Mów tak, jakbyś chciał, żeby mówili o Tobie

A powinniśmy wiedzieć, że mieszkają tam ludzie tacy jak my. I choćby z tego powodu, gdy myślimy o mieszkańcach Afryki, warto byśmy robili to tak, jak myślimy o sobie. Czy opisując sytuację mieszkańców w postindustrialnych miasteczkach pokazujemy miejscowe dzieci taplające się w błocie, czy raczej uczniów, którzy z trudem ale i uporem walczą o lepszą przyszłość? W opowieści o Afryce - pisze pochodzący z Nigerii Faloyin - „używa się obrazów wzmacniających negatywne stereotypy”, co nie pozwala na rozwój i osłabia lokalne społeczności. Od lat 80. XX wieku, gdy świat „odkrył” tragedię głodu w Etiopii, kampanie i akcje charytatywne organizowane przez ludzi z Ameryki i Europy, utrwaliły negatywny, odbierający godność, wizerunek mieszkańców afrykańskich krajów.

Oglądanie filmów o „biednych dzieciach z Afryki” może, pisze Faloyin, „wzbudzić krótkotrwałą empatię i skłonić cię do wysupłania kilku groszy. Ale czy skłoni cię do spędzenia wakacji w danym afrykańskim kraju? Czy spowoduje, że zechcesz założyć tam firmę albo nawiązać współpracę z lokalnym biznesem? Czy uświadomi ci poziom fachowej wiedzy, na której opierają się miejscowa technika, medycyna i branże kreatywne? Wiele państw potrzebuje tego bardziej niż singla charytatywnego, bez względu na to, jak bardzo wpadałby on w ucho”.

Czy oni wiedzą, że są Święta?

Gdy na początku lat 80. „cały świat” zobaczył zdjęcia głodujących etiopskich dzieci, na pomoc ruszyli celebryci. „Głód w Etiopii stał się płomiennym symbolem rosnących nierówności na świecie”, pisze Faloyin. W styczniu 1985 roku czterdzieścioro pięcioro muzyków takich jak Stevie Wonder, Tina Turner czy Bob Dylan wzięło udział w nagraniu piosenki „We Are the World” autorstwa Lionela Richiego i Michaela Jacksona. Świat jeszcze nie widział takiej współpracy. „Piosenka może równie dobrze motywować do tego, żeby wspierać ludzi ocalałych z ludobójstwa, jak i posłużyć za tło muzyczne do porannej przebieżki”, czytamy w „Afryka to nie państwo”. Muzycy zebrali ponad sto milionów dolarów na działania pomocowe. Na tym się nie skończyło.

Cztery miesiące później odbyła się seria koncertów zorganizowanych przez Boba Geldofa, muzyka z zespołu The Boomtown Rats. Zabiegi Geldofa sprawiły, że w Londynia i Filadelfii tysiące ludzi na żywo, a na całym świecie ponad miliard, śledziły niezwykłe koncerty na których wystąpili m.in. Madonna, David Bowie, U2, Elton John, a także Freddie Mercury z Queen. Znowu sukces. Na tym się nie skończyło.

Geldof postanowił zaangażować gwiazdy do kolejnego przedsięwzięcia. Piosenka „Do They Know It’s Christmas?”, czyli „Czy oni wiedzą, że są Święta” w której wystąpił m.in. George Michael, U2 i Phil Collins okazała się gigantycznym sukcesem. Pięć tygodni królowała na listach przebojów w Wielkiej Brytanii. „Utwór ten dał początek całemu ruchowi aktywizmu napędzanego przez celebrytów, który został użyty do wyciągnięcia wielkich sum pieniędzy od szczodrej publiczności”. W czym problem?
 

Afryka to nie państwo recenzja książki
 

Każdy zasługuje na godność

„Wszystko to zostało osiągnięte dzięki odmalowaniu obrazu miejsca, które nie istnieje”, pisze Faloyin.

Jak to? Oni nie mają Świąt? Biedne dzieciaczki! Ale moment, jacy oni? W piosence nie ma ani słowa o Etiopii, ludobójstwie, głodzie, wojnie. Jacy ludzie, gdzie? Wszystko jedno, bo Afryka? A co z religią? Przecież wielu mieszkańców afrykańskich państw nie jest chrześcijanami? Co z nimi? No i czy naprawdę największym zmartwieniem wygłodniałych dzieciaków są Święta? Czy ponad miliard ludzi, który wtedy zamieszkiwał Afrykę, musi koniecznie dowiedzieć się o świętym Mikołaju?

„Według słów piosenki Afryka jest miejscem »strachu i lęku«, gdzie nigdy nic nie rośnie. (...) Najbardziej wkurzający wers to pewnie ten, który mówi, że jedyną wodą, jaka płynie na kontynencie, są »strumienie gorzkich łez«, rzekomo widoczne na wszystkich twarzach”. Piosenka, jak pisze Faloyin „skupia w sobie wszystkie najgorsze stereotypy na temat regionu jako jednego wielkiego upadłego kraju”. Co z tego, że wyszła miło i sympatycznie, że do dzisiaj jest odtwarzana przy okazji kolejnych Świąt? Czy słuchając ją dzisiaj wciąż mamy zastanawiać się, „czy oni wiedzą, że są Święta”?

