Rozmowa z Aretą Szpurą

Paulina Stanaszek: Ekologia zawsze kojarzyła mi się z segregowaniem śmieci, oszczędzaniem wody i odejściem od węgla. Zawsze myślałam też, że korzystanie z technologicznych rozwiązań jest ekologiczne. A z twojej książki dowiaduję się, że nie do końca tak jest. Dlaczego?

  • Areta Szpura: Chciałam pokazać wielowarstwowość ekologii i to, że jest tak naprawdę wszędzie. Sama wcześniej myślałam, że coś niematerialnego, np. ebook, jest bardziej ekologiczne, bo nie trzeba ścinać drzew, transportować, przechodzić przez ten cały proces. Nie myślałam o tym, że trzeba wyprodukować urządzenie, a książki muszą być gdzieś przechowywane. Nie miałam świadomości, że chmury i cały Internet, który jest niematerialny, musi się gdzieś materializować, a to przecież też zużywa energię. Ale nie chodzi o to, żeby teraz mówić – to jest dobre, a to nie. Trzeba po prostu mieć świadomość i w odpowiednim momencie wybrać opcję bardziej ekologiczną.

Wielkim odkryciem było dla mnie to, że „Patointeligencja” Maty została odtworzona na YouTubie tyle razy, że za tę energię można by naładować telefony 1/3 mieszkańców Polski. Podobnie z wysyłaniem niepotrzebnych maili. To wszystko zużywa energię.

  • Nie chciałabym, żeby nam było głupio, że czegoś nie wiedzieliśmy. Zależało mi na tym, by to wszystko miało charakter informacyjny, bo przecież skąd mieliśmy się o tym dowiedzieć? W szkole nas tego nie uczą. Zresztą tej wiedzy jest za dużo, żeby ją pojąć. Wymaga to od nas zmiany przyzwyczajeń. Ale dojdziemy do tego. To proces, na który potrzeba trochę czasu. Najważniejsze, że wreszcie mówi się coraz więcej o cyfrowej ekologii. Razem się uczymy i razem w tym jesteśmy.

 

Instrukcja obsługi przyszłości, Areta Szpura

 

W kontekście „ratowania świata” twoi rozmówcy mówią o fundamentalnych zmianach, które muszą zajść w naszych głowach. O potrzebie wyjścia poza narzucane nam od pokoleń schematy. Czy taka zmiana jest w ogóle możliwa?

  • Myślę, że ona już się dzieje. Tylko czasami jesteśmy za blisko danego tematu, żeby go zobaczyć. Widzę, jak się zmieniamy, jesteśmy bardziej wyczuleni. W sklepach pojawiło się więcej produktów roślinnych, prawie każda duża firma produkuje coś wegańskiego. Są normy, które muszą być spełniane przez firmy, przez co zaczynają się one interesować ekologicznymi rozwiązaniami. Nawet jeśli te zmiany nie wynikają z potrzeby serca, to i tak są dobre. Patrząc na młodsze pokolenie, widzę, że oni są w zupełnie innym miejscu, mają wiedzę, a konsumpcjonizm jest u nich na zupełnie innym poziomie. Przewartościowujemy nasze życie, przestaje się ono kręcić wokół kupowania. Myślę, że musimy przejść przez ten moment strachu, uświadomienia, że możemy to wszystko stracić, by sobie przypomnieć, co jest ważne – i to właśnie się zadziało w pandemii, czy jak wybuchała wojna w Ukrainie. Złe rzeczy mogą mieć dobre konsekwencje.

Mój wujek zawsze powtarza, że jednostka nie ma żadnego wpływu na zmiany klimatyczne. Jego zdaniem segregowanie śmieci czy korzystanie z komunikacji miejskiej niczego nie zmieni, bo największy ślad węglowy zostawiają wielkie korporacje. Ma rację?

