„Cyrkówka Marianna”. Recenzja

Do wsi przybywają artyści. Ona, kolorowa, ekstrawertyczna, gra na bębenku i zaprasza ludzi na pokaz sztuk cyrkowych. On, silny i milczący, wygina w dłoniach żelazne sztaby. È arrivato Zampanò!!! A jednak nie, to nie początek „La Strady”, ale nowej powieści Anny Fryczkowskiej „Cyrkówka Marianna”, portretującej Mariannę Razik, postać tak niezwykłą, że trudno uwierzyć w jej prawdziwość. Sama przez długi czas podejrzewałam podstęp i zastanawiałam się, czy autorka mogła Mariannę po prostu wymyślić, a wraz z nią fragmenty wywiadów i poświęconych jej tekstów biograficznych. A jednak chęć pozostawania pod urokiem bohaterki była tak wielka, że postanowiłam nie sięgać do Googla, tej ostatecznej ucieczki ludzi, którzy muszą wiedzieć wszystko natychmiast. Internet nie rozpieszcza zresztą mnogością informacji o dokonaniach Razik i mam nadzieję, że powieść Fryczkowskiej wpłynie na wzrost zainteresowania artystką, a najlepiej sprowokuje porządną wystawę jej prac. Ale po kolei.

Marianna Razik pochodziła z Mdzewa, małej wioski na Mazowszu. Urodziła się w roku 1915 biednej, chłopsko-rzemieślniczej rodzinie, ale najwyraźniej interesował ją większy świat, bo pracowała w Warszawie, najpierw jako opiekunka do dzieci, a potem - pomoc dentystyczna. Wojnę spędziła na robotach przymusowych, przeżyła przymusową ewakuację przez zamarznięty Zalew Wiślany, ciężko ranna, wyczerpana i straumatyzowana wróciła do domu. I tyle faktów na razie wystarczy, bo dalej rozpościera się opowieść tkana przez Fryczkowską. Rodzina Marianny nie do końca potrafi zrozumieć, co się z nią dzieje. Oni także swoje przeszli: mężczyźni zostali zabrani do pracy, kontyngenty żywności i rekwizycje skazały rodzinę na głód, dziadek został zabity, kiedy stanął w obronie inwentarza, kobiety chowały się pod dachem stodoły na widok radzieckich żołnierzy. A jednak byli razem, w znajomym otoczeniu, i powoli wracają do normalności, myślą o krowach, świniach, obsianiu kolejnego pola, nowych mężach i dzieciach. A Marianna wrócić nie potrafi, zresztą dokąd miałby to być powrót, skoro już przed wojną wyemancypowała się w dużej mierze z wioskowej rzeczywistości? Ratunkiem staje się związek z Franciszkiem Razikiem, więźniem Stutthofu, który pewnego dnia pojawia się we wsi i jako kuzyn zostaje przyjęty do rodziny (według oficjalnych źródeł była to jednak przypadkowa zbieżność nazwisk, nie pokrewieństwo). Razik stracił w wojnie żonę, dziecko i cyrkowy biznes. On i Marianna wyczuwają wzajemnie swoje traumy, potrafią je uszanować i obejść, dlatego mogą być razem. Wiedzą, jak łatwo stracić wszystko, nie pociąga ich wizja mozolnego zabiegania o powodzenie materialne i osiadłego życia. Postanawiają żyć w drodze, jako wędrowni artyści. Franciszek jest w końcu znakomitym siłaczem i atletą, Marianna natomiast szybko się uczy, dając upust wrodzonej kreatywności. Wymyśla wiersze i zapowiedzi, szyje kostiumy, ozdabia rekwizyty, opanowuje sztukę akrobacji i w końcu zostaje uznana przez specjalną komisję za profesjonalną cyrkówkę.

 

W powieści Fryczkowskiej splatają się trzy płaszczyzny: tego, co oficjalnie można zamknąć w biograficzne ramki, tego co sama Razik opowiedziała o sobie (a lubiła opowiadać barwnie i zajmująco) i tego, co dopowiedziała czy domyśliła autorka. Jest to całość bardzo udana, barwna, dopracowana literacko. Uwagę w oczywisty sposób skupia tytułowa bohaterka, uparcie podnosząca się po kolejnych tragediach, walcząca o prawo do bycia niezależną, nieograniczoną pochodzeniem, konwenansem, statusem czy płcią. Ale książka Fryczkowskiej to także starannie zbudowany drugi plan, na tle którego niezależność Marianny wybija się tym jaskrawiej. To Polska dźwigająca się z wojennej katastrofy: zburzona Warszawa, wsie i miasteczka pełne zaniedbanych dzieci i zapracowanych do granic wytrzymałości kobiet, które straciły mężów lub muszą mierzyć się z ich frontowymi doświadczeniami. To przysiółki, w których nie został nikt żywy, bo mieszkańcy zostali wysiedleni lub wymordowani. To nowy porządek, energicznie wkraczający w dramatyczną nędzę, elektryfikujący, edukujący i dający władzę tym, którzy byli jej pozbawieni. W tym świecie akrobata i cyrkówka mają szczególną misję: nie tylko zarobić na swoje utrzymanie i realizować potrzebę niezależności, ale także - jakkolwiek górnolotnie to brzmi - na chwilę oderwać ludzi od problemów codzienności, zafascynować, oczarować, wywołać płacz i śmiech. A potem powtórzyć to samo, w kolejnej zakurzonej czy pogrążonej w błocie wiosce.

 

„Cyrkówka Marianna” to na najbardziej podstawowym poziomie opowieść o niezłomności życia i tym, że róże można zrobić sobie ze szmatek, a bajkowy kostium ze starej piżamy. Dawno nie czytałam książki tak zajmującej i podnoszącej na duchu, a to było mi tej jesieni bardzo potrzebne. Natomiast na nadciągający trudny, bo chłodny i ciemny, lockdown, polecam rozdział, w którym Marianna i Franciszek zimują w pustej wsi. Nasza sytuacja nie jest jeszcze tak tragiczna, ale to, co robi przez te miesiące Marianna, tworzy wartościową ramę dla doświadczenia zamknięcia. Nie powiem jednak ani słowa więcej, proszę czytać.

 

Wiecej recenzji książek znajdziesz w naszym dziale Pasja Czytam.