W 2014 roku Geldof ponownie postanowił nagrać swój bożonarodzeniowy hit. Zebrane pieniądze miały być przekazane na walkę z ebolą. Tym razem zaprosił kilku afrykańskich twórców. Ghańska gwiazda afrobitu Fuse ODG odmówił. „Wskazałam Geldofowi słowa, z którymi się nie zgadzam” - opowiadał. Fuse ODG: „Przez ostatnie cztery lata jeździłem do Ghany na Boże Narodzenie tylko po to, żeby zaznać pokoju i radości. Dla mnie więc śpiewanie tych słów oznaczałoby zwykłe kłamstwo”. Geldof obiecał Fusemu zmiany w tekście. Nic takiego się nie wydarzyło.

Teledysk do nowej piosenki zaczyna się od „obrazu czarnej kobiety w samej bieliźnie, która wydaje się umierająca”. Fuse ODG: „Każdy człowiek zasługuje na godność w swoim cierpieniu, a te rzucane na ekran obrazy odbierają jej resztki…”. Tym razem piosenka wzbudziła kontrowersje i sprzeciw. Co prawda Geldof się nim zupełnie nie przejął i reagował zgodnie z zasadą „nie ważne, jak mówią, byle mówili”. W jednym z wywiadów dosłownie powiedział, że krytykę „ma w dupie”.

Syndrom białego zbawcy

Geldof cierpi na „syndrom białego zbawcy”. To przekonanie białych o tym, że tylko oni znają rozwiązania problemów afrykańskich państw. Problemów - w domyśle - wspólnych dla nich wszystkich. Akcje pomocowe często nie zauważają lokalnych działań, a w niektórych przypadkach nawet władz państwowych. Niesamowita jest - opisana w książce - historia filmu „Kony 2012”, dokumentu opowiadającego o dzieciach z zachodniej Ugandy przymusowo wcielanych do partyzanckiej armii. Autorzy filmu chcieli dobrze, nie zauważyli jednak, że swoimi działaniami mogą tylko pomóc partyzantom w lokalizowaniu ruchu oporu, a także zignorowali zupełnie, że rząd ugandyjski walczy z tym problemem. Biały zbawca czy zbawczyni chce wywołać emocjonalną reakcję kogoś takiego jak on lub ona. Przekonanie mas do działania wymaga - według białego zbawcy - odmalowania jak najgorszego, pełnego ciemności i brudu wizerunku afrykańskich państw.

„Biały zbawca wspiera brutalną politykę z rana, zakłada organizacje charytatywne po południu i dostaje nagrody wieczorem” pisał Teju Cole, nigeryjsko-amerykański pisarz po obejrzeniu jednego z dokumentów poświęconych „biednym dzieciom w Afryce”.

Lekcja Afryki dla każdego

Bieda i wyzysk istnieją w Afryce. Nikt temu nie zaprzecza. To kontynent, na którym są kraje lepiej rozwinięte i te, które borykają się z problemami. Problemami, dodajmy, w większości wynikającymi z kolonialnego podziału z XIX wieku i jego konsekwencji w XX wieku.

Faloyin w tej niezwykle ważnej, przystępnie napisanej, doskonale udokumentowanej książce uczy nas Afryki. Razem z nigeryjskim pisarzem wyruszamy w podróż po historii - trafiamy do Berlina, gdzie pod koniec XIX wieku podzielono Afrykę prostymi liniami, nie uwzględniając podziałów etnicznych, czy uwarunkowań geograficznych. Bywało, że rolnicy z jednego plemienia nagle mieli pola w jednym kraju, a w drugim, wodę. Szkody wyrządzone mieszkańcom Afryki w XIX wieku są do dziś zarzewiem konfliktów takich jak wojna w Sudanie Południowym, czy Somalii. O tym wszystkim i jeszcze więcej dowiecie się z tej - przełożonej przez Wojciecha Charchalisa - książki.

A co z głodem w Etiopii? Okazuje się, że władze kraju doskonale zdawały sobie sprawę z niego i celowo zaprosiły „zachodnich” dziennikarzy, by przyciągnąć uwagę i pieniądze. Miliony z akcji Geldofa czy piosenki Jacksona i Richiego poszły na zbrojenia. Zbawcy stali się współsprawcami.

Dodam, że książka Faloyina jest też całkiem zabawna. Może to nakłoni do lektury osoby, które obawiają się tylko polityki i historii. Jest też o Beyonce. Nie znajdziecie lepszej książki o Afryce.

Więcej recenzji na Empik Pasje w dziale Czytam