Autorka: Katarzyna Kowalewska

 

Kojarzycie może autotematycznych „Fałszerzy” André  Gide’a, gdzie główny bohater pisze tytułową książkę, a czytelnik poznaje zarówno proces powstawania dzieła, jak i samo dzieło? Granice między powieścią a opowieścią o powieści zacierają się, a porozsypywane na pozór, choć fascynujące, wątki w końcu układają się w całość. Nowa książka Ignacego Karpowicza, „Cicho, cichutko”, nawiązuje do takiej koncepcji, chociaż przekształcenie autotematycznego konceptu może sprawiać wrażenie osobliwego. Powiedziałabym nawet – dziwacznego.

Pisanie o pisaniu o śmierci

Pisarczyk, alter ego Karpowicza, zmaga się ze śmiercią swojego najlepszego przyjaciela, Michała alias Misia. Podczas lat znajomości swoją miłość do żonatego później kolegi przekuł w szczerą, dogłębną przyjaźń. Po jego śmierci wraca do ich wspólnie spędzonych chwil. W raczej asocjacyjny sposób opisuje początek znajomości, lata przyjaźni, diagnozę nowotworu, postęp choroby, śmierć.

No dobrze, ale co to ma wspólnego z „Fałszerzami”? Otóż podczas lektury „Cicho, cichutko” okazuje się, że narrator opisuje swoje opisywanie przyjaźni z Michałem. Co więcej, wydaje się, że prawdopodobnie przed śmiercią przyjaciela konsultował z nim swój pomysł. Narratorem zostaje więc w wielu fragmentach sam Michał; na ile to fikcja, na ile rzeczywiste słowa zmarłego – trudno powiedzieć.

W zastosowanych w pierwszej częścipowieści narracjach dosyć łatwo się pogubić. Czytelnik poznaje rzeczywistość oczami Michała, oczami pisarczyka, oczami pisarczyka wymyślającego prozę o Michale, a do tego dochodzą jeszcze fragmenty narracji trzecioosobowej… Większość z tych ostatnich opowiada właśnie o zmarłym, ale część z nich dotyczy pisarczyka, który być może w ten sposób próbuje uporać się ze stratą. Lub eksperymentuje z pisaniem o śmierci, nie mogąc znaleźć właściwej metody.

Dużo tego, prawda? Zwłaszcza jak na pierwszą część niezbyt obszernej książki, liczącej niewiele ponad 200 stron. A to nie wszystko. Miłośnicy klasycznie opowiedzianych powieści również znajdą coś dla siebie – w drugiej części „Cicho, cichutko”.

 

Cicho, cichutko, Karpowicz

 

Książkowy mockument

Pisarczyk nie ogranicza się tylko do opisania swojej przyjaźni z Michałem i licznych anegdotek z nią związanych. Sięga głębiej w przeszłość, do historii jego rodziny. Główną bohaterką części „Rzeczy oddane” jest Anna, ciotka osieroconego Misia. Poznajemy ją w narracji trzecioosobowej jeszcze jako młodą kobietę, zakochaną w Piotrze. Młodym staje na przeszkodzie ich pochodzenie – Anna należy do rodziny „Topionych”, przesiedlonych zza Dniepru, którzy nie powinni wydawać się za miejscowych. Listy między zakochanymi nosi młodsza siostra dziewczyny, Marysia; jak się domyślamy – przyszła matka Misia. Rozwój akcji śledzimy z niepokojem, wątpiąc w jej pozytywne rozwiązanie. Wiemy, że Anna-ciota stała się zgorzkniała i nie potrafiła okazywać ciepłych uczuć. Podejrzewamy więc nadejście tragedii.

I ta się zdarza, chociaż – ku zaskoczeniu czytelnika – zdeterminowały ją nie tylko ludzkie słabości, ale także – rzeczywiste zdarzenie historyczne. Karpowicz zainspirował się zbrodnią połaniecką, brutalnym mordem na ciężarnej kobiecie, jej mężu i ich synu. Przekształcił jednak postaci, ich imiona, wiek, okoliczności. Zamiast chłopca – umiera dziewczynka. A w to wszystko wplątany jest jeszcze Miś, który cudem ocalał z pozorowanej na wypadek zbrodni.

