Zajadacie się kimchi, słuchacie boys- i girlsbandów, namiętnie oglądacie k-dramy i chcielibyście nauczyć się ruchów k-dance? Zdradzę wam, że ja – mniej niż niekoniecznie. Jednak Korea to znacznie więcej. Zamieszkały w Seulu Brytyjczyk Daniel Tudor w książce „I love Korea. K-pop, kimchi i cała reszta” opisuje kraj i kulturę, z którymi związał swoje życie. Informacje przeplata z anegdotami oraz zwięźle wyłożonymi własnymi doświadczeniami. Ani na moment nie usuwa się w cień, ale wciąż pamięta, że to nie on stoi w świetle reflektorów, lecz państwo, do którego wyemigrował.

Jako dziennikarz i przedsiębiorca wie, jak przyciągnąć uwagę czytelników oraz co zrobić, by jego pozycja zaistniała na rynku. Jest więc momentami zabawnie, a chwilami poważniej, ciągle jednak lekko, a odbiorca może na każdym kroku czuć się „zaopiekowany”. Autorowi naprawdę zależy, by było ciekawie i dynamicznie, czasem kosztem pogłębionej analizy. Nie dajmy się jednak zwieść tytułowi czy lekkiemu stylowi – miłość do Korei Południowej jest uczuciem trudnym i pogmatwanym.

 

I love Korea, Daniel Tudor

 

Koreański sen o sukcesie

Zacznę od ostrzeżenia. Fascynacja Koreą Południową może mieszać się z zaskoczeniem, zszokowaniem, a momentami nawet przerażeniem. To kraj demokratyczny, skłonny do aktywizmu społecznego, ale jakże mocno manipulowany mediami. Ma niezwykłą kulturę z silnym obecnie trendem „miękkiej” męskości (soft masculinity –  przejawiającej się w androgenicznych standardach urodowych, zwłaszcza u mężczyzn/chłopaków młodego pokolenia), konkurencyjnej wobec toksycznej męskości (toxic masculinity – tradycyjnego i stereotypowego modelu silnego mężczyzny, stojącego w hierarchii wyżej niż kobieta i niestroniącego od przemocy). Jednak wieki konfucjanizmu zaowocowały tu nierównością płci – na przykład ogromną różnicą w zarobkach kobiet oraz mężczyzn.

Kolebka K-popu to państwo z ambitnymi mieszkańcami, z których każdy chce być piękny, mądry, wykształcony. Jednak w pogoni za lepszymi szansami zatracają się oni w surowym, silnie konkurencyjnym systemie edukacji, przepracowują się w korporacjach oraz nie mogą zaprzestać walki o bycie lepszym. Także na polu urody – to w Korei Południowej przeprowadza się największy odsetek operacji plastycznych – pomniejszenie żuchwy (mała twarz z dużymi oczami uchodzi za atrakcyjną) jest jednym z popularniejszych zabiegów. A wstrzykiwania botoksu już nawet nie uznaje się za zabieg operacyjny.

Koreańczycy chcą być piękni

Odnieśliście kiedyś wrażenie, że wielu koreańskich celebrytów wygląda wręcz identycznie? Nie, to nie tylko kwestia nieostrej percepcji w stosunku przedstawicieli innych ras. Wielu Azjatów zgodzi się, że łatwo można się pogubić, która koreańska gwiazda jest którą. W Korei bowiem piękno wcale nie jest kwestią subiektywną – istnieją wyśrubowane standardy określające, co uznaje się za piękne, a co nie. I każdy do tego ideału dąży, a operacje plastyczne, zabiegi kosmetyczne, rynek urodowy oraz modowy skutecznie pomagają w osiągnięciu celu.

W Korei niejednokrotnie spotkacie dzieci nieprzypominające swoich rodziców – wcale nie dlatego, że adopcja cieszy się tam taką popularnością, lecz ponieważ ci zdecydowali się na przejście dużej ilości zabiegów upiększających, których rezultat nie jest dziedziczny. Tej ostatniej informacji nie znajdziecie w książce Daniela Tudora. Tak samo jak wielu innych. Dlaczego?

Popłyńmy!

Dziennikarz włożył wiele wysiłku w to, by ująć możliwie szerokie spektrum tematów w lekki, przystępny sposób. Oznacza to, że wielu pogłębionych informacji w tym przewodniku brakuje – na przykład o miejscowej sztuce oraz literaturze innej niż manhwa – kuzynka japońskiej mangi.

Czy to źle? I tak, i nie. Tak, bo mniej więcej w połowie książki odłożyłam ten przewodnik na cały weekend, by buszować po Internecie w poszukiwaniu analiz intrygujących mnie fenomenów społecznych. Nie, bo na 300 ilustrowanych zdjęciami stronach tego bardzo estetycznego wydania (Ania Jamróz zaprojektowała okładkę, na którą aż chce się patrzeć) dostajemy Koreę w pigułce. Ponadto autor nie udaje autorytetu ponad miarę – w płynięciu po niektórych tematach widzę nie tylko strategię marketingową (by nie było „za ciężko”), lecz również pewną szczerość. Jak gdyby Tudor deklarował: „Piszę o tym, co was zainteresuje i z czym się spotykam. Z resztą, jeśli macie chęć, zapoznajcie się sami”. I ja tak zrobiłam, do czego was, gdy już sięgniecie po „I love Korea”, również szczerze zachęcam.

