„Archiwum Zagubionych Dzieci” (tłumaczenie: Jerzy Kozłowski) to powieść drogi. Droga biegnie przez Stany Zjednoczone, a przemierza ją meksykańska rodzina: kobieta i mężczyzna, oboje zajmujący się dokumentacją dźwiękową, oraz dwójka ich dzieci (ale nie wspólnych): pięcioletnia dziewczynka, córka kobiety, i dziesięcioletni chłopiec, syn mężczyzny. Po skończonym projekcie poświęconym specyficznym językom Nowego Jorku para szuka kolejnych zawodowych wyzwań. Kobieta-narratorka zbiera materiały do niesprecyzowanej jeszcze w formie opowieści o dzieciach z krajów Ameryki Środkowej, które próbują przedostać się do Stanów Zjednoczonych. Jej partner chce zarejestrować autorski i efemeryczny „Indeks zaginionych dźwięków” na dawnych terenach Apaczów. Postanawiają razem wyruszyć w stronę Apacherii, krainy zamieszkiwanej niegdyś przez plemiona Indian. Potem chłopiec i jego ojciec mają zostać w górach, a dziewczynka i jej matka wrócić, prawdopodobnie do Nowego Jorku. Związek dorosłych rozpada się z bliżej niesprecyzowanych przyczyn, nie mają już sobie wiele do powiedzenia, jedyne emocje przeżywają za pośrednictwem dzieci. Chociaż nikt nie mówi tego głośno, podróż jest więc końcem rodziny, w pozornej zgodzie przemierzającej pustynne stany, śpiącej w prowincjonalnych motelach i rejestrującej na różne sposoby prowincjonalną Amerykę.

Archiwum zaginionych dzieci

Droga zaginionych dzieci

W połowie książki zmienia się narrator – zamiast monologu kobiety, słyszymy głos chłopca, opowiadającego o tym, co wydarzyło się podczas podróży. Adresatką jest jego siostra, trudno określić z jakiej perspektywy czasowej streszczane są wydarzenia. To, o czym mówi chłopiec, częściowo pokrywa się z relacją kobiety, do czasu, kiedy dzieci wyruszają w drogę samotnie – chłopiec postanawia odegrać drogę Zaginionych Dzieci, powracających wielokrotnie w rozmaitych narracjach, których rodzina doświadcza podczas podróży – Zaginione Dzieci to autentyczni emigranci, postaci z książek (m.in. „Władca Much”), legendarny dziecięcy szczep Apaczów, Eagle Warriors. Dzieci błądzą na pustyni, na chwilę zostają rozdzielone, by w finale historii chłopca odnaleźć rodziców w Dolinie Ech. Ale czy to wydarzyło się naprawdę?

Opowieść narratorki jest skromna, linearna, utrzymana w czasie bieżącym – wchodzimy gładko w cudze życie, a właściwie w to, jak myśli o nim kobieta. Nie ma tu zbędnych retrospekcji, charakterystyk, streszczeń rozmów czy dialogów. Wszystko jest subiektywne, ale spokojne i wyważone, mocno refleksyjne. Stanowi to uderzający kontrast dla tematu opowieści: ostatniej wspólnej podróży, która zakończy się rozpadem rodziny, radykalnie postawioną granicą dotychczasowego życia, wyglądającego z zewnątrz na dość udane. Dwoje dzieci, wspólny zawód-pasja, żadnych wielkich dramatów typu zdrada, choroba, przebudzenie duchowe itp. Kiedy małżeństwo zamieniło się w projekt nieudany, niemożliwy do dalszego realizowania.

Czy moje dzieci potrafiłyby się odnaleźć?

Do tego Luiselli dokłada kolejny poziom: pudła w bagażniku samochodu, dziesięć sztuk, każde poświęcone innemu zagadnieniu związanemu w dość mglisty (według narratorki) sposób z tematem „Zaginione dzieci”. „O czasie”. „O inwentarzach”. „O mapach”. „O utracie”. „O fikcji”. W każdym z nich znajdują się książki, wycinki, notatki, zdjęcia. Nie wiadomo jeszcze, jak je ułożyć, jaka będzie ich rola w skończonym projekcie. Są jednak spójne tematycznie i uzupełniają to, co dzieje się w życiu narratorki i jej rodziny. Narratorka dba o ich układ, ale chłopiec w tajemnicy przegląda zawartość kartonów, pewnego razu niechcący wysypując ich zawartość i odtwarzając ją dość przypadkowo. Którą wersję pudeł widzi czytelnik, czy ich zawartość jest wymienna?