Oto mamy kolejny argument za tym, żeby nazwać strategię pisarską Karpowicza dziwaczną. Bo przecież po co jednocześnie tak dokładnie i niedokładnie powoływać się na wydarzenie historyczne, by nadać mu status fikcyjnego i połączyć z postacią opłakiwanego Michasia oraz schorowaną coraz bardziej Anną?

 

Ignacy Karpowicz

Ignacy Karpowicz w Magazynie prac Xawerego Dunikowskiego, Muzeum Rzeźby w Królikarni. Fot.: Zuza Krajewska, stylizacja Paweł Wybański 

 

Czas, który się rozsypał

Sama postać pisarczyka też nie jest jasna. Właściwie nie poznajemy jego imienia. Nie wiemy nawet, czy to określenie stosuje względem niego ktoś inny z wyjątkiem Michała. Być może, skoro bohater ma tendencję do przekolorowywania rzeczywistości, ochrzcił sięw ten sposób sam, jak gdyby dewaluując wartość własnej pisaniny – niezupełnie prawdziwej, ale też niezupełnie fikcyjnej.

Karpowicz, dedykując książkę Michałowi Tomaszewskiego i jego bliskim, napisał: „Jest to historia pewnej rodziny. Odwołuje się do zdarzeń, chociaż nie sprawozdaje w ścisłej wierności faktów”. Zamysł pomieszania fikcji z historią, autotematyzmu z klasyczną narracją jest więc celowy. Tak samo jak zaburzenie linii czasowej. Narrator wspomina, że „czas epidemii lekceważył linię czasu” i wydaje się, że istotnie ta powieść była pisana poza linearnym czasem i na przekór rozróżnieniu fakt-fikcja.

„W ogóle w sumie nie wiedział, czy wypada włączyć jakąś przyczynowość. Umysł zawsze stara się połączyć zdarzenia w związki przyczynowo­skutkowe, tymczasem nieraz fakty po prostu ze sobą sąsiadują” – przyznaje narrator, konstatując jednocześnie, że „im więcej wiedział, tym bledszy stawał się Miś”.

 W „Cicho, cichutko” wiele zdarzeń i fraz ze sobą sąsiaduje, ale się nie łączy. Niektóre dialogi mogą zdawać się zupełnie nieczytelne, nie tylko dlatego, że zdają się zapisane bez kontekstu, ale także dlatego, że często rzeczywistość już w chwili dziania się bywa zupełnie nieczytelna. Miś, chociaż tak bliski narratorowi, pozostaje nieuchwytny, tak jak i jego śmierć. Ta pierwsza – której cudem umknął – i ta kolejna, której nie dało się już pokonać.

 

Ignacy Karpowicz

Ignacy Karpowicz w Magazynie prac Xawerego Dunikowskiego, Muzeum Rzeźby w Królikarni. Fot.: Zuza Krajewska, stylizacja Paweł Wybański 

 

Saga, która nie została napisana

„Cicho, cichutko” to opowieść pisana przez Karpowicza jak gdyby dla siebie, by z pomocą literatury spróbować uchwycić śmierć i uporać się ze stratą. Historia nie zostaje domknięta, co podkreśla zwłaszcza ostatnia scena odwołująca się do początku książki. Nie, nie doznajemy wtedy chwili olśnienia związanego z ułożeniem się wszystkiego w spójną całość. „Nie popsuliśmy świata, dostaliśmy już uszkodzony” – pisze autor, jak gdyby usprawiedliwiając „popsutą” narrację, która jednak intryguje swoim połamaniem i rozsypaniem.

To projekt niegotowy, właściwie dopiero materiał na powieść, która mogłaby urzec szersze grono czytelników. Hermetyczność części dialogów może sprawiać wrażenie sztuczności – jednak ja widziałabym w nich po prostu intymność oraz sytuacyjność. W tej niegotowości i prywatności jest coś hipnotyzującego, co sprawia, że dociekliwy czytelnik jeszcze po zakończeniu lektury próbuje poskładać nieposkładane. I choć te wysiłki raczej nie skończą się sukcesem, trudno ten materiał na sagę, która nie została napisana, odsunąć z pamięci.

Zdjęcie okładkowe: Zuza Krajewska, stylizacja Paweł Wybański

Więcej recenzji i innych artykułów o książkach znajdziesz w pasji Czytam.

A już 26 maja odbędzie się spotkanie z Ignacym Karpowiczem w ramach Wirtualnych Targów Książki. Transmisja będzie dostępna na naszym Facebooku.

Spotkanie z Ignacym Karpowiczem