  • Na pewno jakąś rację ma. Też czuję frustrację, myślę sobie – co jeszcze my, szarzy obywatele mamy robić, jak jeszcze utrudnić swoje życie – a w międzyczasie ten 1% najbogatszych ludzi dalej żyje bez zmian, emituje większość gazu. Patrząc z tej perspektywy, ta moja jedna plastikowa reklamówka nie ma znaczenia. Z drugiej strony, takie podejście powoduje u mnie demotywację i brak nadziei. Tak, mam bardzo mały wpływ na styl życia tych ludzi, ale to, co robię dla środowiska, nie jest sposobem na uratowanie świata, tylko na uratowanie siebie, swojej psychiki. Siedzenie i czekanie na koniec świata, życie ze świadomością, że nic nie zmienimy, jest bardzo dobijające. Trochę nas tych szarych robaczków jest, widzimy, co się dzieje. Jak przeciętni Kowalscy się zmobilizują do działania, to mają wpływ na firmy, rządy – ta zmiana się dzieje. Dla mnie, żeby ona miała miejsce, musi się dziać odgórnie i oddolnie. Ważne jest, by nie robić nic ponad swoje możliwości. Kiedyś byłam na etapie, że jadąc pociągiem nie kupiłam wody, bo była w plastikowej butelce. Teraz mam inne podejście. Jak potrzebuję, to kupuję plastik, bo on też ma dobre funkcje, ale robię to z głową.

 

Areta Szpura, Fot. Michaela Metesová

fot. Michaela Metesová / materiały promocyjne Grupy Wydawniczej Foksal

 

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że ratowanie świata to maraton, dlatego ważna jest równowaga i odpoczynek. Jak ci się udaje złapać balans między aktywizmem a codziennością?

  • Jestem w tym coraz lepsza. Teraz na przykład jestem na wakacjach, na które pojechałam autem. Oczywiście, kiedy o tym powiedziałam na Instagramie, to oberwało mi się, że jadę starym dieslem. I oczywiście, zgadzam się z tym, lepiej by było, jakbym pojechała pociągiem i często tak robię, ale mam swój kamper, uwielbiam nim podróżować, to jest mój akumulator na cały rok. W tym wszystkim staram się nie być zero-jedynkowa. Uwielbiam przebywanie na łonie natury, przypominam sobie wtedy, co chcę ocalić. Bardzo mnie to wzrusza. Patrzę na zwierzęta, które nie są niczemu winne, a przez nasze bezmyślne działania cierpią. Wtedy nabieram wkurzenia, ale takiego dobrego, które przekłada się na chęć do działania. Trzeba coś robić, bo szkoda, żeby się to wszystko skończyło.

W zamieszczonej w książce rozmowie z psycholożką Joanną Brzezińską pada określenie „depresja klimatyczna”. Wynika ona z bezradności wobec tego, co się dzieje i dużej świadomości, w którą stronę zmierzamy. Przyznałaś, że zdarzyło ci się w nocy obudzić z płaczem. Nad książką pracowałaś przez ponad rok, co z pewnością było sporym obciążeniem emocjonalnym. Jakie uczucia ci towarzyszyły podczas jej tworzenia? 

  • To był rollercoaster. Tak naprawdę zaczęłam myśleć o „Instrukcji” zaraz po napisaniu pierwszej książki. Zbierałam pomysły, tematy, ludzi. Niestety przyszła pandemia i rozłożyła wszystko na łopatki. Początkowo ta książka miała być zupełnie inna, bardziej podobna do pierwszej, ale poczułam, że nie mam na to siły. Im bardziej szłam w las, tym więcej rzeczy widziałam. Spotkania z moimi rozmówcami, uświadomiły mi, jak wielu rzeczy nie wiedziałam. Miałam wrażenie, że wszędzie jest źle. Jednocześnie starałam się znajdywać osoby, które robią coś dobrego, dają nadzieję. Rozmowa z Joanną Brzezińską była najcięższa, najbardziej osobista. Czułam frustrację, że przez pandemię temat kryzysu klimatycznego ucichł – a on nigdzie sobie nie poszedł. Miałam poczucie, że praca aktywistów pójdzie na marne, bo nikt się na tym nie skupia. Wyciągnęłam z tego jednak coś dobrego – uświadomiłam sobie, że jesteśmy tak skonstruowani, że musi nam się palić grunt pod nogami, żebyśmy zaczęli działać. Ale wtedy potrafimy zdziałać rzeczy, o których nam się nie śniło. To daje mi nadzieję, że jest w nas niewykorzystany potencjał.

