Ubrania wydają się przezroczyste moralnie. Musimy coś nosić, prawda? Tworzywa sztuczne pozwalają nie przemakać na deszczu i nie marznąć zimą, bawełna jest naturalna i daje skórze oddychać, jeansy to wygodny i neutralny ubiór, dzięki sklepom internetowym możemy szybko zrobić zakupy i nie marnować czasu na szperanie po sklepach i mordowanie się z suwakami i za małymi ubraniami w przymierzalniach. A jednak przemysł odzieżowo-modowy to jeden z największych szkodników planety.

Różne aspekty rozwoju mody

Tworzywa sztuczne w procesie produkcji opierają się na benzynie – i nie da się ich potem w żaden ekologiczny sposób zutylizować. Hodowla bawełny wymaga olbrzymiej ilości wody, nasiona są modyfikowane genetycznie, co z kolei pozwala zlewać całe plantacje pestycydami i herbicydami. Przetrwają to tylko sztucznie uodpornione. Jeansy to ubiór tak nieekologiczny, jak tylko można sobie wyobrazić. Zrobione są ze wspomnianej przed chwilą bawełny, do ich farbowania używa się syntetycznego i karcerogennego indygo (uprawa naturalnego nikomu się już nie opłaca), a w dodatku żeby jeansy wyglądały tak, jak lubimy, trzeba poddać je procesowi postarzania, co zużywa jeszcze więcej wody i energii. A zakupy online? Pozwalają nie poświęcać nawet ułamka myśli na to, co kupujemy i czy jest to potrzebne. Ważne, że jest tanie i będzie się dobrze prezentowało na instagramowym ujęciu. Potem ubranie można przecież oddać, najczęściej bez ponoszenia dodatkowych kosztów, albo po prostu wyrzucić i kupić następne. Do tego dochodzi oczywiście outsourcing pracy nad garderobą bogatego Zachodu, która szyta jest w ubogich krajach azjatyckich, w warunkach, które urągają zasadom BHP i za pieniądze, które nawet nie leżały obok naszych stawek minimalnych. Czy moda może być etyczna i ekologiczna?

Modopolis

Dana Thomas w „Modopolis” przygląda się rozmaitym aspektom rozwoju mody, począwszy od wojny secesyjnej, która zapoczątkowała „szybkie szycie” (duże ilości mundurów potrzebne w krótkim czasie). Centrum przemysłu odzieżowego stał się dobrze skomunikowany za sprawą portu w Nowym Jorku, a w Wielkiej Brytanii – Manchesteru. Boom odzieżowy jest nierozerwalnie związany z niewolnictwem - właściwie od początku mamy więc do czynienia z wątpliwymi moralnie fortunami, wyrosłymi na wyzysku, bo oprócz amerykańskich niewolników na plantacjach są jeszcze rzesze pracowników i pracownic przędzalni, dostarczających materiałów za groszowe płace w katastrofalnych warunkach. Praca w przędzalniach była przyczyną wysokiej śmiertelności kobiet przy porodzie – zniekształcone ciężką pracą kości miednicy nie ułatwiały wydania dziecka na świat.

W początkach XX wieku warunki pracy w przemyśle tekstylno-odzieżowym stopniowo się pojawiają, ale ubrania nadal są stosunkowo drogie i szanowane. Nikt nie kupuje płaszcza na jeden sezon, nikt nie ma dwudziestu par letnich butów i osiemnastu sukienek, porządny garnitur wystarcza na całe życie. Przełom przychodzi wraz z porozumieniami NAFTA, pozwalającymi wyekspediować produkcję zagranicę, do biednych krajów, w których koszt produkcji koszulki wyniesie kilka centów. Koszulka może więc kosztować mniej, a i tak wszyscy będą zadowoleni (oprócz pracowników fabryk – chociaż i tutaj pojawią się przecież głosy, że lepsza taka praca niż żadna). Skoro koszulka jest tania, to można kupić kilka kolejnych, tym bardziej, że wraz z oszczędnościami produkcyjnymi spada jakość i t-shirt nie wystarczy na dłużej niż jeden sezon. Autorka przytacza oszałamiające dane, dotyczące tonażu wyrzucanych co roku ubrań. Recyclingowi podlega zaledwie ułamek tej masy. Reszta zostaje spalona lub po prostu zalega na wysypiskach, uwalniając do gruntu toksyny i mikrowłókna plastiku (te akurat zanieczyszczają środowisko głównie za sprawą prania syntetycznych tkanin w pralkach).

