Charyzma, styl i wiara w siebie. Gdyby wszyscy młodzi ludzie umieli odnaleźć w sobie te cechy, ich życie byłoby znacznie prostsze i przyjemniejsze. Niestety udaje się to bardzo nielicznym. Chłopakom z Sonbird się udało. Nie dość, że tworzą fajny, zapadający w pamięć i łatwy do polubienia zespół, to robią to z wdziękiem, elegancją i nienachlanie. Wystarczy zobaczyć ich przez chwilę na scenie, żeby zrozumieć, jakim są fenomenem. O początkach zespołu, inspiracjach i premierowym albumie „Głodny” opowiedział nam wokalista Sonbird - Dawid Mędrzak.

Kup teraz

 

Rozmowa z Dawidem Mędrzakiem

 

Piotr Miecznikowski: - Dawid, jesteście młodym zespołem, młodymi ludźmi, cała ta przygoda zaczęła się całkiem niedawno.

Dawid Mędrzak: - Tak, jesteśmy rocznikami od 1994 do 1998. Pochodzimy z Żywca i tworzymy czwórkę przyjaciół - to ważne, bo to podstawowy element istnienia zespołu, opiera się na relacji między nami, bez niej nie byłoby Sonbird. Gramy ze sobą trzy lata.

Domyślam się zatem, że najpierw byliście kumplami, a dopiero później zespołem?

- Tak, najpierw byliśmy przyjaciółmi, a dopiero potem powstał zespół. Kamil (gitarzysta) i Maciek (perkusista) mieszkali blisko siebie, chodzi razem do szkoły, znali się od dawna. Dodatkowo zbliżyli się dzięki podobnym falom, na których nadają. Nasz basista Tomek i ja znaliśmy się też od jakiegoś czasu i zawsze chcieliśmy coś razem zrobić w kontekście muzyki. Kamila poznałem w innym zespole, który nie miał nic wspólnego z tym, co teraz robimy, ale kiedy powiedział mi, że zakłada z Maćkiem nowy skład, szybko do nich wraz z Tomkiem dołączyliśmy. Tak powstał Sonbird.

Od początku byłeś wokalistą? Jak to się w ogóle stało, że postanowiłeś zostać muzykiem?

- Zawsze mnie do tego ciągnęło. Już jako dziecko wiedziałem, że chcę spróbować, w jakimś sensie dotknąć, muzyki. Wiadomo, że nie było to takie proste, instrumenty są drogie, nie było mi łatwo od razu cokolwiek kupić. Śpiewałem w chórze, robiłem tego typu rzeczy. W końcu wpadł mi ręce bas i przez jakiś czas myślałem, że będę basistą. Jednak ostatecznie stanęło na tym, że śpiewam.

I to jest bardzo dobra decyzja, bo twoja barwa głosu jest bardzo charakterystyczna i rozpoznawalna. Ciekawe tylko, że w tych czasach nie postanowiłeś zostać raperem.

- To, co gramy, wynika z naszej wrażliwości i z tego, czego sami słuchamy. Czyli między innymi U2 czy Coldplay. Z polskich kapel najbliżej nam do Myslovitz. Taką estetykę mamy w sobie i w taki sposób chcemy opowiadać o naszych emocjach, wrażeniach, myślach. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli nagle zacząć grać hip-hop (śmiech). Nic nie mam do raperów, nawet ich lubię, ale to, co gramy to wynik tego kim jesteśmy, zależy nam na szczerości, na przekazywaniu tego, co naprawdę nosimy w sobie. Może to jest trochę na przekór trendom, ale my jesteśmy odważni, lubimy ryzyko (śmiech).

Co dała wam współpraca z firmą Jazzboy?

- Ta współpraca to spełnienie naszych marzeń. Praca nad płytą, pod okiem U-zka i Biljany to był dla nas przyspieszony kurs dojrzałości i świadomości muzycznej. Dziś, kiedy piszemy nowe piosenki, robimy to korzystając z nabytej od nich wiedzy, całkiem inaczej to wygląda niż na początku. Bardzo dużo się nauczyliśmy, to dla nas niezwykle ważne i jesteśmy wdzięczni wszystkim osobom, które nam pomogły.

Jak długo powstawał materiał na płytę „Głodny”?

- Prawda jest taka, że ten materiał powstawał od samego początku istnienia zespołu. Tyle, że kiedy przyszło do nagrywania płyty, chcieliśmy podejść do tematu jeszcze raz, spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Pomógł nam w tym producent, Łukasz Olejarczyk. To właśnie on udowodnił nam i przekonał, że nie wszystko co działa na koncertach, musi działać na płycie. Musieliśmy wyjść ze swojej strefy komfortu, pozwolić komuś z zewnątrz rozgrzebać naszą muzykę i złożyć ją od nowa. W taki sposób niektóre numery, które były w punkcie wyjścia mocne i dynamiczne, zmieniły się w nastrojowe ballady. Teraz jesteśmy z tego bardzo zadowoleni i dostrzegamy, ile dobrego wniosły do naszej muzyki te wszystkie zmiany.

Zagraliście w ubiegłym roku sporo koncertów, między innymi na Męskim Graniu. Dobrze się czujecie na scenie?

- Scena to nasze miejsce, zawsze o niej marzyliśmy i chcieliśmy jak najwięcej grać dla ludzi. Wysyłaliśmy zgłoszenia na różne festiwale, ale dopiero teraz wszystko zaczyna się sensownie układać. Cały ten rok był dla nas bardzo ekscytujący, mnóstwo się nauczyliśmy i będziemy to długo pamiętać. Festiwale to sytuacja, kiedy gra się nie tylko dla własnej publiczności, ale też dla ludzi, którzy przyszli zobaczyć innych artystów - przekonanie ich do siebie to spore wyzwanie, ale nam się chyba udało (śmiech). To była bardzo dobra lekcja.

Obok świetnych koncertów i bardzo interesującej płyty, macie także na koncie kilka fajnych klipów. Mieliście wpływ na ich ostateczny kształt?

- Na początku wszystko robiliśmy sami, cały budżet to koszt paliwa, żeby dojechać do Krakowa i zakup dwóch rac (śmiech). Później pomagał Jazzboy, Agata Trafalska zajęła się produkcją klipu, ale oczywiście mieliśmy we wszystkim możliwość wyrażenia swojego zdania, mogliśmy decydować co nam się podoba, a co nie. Wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach i możemy zaufać, że wszystko wyjdzie dobrze.

Jesteście gotowi na wszystko, co się wydarzy po premierze albumu?

- W dziewięćdziesięciu procentach. Mamy zaplanowaną trasę koncertową i spotkania ze słuchaczami, co jest dla nas szczególnie ekscytujące, bo pierwszy raz będziemy mieli okazję zwyczajnie usiąść i porozmawiać. Serdecznie wszystkich zapraszamy. 

Rozmawiał

Piotr Miecznikowski