Autorka: Katarzyna Kazimierowska

Kilka lat temu w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Andrzej Stasiuk powiedział Jackowi Cieślakowi:

„Chcę napisać powieść historyczną. Rzecz się dzieje nad Bugiem w 1941 roku. Z jednej strony są ruscy, z drugiej hitlerowcy. Tam Treblinka, a tu za rzekę uciekają Żydzi. Główny bohater jest przewoźnikiem. Są też partyzanci, o których do dziś wybuchają kłótnie, jak się ludzie napiją – o to, gdzie kto służył, czy był bandytą, czy nie. I nie przeczę, że historia żołnierzy wyklętych, tak bardzo dęta ostatnio, miała na mnie wpływ. (...) To jest również powieść o moim ojcu, o rodzinnej wsi mojego ojca. O niejednoznaczności pamięci i historii”.

 

Przewóz, Stasiuk

 

Wojna ma się dopiero zacząć

W tym opisie jest wszystko i wszystko się zgadza. W „Przewozie” świat zaczyna się w czerwcu 1941 roku, w okolicach Bugu, gdzieś w sąsiedztwie Sobiboru i Treblinki. Nazwy tych wsi w tym momencie jeszcze nie znaczą tyle, co dziś. Rzeka oddziela terytorium niemieckie od radzieckiego. Ale tu wojny jeszcze nie ma, wojna ma się dopiero zacząć.

Na razie wojska stacjonują po obu stronach rzeki-granicy. Te radzieckie jeszcze nie wiedzą, że niemieckie już szykują się do ataku, który ma nawet swoją nazwę – operacja Barbarossa. Niebawem usłyszy o niej cały świat. Tymczasem po niemieckiej stronie grupa żołnierzy Wehrmachtu stacjonuje w polskiej wsi. Zajęli dom pewnej kobiety, ale pozwolili jej zamieszkać w stodole i w zamian gotować i ich opierać. Z kobietą mieszka ktoś jeszcze – to chłop z innej wsi, zwany Lubko, który nocą, gdy Niemcy śpią, przewozi na drugą stronę ludzi – za sowitą opłatą. Jednej pary przewieźć mu się nie udaje – to żydowskie rodzeństwo, które uciekło z miasta i ukrywa się po lasach.

Wielka Polska?

Młodzi, oczytani, z miasta – na wieś patrzą etnograficznie, jak Bronisław Malinowski na dzikich. Ale wkrótce okaże się, że tylko ta wieś i chłopi – z ich brakiem obycia, innymi zapachami, mogą ich uratować. Gdy Lubko kombinuje, jak przewieźć tę parę, dopada go plutonowy Siwy ze swoimi szeregowymi. Trudno powiedzieć, czy to samozwańcza jednostka, czy wyznaczona do działań odgórnie – przewożony przez Siwego kapitan z Poznania niewiele nam powie, bo zaraz się upije. Ot, partyzanci. Stasiuk się z nimi nie patyczkuje. Wystarczy kilka scen  – znamienne, że większość z nich rozegra się w stodole, a przecież dziś stodoła nabiera zupełnie innego znaczenia – by pokazać, czym dla niego są tacy samozwańczy bohaterowie.

Teraz snują się po okolicy w oczekiwaniu na sygnał do walki. Szukając kolaborantów, dokonują egzekucji na podejrzanym – choć o co, nie wiemy. Zajmują się głównie unikaniem Niemców oraz enkawudzistów. I tylko Siwy, który trzyma w szachu nękającą okolicznych chłopów ekipę – bardziej przypominającą maruderów niż żołnierzy – wygłasza tyrady o wielkiej Polsce, która odrodzi się jak Feniks z popiołów.

Horror wśród sielanki

Czuć w tej prozie narastające napięcie. Czytelnik wie, co za chwilę się wydarzy, ale bohaterowie Stasiuka jedynie to przeczuwają. Zawieszeni w koniecznym oczekiwaniu, nie wiedzą, co robić, jak się przygotować na nieuchronne, jak trwać w bezruchu. Zagubieni i wylęknieni, zdają się znajdować w jakimś czyśćcu, Przykuleni, są gotowi na wiele się zgodzić, byle nie cierpieć.