Tym, co mnie zaskoczyło podczas czytania „Instrukcji obsługi przyszłości”, była rozpiętość tematów, które zostały w niej poruszane. Okazuje się, że każdy aspekt naszego życia łączy się ze sobą i ma wpływ na nasze bycie eko. Czy jak zadbamy o siebie, to równocześnie zadbamy o naszą planetę?

  • Zdecydowanie. Kiedy zapominam, żeby o siebie zadbać i jestem w pędzie, to zdarza mi się zamówić taksówkę, pojechać gdzieś autem, czy kupić coś, co nie jest zdrowe ani ekologiczne. Bo jak mamy zły humor to często kupujemy, żeby go sobie poprawić. Myślę, że tak jest na wielu płaszczyznach. Ratowanie świata jest tak naprawdę ratowaniem nas samych. Mamy rodzinę, dzieci, bliskich i chcemy, żeby mieli jak najlepszą teraźniejszość i przyszłość – to jest naszą motywacją.

 

Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety, Areta Szpura

 

Po lekturze twojej książki nasuwa mi się wniosek, że łatwiej zmieniać świat w grupie, wśród ludzi, łącząc działania na rzecz klimatu ze swoimi pasjami i zainteresowaniami. Co jest twoją pasją, którą wykorzystujesz i łączysz z aktywizmem?

  • Zdecydowanie tak jest. Doszłam do tego dopiero teraz, przy pisaniu tej książki. Wcześniej miałam swoje życie, pracowałam w modzie i nagle zobaczyłam, jaki jest problem, rzuciłam to wszystko i w popłochu zaczęłam robić to, co mogłam. Od akcji do akcji. Napędzał mnie strach i panika, że mamy mało czasu, a jeszcze jest tyle do zrobienia. Teraz, po kilku latach, ochłonęłam, zrozumiałam, że to jest maraton, a nie wyścig. Staram się na nowo znaleźć sobie miejsce. Jestem na etapie myślenia, co tak naprawdę chcę robić zawodowo, żebym mogła się spełniać i żeby to czyniło naszą planetę lepszym miejscem do życia. Ciągnie mnie trochę w kierunku rolnictwa, ale chyba bardziej hobbistycznie. Cały czas szukam i wydaje mi się, że jestem coraz bliżej. Lokalny aktywizm jest bardzo ważny. Wtedy szybciej widać efekty naszej pracy. To dobre miejsce dla osób, które chcą zacząć coś robić.

Na koniec pytanie, które zadałaś swoim rozmówcom, a teraz ja chciałabym zadać je tobie. Jaką przyszłość widzisz, jeśli świat uda się uratować?

  • Bardzo bym chciała, żeby w miastach były strefy ciszy. Żeby po ulicach jeździły auta elektryczne i żeby parkowały poza osiedlami – wtedy byłoby więcej przestrzeni dla ludzi, by siedzieć na ławkach, rozmawiać, a nie przeciskać się między autami. Marzę o tym, żeby moje miasto było turbozielone, ciche i bezpieczne. Żeby można było wszędzie pojechać na rowerze. Chciałabym też, żeby praca była przedefiniowana i każdy mógł znaleźć taką, która ma dla niego sens. By była ona tylko mniejszą częścią naszej codzienności. Żebyśmy mieli czas na korzystanie z życia, przyjemności i pracę w lokalnych społecznościach.

Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcia w tekście: fot. Michaela Metesová / materiały promocyjne Grupy Wydawniczej Foksal