Zupełnie inny Dziki Zachód

„Bose nogi. Zapocona sukienka w nietwarzowym odcieniu granatu, zrobiona z resztek płótna po koszuli ojca”. Dwunastoletnia Lucy próbuje zdobyć dwa srebrne dolary od Jima, właściciela sklepu, w którym zadłużona jest połowa okolicy. Dwie srebrne monety potrzebne są nie po to, by nakarmić ją i Sama, androgyniczne rodzeństwo, ale by - jak tradycja nakazuje - złożyć je w grobie razem z Ba. Ich ojcem.

Ba, syn chińskich emigrantów do Stanów Zjednoczonych uwierzył w gorączkę złota. „Zamierzał zdobyć fortunę za jednym zamachem, jego zawziętość przez całe życie pchała rodzinę naprzód jak wicher wiejący w plecy. Zawsze ku nowemu”. Szczęście jednak mu nie sprzyjało. Ani złoto, ani szulernie, do których namiętnie chodził, nie przyniosły rodzinie bogactwa. „Nawet kiedy mama w końcu zaprotestowała i uparła się, żeby żyli uczciwie z węgla, niewiele się zmieniło”. Nie żyje Ma, nie żyje Ba, dzieci zostają same. I wiedzą jedno - liczy się tradycja. Ruszają w drogę, szukając odpowiedniego miejsca pochówku. Dwójka dzieciaków, wymęczony (i skradziony) koń oraz gnijące zwłoki ojca zapakowane do drewnianego kufra. Jakże inna odyseja po Dzikim Zachodzie niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni.

Dla bohaterów „Ile z gór tych złota” najważniejsze będzie znaleźć dom. Czym w ogóle był dom? To zagadka, której rozwiązaniu dzieciaki poświęcą swoją wędrówkę. C Pam Zhang niespiesznie opowiada historię rodziny Lucy i Sam, a czytelnik dość szybko orientuje się w tym, że Sam, choć nosi strój chłopca, to jest młodsza siostrą. Seksualna odmienność manifestująca się u dzieciaków zawsze jest dla czytelnika niepokojąca. Doskonale współgra z tym, że w powieści wszystko jest po prostu niepokojące. Wchodzimy w świat, do którego dzisiaj najchętniej wysłalibyśmy terapeutę uzależnień i zespół opieki społecznej. No i higienist(k)ę. Ostrzegam - nie jest gładko i miło, ale za to jak pięknie literacko!

Zhang doskonale łączy brutalność opisu losu biednych dzieciaków tułających się po kalifornijskich, spalonych słońcem równinach z poetyckością przypominającą najwybitniejsze dzieła Steinbecka, który też lubił swoich bohaterów umieścić w wyjątkowo nieprzyjaznych krajobrazach. No i jakie tu są zdania! „Przychodzi lato, przynosi plotki o tygrysie” - tak rozpoczęty rozdział „sam się czyta”.

Ile z gór tych złota

Dziecięcy dualizm

Bardzo mnie intryguje w ostatnich miesiącach zabieg oddania głosu dzieciom, pokazywanie, jak bardzo dorośli stają się w obliczu tragedii. Osoby, które czytały „Niepokój przychodzi o zmierzchu” Marijke Lucas Rijneveld (tłum. Jerzy Koch) z pewnością odnajdą się w „Ile z gór tych złota”. Rijneveld i Zhang doskonale grają na dziecięcym dualizmie - z jednej strony mówimy o delikatnych dzieciach, które trzeba chronić przed zranieniem, a z drugiej przecież sami mówimy, że dzieci bywają okrutniejsze od dorosłych. Relacje głównych bohaterów z ojcem też nie są jednoznaczne. Dostajemy tu przemocowca, który nie zasłużył na żaden szacunek, a już na pewno nie to, by dzieciaki tułały się z jego zwłokami po świecie. Z drugiej strony mamy człowieka, który po prostu nie mógł być inny. No i jednak był „Ba”.

Okazuje się, że jest jeszcze wiele terenów do eksploatacji, wiele głosów, których nie słyszymy i nie dostrzegamy.