A przecież to Bug, Podlasie, wschód Stasiuka, kraina lasów, łąk, bogatej przyrody. W żadnym miejscu w Polsce tak nie rosieje trawa przed wschodem, nigdzie noce księżycowe nie są takie jasne, nigdzie tak nie pachnie ciepła słoma i tak nie smakuje mleko prosto od krowy. W tych opisach przyrody, która rozkwita i zielenieje, mimo narastającego horroru, jest coś kojącego. Jak mówi pisarz w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” Michałowi Okońskiemu:

„Pejzaż, który opisuję w „Przewozie”, jest pejzażem wakacji w domu dziadków”.  A potem dodaje: „Tak, kraina dzieciństwa i niewinności jako przedpiekle”. Bo wszystko psuje co i rusz seria z karabinu albo płynące nocą raz na jakiś czas trupy w dół rzeki.

Wojna jest w tym kraju nieodzowna

Stasiuk nie bez kozery wybrał rok 1941 na moment swojej powieści – niby już wiemy, czym jest wojna, ale ona jeszcze przed nami. Albo i nie. Nawet jak przed nami, to na takich terenach jak nadbużańskie wsie może coś się dziać. Bo wojna to nie zawsze wielkie bitwy, heroiczne zwycięstwa i przegrane, gdy zdradzono nas o świcie. Na pewno nie jest to moment w historii, na którym powinno się budować tożsamość narodową czy politykę historyczną.

Jak przytomnie zauważył pisarz we wspomnianej rozmowie z Michałem Okońskim:

„[Wojna] Nigdy się nie skończy, ponieważ w naszych dziejach nie było nic ciekawszego oprócz wojen, wygranych i przegranych. Jak ma się skończyć, skoro co jakiś czas odżywa?(...) Ona jest w tym kraju nieodzowna. (…) Nawet w tej ostatniej którą przecież właśnie Ruscy nam wygrali. Chociaż jakimś dziwnym sposobem udajemy, że to my wygraliśmy. Może dlatego tak się zmagamy z tą narracją wojenną, usiłujemy ją oswoić i przejąć? Zrobić nie naszą wojnę w końcu naszą?”.

 

Andrzej Stasiuk

Andrzej Stasiuk, fot. Cai Caslavinieri (także zdjęcie okładkowe).

 

Echa czasu niepamięci

Ale wojna to punkt wyjścia. Bo obok jednego narratora, który prowadzi nas przez muliste brzegi Bugu raz na jedną, raz na drugą stronę, jest jeszcze drugi. Ten, dokładnie osiemdziesiąt lat później, ogląda z okien samochodu, a czasem podczas spaceru, te same okolice, te same tereny. Ludzie są inni, domy odbudowane, niektóre miejsca zbudowane na nowo. Jakieś wiece, krzyczący politycy, ludzie pod budką z piwem i murale z żołnierzami wyklętymi.

Tego narratora-pisarza dobrze znamy. Od lat jeździ po Polsce i wciąż się jej dziwi, choć rozumie ją jak nikt. Tym razem podróżuje z ojcem, z którego próbuje wyciągnąć wydarzenia sprzed osiemdziesięciu lat. Ale nie da się, ojciec nic nie pamięta.

Sądy nad trumnami

Podczas lektury nasuwa się wiele wątpliwości na temat narracji historycznej. Jak wracać do przeszłości, gdy pamięć zawodzi? Co chcemy z niej wyciągnąć, co sobie udowodnić? W książce narrator pyta:

„Czy wchodzimy w dawne dni w poszukiwaniu ocalenia? Poddajemy się ułudzie w lęku przed nieuniknionym? Nie wiem”.

Te słowa, ale też te wojenne obrazy, które serwuje nam Stasiuk wraz z realistycznymi opisami mordu, ran, choroby i śmierci, wydają się mocnym komentarzem do współczesności, gdy nagle zmieniana jest historia. Jedni przestają być bohaterami, bo stają się nimi inni, a te wszystkie przepychanki i racje wybrzmiewają nad dawno pogrzebanymi trumnami.

Przestawienie perspektywy

Zachwyca mnie, jak w „Przewozie” Stasiuk oddaje pole kobietom. To gosposia pijanego księdza, który sam na sobie dokonuje egzorcyzmów, pomaga w końcu partyzantom, nie ksiądz. To kobiety na rynku handlują ubraniami, żeby zarobić na chleb dla dzieci. To wreszcie gospodyni, gdzie pomieszkuje Lubko, każe wynosić się partyzantom – nagle odważnym, gdy Niemcy opuścili wieś. Kiedy ponownie dochodzi do rozlewu krwi, mówi: „Nie boję się ciebie”. I my jej wierzymy. To przestawienie perspektywy męskiej, która rozlewa krew, a potem zastanawia się czy było warto, na kobiecą, tę która daje życie, leczy i karmi, ustawia wymowę tej książki. I podpowiada, że inne rozwiązania są możliwe. Także dziś.

Więcej recenzji znajdziesz w pasji Czytam.