Jak temu zapobiec?

Autorka bierze na warsztat świat marek, które starają się ograniczyć szkodliwe dla ziemi skutki naszej manii kupowania ubrań i noszenia ich bardzo krótko. Etyczne fabryki w Bangladeszu, które zapewniają pracownikom i pracownicom dostęp do światła dziennego, wody pitnej, toalet, montują klimatyzację i systemy przeciwpożarowe (chociaż, jak zauważa jeden z wypowiadających się w książce aktywistów, nadal płacą szwaczkom grosze). Następnie marki odzieżowe, które zamiast outsourcingu stosują rightshoring – to znaczy sprowadzają produkcję jak najbliżej klientów, ożywiając wymarłe od dawna ośrodki lokalnej produkcji. Właściciele takich biznesów wiążą się często zawodowo z innymi osobami, którym zależy na przywróceniu produkcji odzieży właściwych proporcji i etyki. Dlatego producentka etycznych koszulek współpracuje z farmerką, która hoduje organiczną bawełnę tradycyjnych odmian, bez podlewania, bez oprysków, na rozsądną skalę. Stella McCartney, ikoniczna projektantka, tworzy modę neutralną dla środowiska: zero skór, materiałów pochodzenia zwierzęcego, eksperymenty z pajęczą nicią w miejsce jedwabiu, wymagającego gotowania żyjących w kokonach larw, butiki oświetlone LEDami, ekologiczne opakowania, przezroczysty łańcuch dostaw.

Dana Thomas ogląda też warsztaty, które być może stanowić będą przyszłość mody: przygotowywane na drukarkach 3D sukienki i swetry, które produkowane są dopiero, kiedy klient wciśnie „kup” w internetowym butiku, hodowle „czystej skóry”, powstającej z kolagenu i komórek zwierzęcych bez konieczności zabijania zwierzęcia czy wręcz czystej skóry rosnącej już na kształt ubrania, laboratoria w których rozpuszcza się tkaniny, by poddać je ponownej eksploatacji. Odwiedza wreszcie butiki, które nastawione są na sprzedaż odpowiedzialną, proponują krótkie kolekcje, oferują ubrania z odzysku i namawiają do rezygnacji z częstego prania odzieży – jeżeli jest dobrej jakości, nie musi być ciągle odświeżana.

Cudu nie będzie

I bardzo to wszystko piękne, ale nie odpowiada na jedno, zasadnicze pytanie. Ekologiczna i odpowiedzialna moda jest nadal droga. Drukowany na zamówienie sweter, którym zachwyca się autorka, kosztuje 800 zł, nie jest więc realną alternatywą dla ubrania z sieciówki. Chętnie kupiłabym szyte ręcznie z organicznej bawełny jeansy i nosiła je przez 20 lat, ale nie stać mnie na taką inwestycję, tym bardziej na ubieranie się w kolekcje Stelli McCartney, niezależnie od tego, jak bardzo kocham zwierzęta i przyrodę.

Czytając tę książkę myślałam o zaleceniach Greenpeace: jedynym sposobem jest radykalne ograniczenie konsumpcji. Każda nowa, „ekologiczna” metoda ciągnie za sobą własne problemy, żadna nie jest neutralna środowiskowo, cudu nie będzie. Tymczasem żaden z rozmówców nie ukrywa, że zniechęcanie ludzi do kupowania nie jest w ogóle opcją, jedna z projektantek mówi wprost, że nie ma takiego stanu jak za dużo ubrań w szafie. Autorka przyjmuje to wszystko za dobrą monetę i nie pyta dalej. Nie wiem, czy zakłada, że w przypadku mody zadziała skompromitowana ekonomia skapywania i ekologiczne rozwiązania wielkich kreatorów zmienią stopniowo poczynania sieciówek. Być może. Ale na razie – kupujmy po prostu mniej i organizujmy wymiany ubrań w gronie znajomych i rodziny.

Więcej recenzji z cyklu Książka tygodnia znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.