Motywuje do tego nie tylko strategia pisarza, lecz także – redaktor, który nie ukrywa, że od premiery książki (zanim stała się dostępna w przekładzie Ryszarda Oślizły) minęło już 7 lat, w związku z czym część informacji uległa dezaktualizacji. Uzupełnienie ode mnie: obecnie najlepiej zarabiającym koreańskich aktorem jest już - Kim Soo-hyun, którego możecie zobaczyć chociażby w urokliwym serialu „It's Okay to Not Be Okay” z silnie narysowaną rolą kobiecą. W intrygującą pisarkę wcieliła się tam Seo Ye-ji – wokół aktorki krąży ostatnio wiele negatywnych plotek (to standard w koreańskim panteonie). Nie wydaje się jednak, by oskarżenia o tyranizowanie innych (dziwnie pokrywające się z cechami osobowości odgrywanej bohaterki) zablokowały jej drogę kariery.

Z książki dowiemy się za to, skąd tak silna tendencja do hejtu wśród koreańskich netizentów (czyli „obywateli internetu”). Ten kontekst silnie hierarchicznej kultury koreańskiej zdradzę wam jednakże nie ja, lecz Tudor.

Dlaczego Korea nie eksportuje leków na kaca?

Wyjaśniłam już, może trochę malkontencko, czego w tym przewodniku nie znajdziecie. Czas więc precyzyjniej zapowiedzieć, co odkryjecie w środku. Książka jest podzielona na 10 części: Koreańska tożsamość, Tradycyjna Korea, Współczesna Korea, Koreańska mania internetowa, Społeczeństwo i życie codzienne, Praca w Korei, Zabawa w Korei, Koreańska scena muzyczna, Kino i telewizja, Zwiedzanie Korei.

Te podtytuły w pewnej mierze mówią same za siebie i łatwo zauważyć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Książki wcale nie trzeba czytać od deski do deski czy po kolei, odhaczając kolejne rozdziały. W części „Zabawa w Korei” dowiecie się, że Koreańczycy lubią imprezować z piosenkami na ustach oraz kieliszkami soju na stole. Są tu nawet specjalne sale pod wynajem do uprawiania kociej lub nie-kociej muzyki. A w „Pracy w Korei” wyczytacie, że alkoholowe integracje po pracy mogą się tu zdarzyć nawet dwa razy w tygodniu. I to niekoniecznie w piątki – gdy zabawa skończy się nad ranem, jej uczestnicy od 8 rano umierają w biurze. Na szczęście Korea ma dosyć skuteczne leki na kaca – jeśli ktoś z was szuka pomysłu na biznes, Tudor sugeruje, że eksport poalkoholowych specyfików do innych części świata przyniósłby duże profity.

 

Daniel Tudor

Daniel Tudor, fot.: Seo Ji-hye.

 

Chichocząca niewinność

Mnie na przykład zafascynował (ale i oburzył) koreański, nieszczególnie wyemancypowany flirt zwany aegyo. Praktykujące go dziewczyny przy obiekcie swoich westchnień zamieniają się w droczące się z partnerem „uosobienie chichoczącej niewinności”:

„Popiskiwanie cienkim głosem oppa, co dosłownie znaczy „starszy brat”, ale tak właśnie dziewczyny zwracają się do swoich chłopaków – to mus. Podobnie jak komiczne uderzanie oppa w klatkę piersiową albo w ramię za każdym razem, kiedy powie brzydkie słowo. Nadąsana minka i udawanie obrażonej na swojego oppa, by za chwilę mu przebaczyć, również podnoszą wskaźnik aegyo”.

O psiej Viagrze i moich pytaniach

Książkę Tudora niesie nurt koreańskiej fali. To, że miłość do kraju K-popu i kimchi jest trudna, przebija raczej między słowami, nie jest wyrażone wprost. Złożoność uczuć autora widać na przykład we fragmencie, gdy wyznaje on, że – mimo spodziewanych korzyści finansowych – z powodów etycznych nie zdecydował się na udzielanie lekcji angielskiego dla uczniów przygotowujących się do specjalnych certyfikatów. Odrzucała go bowiem m.in. presja wywierana na młodzież.

Miłośnicy encyklopedycznego stylu czy pasjonaci socjologicznych analiz poczują ogromny niedosyt. Ja sama po tej książce poczułam ogromny głód – nie tylko za sprawą opisu dań koreańskich (spokojnie, młode pokolenie już raczej nie jada psów, robią to raczej starsi mężczyźni wierzący, że psie mięso działa niczym naturalna Viagra), lecz przede wszystkim dlatego, że chciałam wiedzieć więcej, a w mojej głowie co chwilę pojawiały się pytania – czemu, czemu, czemu?.

A czy dzisiaj wciąż tak jest i czy na przykład konfucjanizm zdefiniował też w jakiś sposób stosunek społeczeństwa do mniejszości seksualnych? (Zachęcam, by samodzielnie zapoznać się z tym, jak są traktowane mniejszości seksualne w wojsku – w Korei mężczyźni muszą odbyć dwuletnią służbę wojskową. W  marcu tego roku wrócił z niej Kim Soo-hyun.) Skoro Korea ma problem z nierównością płci, to jak koreańskiej prezydentce (dziś tę funkcję pełni już mężczyzna) udało się osiągnąć swoje stanowisko?

Tudor postanowił napisać lekką, przyjemną książkę i udało mu się to osiągnąć. „I love Korea” sprawdza się jako lektura na wakacje, nawet gdy nie planujemy lub nie mamy możliwości odwiedzenia Korei.

Więcej lekturowych inspiracji znajdziesz w pasji Czytam.

Okładka: shutterstock.