się za głowę (śmiech). Nigdy nie zdarza się, żebym siedziała nad kartką i miała pustkę w głowię. Wrażeń, doświadczeń i myśli i jest bardzo dużo w porównaniu do czasu, w którym można je wszystkie poukładać i opisać.

- Kiedy powstaje twoja nowa płyta, myślisz o niej kompleksowo jako o zamkniętej całości, czy po prostu piszesz kolejne piosenki i po jakimś czasie zapada decyzja, że można z nich ułożyć album?

- Wydaje mi się, że raczej ta druga wersja jest mi bliższa. Po prostu piszę piosenki, i powoli, z dnia na dzień sama dowiaduję się o czym może być ta nadchodząca płyta. Raczej nie zdarza się, żebym usiadła i pomyślała - a teraz napiszę koncept album o jakimś historycznym wydarzeniu (śmiech). Moje płyty to pewne zamknięcia kolejnych etapów rozwoju i myślenia. Dziś, kiedy słucham swoich starych płyt, to doskonale pamiętam jakie wydarzenia wpłynęły na napisanie konkretnych piosenek. To taki prywatny pamiętnik (śmiech).

- Jest w twoim życiu ktoś, komu najbardziej ufasz, kiedy przychodzi do oceny tego co robisz? Podejrzewam, że to może być Natalia, ale może się mylę...

- Szczerze mówiąc, z Natalią wypracowałyśmy sobie taki system, że raczej nie puszczamy sobie niczego, zanim nie jest to zamknięte i gotowe do publikacji. Nie chcemy wzajemnie na siebie wpływać, bardziej nas ciekawi co się stanie, kiedy ta druga siostra zrobi coś zupełnie sama. Bardzo długo byłyśmy obok siebie, jak jeden głos. Ludzie do tej pory nas mylą, w wywiadach mówią do mnie Natalia, a do Natalii Paulina (śmiech). Ostatnio jakiś dziennikarz pytał mnie, czy na płycie śpiewa Natalia, bo on ją bez przerwy słyszy. No nie, nie śpiewa, to jestem cały czas ja (śmiech). Co mogę na to poradzić, że jesteśmy z jednego łona? Jednak to nie ona jest tą osobą, która pomaga i ocenia to co robię na etapie kreacji. To raczej mój chłopak, który wszystko co nagrywam miksuje, wszystkie moje solowe płyty zrobiliśmy razem. Ale ostatecznie sprawa wygląda tak, że jestem już na takim etapie, że mam dość mocne zaufanie do siebie samej. Nie potrzebuje oceny, czy motywacji z zewnątrz, uwolniłam się już z tego systemu i umiem sobie powiedzieć: dobra Paulina, to jest dobre, to słabe, to wydamy, a to raczej nie.

- A opowiesz kto z tobą pracował przy albumie „Odwilż”? Wiem, że pojawili się bardzo interesujący goście.

- Zanim opowiem o gościach, trzeba wspomnieć, że na płycie jest wielu producentów. Pojawili się Paweł Stachowiak, Night Marks, Vito, Max Psuja, od którego wyciągnęłam kilka bitów i ostatecznie namówiłam do gościnnego udziału w piosence „Minimalizm”. Kolejni goście to Ryfa Ri, dziewczyna na którą trafiłam przypadkiem, dzięki temu, że ktoś mnie oznaczył w jakimś poście obok kilku bardzo utalentowanych dziewczyn związanych z hip hopem. Na końcu ktoś napisał w komentarzu, że wszystko o.k. ale prawdziwą królową jest Ryfa Ri. Pomyślałam: „hm... kto?” (śmiech). Sprawdzałam ją w internecie, obejrzałam filmiki na których rymuje, opowiada czy tańczy i od razu, tego samego dnia wysłałam jej piosenkę. Napisałam mnie więcej coś takiego: „słuchaj, nie znamy się, ale jedziesz mi tu zwrotkę” (śmiech). Ryfa nagrała i od razu było świetnie, nie miałam żadnych pytań. Co zabawne, osobiście poznałyśmy się dopiero na premierowym odsłuchu płyty, wcześniej tylko wysyłałyśmy sobie tracki.

- Jest jeszcze Dawid Podsiadło...

- Tak, z Dawidem juz wcześniej coś kombinowaliśmy, jednak wciąż nie udawało się zgrać  kalendarzy, zajęć i obowiązków. Dopiero kiedy odwiedził nas na trasie „Przybysz Przybysz” i zaśpiewał ze mną kompozycję „Drewno”, poczuliśmy, że dobrze nam się razem pracuje. Zgodził się pojawić na kolejnej płycie i kiedy napisałem tekst do piosenki „Dobrze”, zaświeciła mi się w głowie lampka i pomyślałam, że Dawid świetnie by poczuł ten tekst. Czułam, że świetnie się tu skleimy i tak właśnie się wydarzyło, pięknie nam wyszła ta piosenka.

 - Masz już jakieś przeczucia jak nowy materiał sprawdzi się na koncertach?

- Gramy już próby z nowymi piosenkami, powoli zaczynamy się wgryzać w materiał i dochodzić do tego, co zrobić, żeby zabrzmiały dobrze w wersji live. Póki co bawię się świetnie, więc chyba na koncertach też tak będzie (śmiech).

 

Rozmawiał

Piotr Miecznikowski