„Żółty dom” – recenzja

Na szczęście dla literatury, Sarah M. Broom jest czarną, biseksualną pisarką o fantastycznej umiejętności opowiadania, a nie białym, heteroseksualnym nudziarzem z południa Polski. I możecie protestować w komentarzach, wskazując, że potrzebujemy także opowieści białych heteryków, czemu ja się nie sprzeciwiam, tylko z zachowaniem proporcji – te opowieści to my już znamy, czas na nowe narracje. I taką, w epickiej formie, dostajemy w książce udanie przełożonej przez Łukasza Błaszczyka.

Saga rodzinna widziana oczami kobiet

Jej prababka nie umiała czytać, ani pisać. Rosanna Perry do historii przeszłaby jedynie jako jedno z wielu nazwisk zapisanych w księgach położonej na zachód od Nowego Orleanu parafii w Lafourche. I choć w rodzinie była żywa pamięć o kobiecie, która w wieku trzydziestu czterech lat zmarła podczas kolejnego porodu, to dopiero ponad sto lat później Sarah Broom, prawnuczka Rosanny, sprawiła, że potomkini niewolników stała się częścią wielkiej historii. „Żółty dom” jest bowiem sagą rodziny autorki, ale widzianej przez dzieje kobiet walczących o przetrwanie i własny pokój na miarę własnych możliwości. Gdy matka autorki kupuje tytułowy dom, typowego „wielbłąda”, jest pierwszą w rodzinie, która odnosi sukces. Choć to nie jest wydarzenie ważne z punktu widzenia świata, to dla rodziny Broom nie było nigdy ważniejszego. Do czasu.

 

Żółty dom (okładka miękka)

Żółty dom (okładka miękka)

 

Domy-wielbłądy są niezwykle charakterystyczne. Podłużne i parterowe, z wąskim frontem skierowanym do ulicy, zakończone nagle wyrastającymi kolejnymi piętrami, jakby dobudowanym z tyłu budynku kolejnym domem. Popularne na przełomie XIX i XX wieku, dzisiaj często traktowane już jako zabytki, były miejscem dorastania wielopokoleniowych czarnych rodzin, które kupowały je na terenach nieatrakcyjnych dla białych nabywców – osuszanych polderach na przedmieściach Nowego Orleanu. Sarah Broom w pasjonujący sposób pisze o życiu wielodzietnej rodziny, która choć niewiele różni się od innych w tej okolicy, to dzięki „Żółtemu domowi” jej historia staje się uniwersalną opowieścią o losach czarnych mieszkańców Luizjany, którym za kilkadziesiąt lat runie cały świat. Nadciągająca tragedia huraganu Katrina wisi złowieszczo nad pierwszą częścią książki Broom.

Ivory Mae lubiła katalog domu wysyłkowego Home Interiors, bo można było dzięki niemu zamówić rzeczy sprawiające, że człowiek czuł się jak w domu. Złote aniołki i cherubiny, „które miały pod skrzydełkami miejsca na świece i suszone kwiaty”, wielkie lustro ścienne, stojaczki i dywaniki. Ivory czasem sama „czuła się jak jeden z elementów wykończenia domu”, bo przecież to kobieta jest domem, jak przeczytałem niedawno u Alice Munro. I choć nie była strachliwa, to na widok jaszczurki wpadającej do szafy, przywierała do ściany czy drzwi i kazała sąsiadce, Octavii znaleźć i unicestwić gada. „Mama przyszła do domu pani Octavii, kiedy umarł jej mąż, Alvin, a pani Octavia miała jej się odwdzięczyć tym samym”, pisze Sarah, córka Ivory. Jej książka to właśnie opowieść o świecie kobiet, które tworzą często niezauważalną wspólnotę, świadomych swojego losu i wspierających się. To dzięki tym kobietom, dzisiaj czytamy tę niezwykłą książkę - jej autorka pewnie nigdy by nie wydostała się z czarnego getta, w którym los ludzki jest przewidywalny, gdyby nie wsparcie innych, silnych kobiet.

 

Żółty Dom (ebook) EPUB

Żółty Dom (ebook)

„Żółty dom” – książka oszałamiająca

„Duża bliska rodzina jest jak ameba. By się oddzielić od jej pełzającego ciała, trzeba je rozerwać” - pisze Broom zaczynając rozdział poświęcony powrotom do Nowego Orleanu po huraganie Katrina. Jest 2006 rok, pisarka mieszka już w Nowym Jorku, przed nią kariera, wyjazdy, świat stoi otworem, a tu trzeba wrócić do miejsca, które – co gorsza – przestało istnieć. Jak pisze, przypominało to ruch gumki aptekarskiej, która naciągnięta wraca do swojej poprzedniej postaci. „Pamiętać to odczuwać ból”, pisze Broom. Jak się przed tym bólem uchronić? Wydawałoby się, że trzeba zapomnieć i początkowo autorka „Żółtego domu” próbuje tej metody. Próbowała – jak sama pisze – sprawdzić, czy da się tak naciągnąć gumkę, by pękła. „Ale jednak nie pękła. Powróciła tylko z trzaskiem do poprzedniej pozycji”.

„Żółty dom” to książka oszałamiająca epicką rozpiętością i dokumentalną szczegółowością, napisana momentami poetycko i metaforycznie, niekiedy boleśnie konkretna, miejscami publicystyczna i informacyjna. Broom łączy we wspomnieniach różne gatunki literackie, dzięki czemu udaje się jej stworzyć niezwykły, czarny bildungsroman, który do tego jest sagą napisaną non-fiction. Frapująca lektura, jedna z obowiązkowych w tym roku. Czytajcie razem z Ward i „Zbieraniem kości” (recenzja książki - pod tym linkiem), nie tylko dlatego, że obie książki rozliczają historię „po Katrinie”, ale też po to, by wyjść z większościowych, uprzywilejowanych narracji i zobaczyć jak dzisiaj inaczej już opowiada się historię. I jak robi to już ktoś inny.

 

Żółty Dom (ebook) MOBI

Żółty Dom (ebook)

 

Cieszę się, że doczekałem się takich czasów, gdy najlepsze książki, jakie czytam, napisali twórcy i twórczynie ze światów mi odległych – Ward, Broom, Ananda Devi czy wstrząsający Anthony Joseph, żeby wymienić książki wydane w ciągu kilku zaledwie miesięcy. Mamy 2020 rok i coś się chyba jednak zmienia. Trzymam kciuki za zmiany, a Państwu bardzo polecam nie przestraszyć się objętości i sięgnąć po „Żółty dom”. Czyta sie zaskakująco szybko.

Więcej informacji dotyczących książek znajdziecie w dziale CZYTAM.