Powieść Luiselli Valerii ocieka wręcz referencjami do tekstów kultury – czy to za sprawą pudeł, czy rozmów między bohaterami. Niesamowite jest to, jak udało się autorce spoić wszystkie odniesienia w nierozerwalną całość, w której żaden tekst, nazwisko czy tytuł nie pozostają w próżni. Każdy stanowi kontekst dla poprzedniego i następnych, wszystkie wzajemnie się naświetlają i komentują. Co ważne, nie sprawia to wrażenia wysilonego zabiegu, wabika na intelektualnie wyrobionych czytelników. Obecność tych motywów wydaje się naturalna w życiu dwojga wykształconych, kreatywnych dorosłych i ich dzieci, żyjących w obcym kraju, który, szczycąc się tolerancją i otwartością, w okrutny sposób traktuje odmienność. Narratorka i jej rodzina są Meksykanami posiadającymi paszporty i wszelkie konieczne dokumenty, aby w Stanach mieszkać i pracować – ale w drodze czy na pustyni trudno ich odróżnić od „zwykłych” imigrantów. Na to nakłada się opowieść o Apaczach i ich ostatnich siedzibach i oczywiście o dzieciach, które w nieludzkich warunkach przemycane są z Ameryki Środkowej na granicę Stanów, a potem – po jej szczęśliwym przekroczeniu – nierzadko deportowane z powrotem do swoich krajów. Te, które mają mniej szczęścia (?) umierają w drodze, spadając z wagonów, chorując, ginąc z wycieńczenia na pustyni. Narratorka obsesyjnie zadaje sobie pytanie: „Czy moje dzieci, stając się Zaginionymi, potrafiłyby się odnaleźć?”.

Co jest prawdą, a co fikcją?

Opowieść chłopca jest w jakimś sensie odpowiedzią na to pytanie – ale to jakiego stopnia realna jest ta historia, do jakiego porządku ją przypisać? Znaczące jest to, że pamiątki z wyprawy na pustynię trafiają do ostatniego, dziesiątego pudła, podpisanego „Fikcja” – a jednak zawierają „prawdziwe” zdjęcia, zreprodukowane w tekście. Jaki jest więc status zdjęć? Warto przypomnieć sobie, co znajdowało się w pudle nr 2 „O dokumentowaniu” – a może trzeba też przywołać rozważania na temat fotografii Sally Mann, pytania o napięcie pomiędzy prawdą a fikcją w procesie utrwalania? O tym, co widzimy, o tym co chcemy zapamiętać, o kolekcjonowaniu (pudło nr 1), o życiu jako kolekcji… W pudle numer 10 znajduje się też książka „Odyssey of the Lost Children” Zsofii Szabo, którą na przemian czytają narratorzy, a więc kobieta i chłopiec. W google’u nie znalazłam tej pozycji – chociaż z zasady tytuły przywołane przez Luiselli są autentyczne. Czy ta książka istnieje, czy może przynależy tylko i wyłącznie do pudła nr 10?

W niesamowicie precyzyjnym kolażu pojawiają się także „Zaginieni chłopcy” z „Piotrusia Pana”, temat krucjaty dziecięcej w ujęciu Marcela Schwoba, „Bramy raju” Andrzejewskiego, wspomniany już „Władca Much” Goldinga, „Space Oddity” Davida Bowie, „Lisbon Story” Wendersa, „Droga” McCarthy’ego i „W drodze” Kerouacka, oczywiście „Odyseja”, ale w interpretacji Ezry Pounda, i wiele więcej pozycji, których nie wyłapałam w pierwszej lekturze – na szczęście autorka kataloguje je w spisie treści.

Ważne są też imiona, a właściwie ich brak. Nie dowiadujemy się, jak nazywają się członkowie rodziny; narratorka mówi/myśli o swoich dzieciach „chłopiec” i „dziewczynka”, nigdy inaczej. Ważnym momentem jest nocleg w motelu w Memphis – tam rodzina przybiera indiańskie imiona, co jest kontynuacją opowieści mężczyzny o Apaczach, obrzędem trochę zabawowym, a trochę znaczącym – ostatecznie indiańskie imiona to jedyne, które padają w tej powieści. Zaginione dzieci nie mają ich wcale, imiona wodzów Apaczów zacierają się na nagrobkach, które wystawili dla nich Amerykanie, pustynia pełna jest anonimowych przedmiotów i szkieletów, oznaczanych na mapie czerwonymi kropkami. Znikająca rodzina przybiera nowe przydomki.

Przejmująco smutna i aktualna

„Archiwum Zagubionych Dzieci ” to książka zasługująca na głębsze rozważania, na poważny esej, dogłębną analizę – ale przede wszystkim na wielokrotną lekturę, po jednorazowym przeczytaniu można najwyżej mgliście zrekonstruować zamysł autorki i wstępnie połączyć wątki. Można tę potraktować ją po prostu jako przejmująco smutną opowieść o wypaleniu, końcu związku, samotności, arbitralnych decyzjach podejmowanych przez dorosłych. Jest to też książka polityczna, pokazująca dramat uchodźców, próbujących sforsować mur oddzielający Stany od Meksyku. I nie muszę chyba wspominać, jak bardzo aktualna w tej chwili w Polsce.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.