To, co różni w ostatnich latach zachodnią - amerykańską, ale też europejską – prozę od polskiej jest próba wydobycia z niepamięci historii i głosów ludzi, którzy nigdy nie byli uprzywilejowani. Osoby nienormatywne od wielu lat pojawiają się w powieściach, niekiedy w fantastycznych wątkach drugoplanowych jak u Rumaana Alama w „Zostaw świat za sobą” (tłum. Jerzy Kozłowski), gdzie po prostu ktoś ma faceta, a ktoś inny żonę. I choć jest to historia dwóch heteroseksualnych par, to homoerotyczne pożądanie, które czuje jeden z mężczyzn wobec lokalnej „złotej rączki” jest zwykłym tematem, żadną sensacją. Ba! Żona bohatera wyczuwa, że jej mąż zachowuje się jakoś dziwnie przy „złotej rączce” i trochę ją to niepokoi, a trochę - wydaje się - bawi.

Podobnie jest z czarnymi, potomkami niewolników czy imigrantami z krajów afrykańskich - literatura nie tylko opisuje ich współczesne doświadczenie, jak choćby w „Amerykanie” Chimamandy Ngozi Adichie, ale i tworzy nowe, fantastyczne mitologie - wystarczy sięgnąć po najnowszą powieść Ta Nehisi-Coatesa, „Między światem a mną” (tłum. Dariusz Żukowski), czy „Czarnego lamparta, czerwonego wilka” Marlona Jamesa (tłum. Robert Sudół).

Chińska mniejszość jednak do tej pory była w literaturze nieobecna, za to dostawaliśmy w popkulturze pełno złowrogich Chińczyków, którzy nastają na amerykańską demokrację i ład - wystarczy obejrzeć choćby kilka „Bondów”. A przecież chińska diaspora w Stanach liczy ponad pięć milionów ludzi, jej historia związana jest właśnie z „gorączką złota”. Pomiędzy 1849 a 1852 rokiem do Stanów przyjechało ponad 25 tysięcy chińskich imigrantów. Większość z nich pochodziła z Guangdong, prowincji którą dotknęły klęski żywiołowe, a niestabilność bytu i problemy ekonomiczne doprowadziły do tzw. powstania tajpingów, w którym zginęło ponad dwadzieścia milionów mieszkańców Chin. Ameryka nie była dla nich łaskawym domem, 15 tysięcy chińsko-amerykańskich robotników budujących pierwszą kolej transkontynentalną zostało wymazanych z historii, a na mocy „Chinese Exclusion Act” uniemożliwiono im uzyskanie amerykańskiego obywatelstwa.

„Prawdziwe życie” mniejszości

Czytając „Ile z gór tych złota” cały czas myślałem o tym jak bardzo w Polsce brakuje nam takich narracji. Gdzie są historie rodzin pochodzących z Wietnamu? Czemu nie mamy (albo nie znamy) żadnej książki, w której bohater czy bohaterka pokaże nam jak wygląda „prawdziwe życie” mniejszości w Polsce? Nawet porządnych powieści gejowskich czy lesbijskich trudno uświadczyć. Cieszymy się, że głos odzyskują kobiety, że wśród nominowanych do nagród literackich zdarzy się jakiś „elgiebet”, ale to wciąż niewiele. Powoli coś się dzieje za sprawą Ślązaków, którzy podważają klasyczne podziały na „naszych” i „obcych”, pokazują, że narracja o polskości może wyglądać inaczej. Patrząc jednak na to, jak wolno rozliczamy się z historią tużpowojenną, jak wiele oporu jest u nas wobec historii o kolonizatorskich zapędach polskości – przepaść pomiędzy literaturą zachodnią, a polską będzie rosła.

C Pam Zhang stawia wyzwanie czytelnikom przyzwyczajonym do klasycznych narracji. Czy na pewno to powieść historyczna?  Czy już western? A może opowieść mityczna? Fantazja połączona z dokumentem? Rozdziały książki zatytułowane są niepełnymi datami: XX62, XX42. Dlaczego? Czy dlatego, że wiele z tematów poruszanych przez autorkę w swojej debiutanckiej powieści nie zdezaktualizowało się mimo upływu lat?

„Ile z gór tych złota” zostawia nas z wieloma pytaniami, zwłaszcza po niezbyt udanym finale, w którym dzieje się zdecydowanie za dużo, a autorka nie może się powstrzymać przed podejmowaniem kolejnych ważnych problemów nie tylko współczesnego świata. Mimo to bardzo warto po nią sięgnąć - idealne remedium na nudę i przewidywalność nadwiślańskich narracji.

Książkę przełożyła Aga Zano i co ja mam wam napisać… A Star Is Born!  Doskonała robota!

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam