Polska zaczęła być ważnym punktem na muzycznej mapie świata, najpierw dzięki muzyce klasycznej, później jej rolę i zdanie przejął w pewnym stopniu jazz, a jeszcze później... ekstremalny metal. Muzyka środka, zorientowana na publiczność o najbardziej szerokim spektrum zainteresowań, była przez lata w nienajlepszej kondycji. Dziś możemy śmiało stwierdzić, że ta sytuacja radykalnie się zmienia a młodzi, polscy artyści mają tyle samo, a czasami wręcz więcej do zaproponowania niż ich zachodni rówieśnicy. Mery Spolsky to żywe potwierdzenie tej tezy - zdolna, inteligentna i zabawna. Potrafi wciągnąć i utrzymać słuchacza w swojej rzeczywistości. Nam opowiada o inspiracjach, pomysłach i nowym albumie – „Dekalog Spolsky”.

 

Piotr Miecznikowski: - Bardzo fajna jest koncepcja Mery Spolsky jako jednolitego projektu, w którym nie tylko muzyka ma znaczenie ale także cała otoczka - grafika, strój, wizualizacje. Powiedz proszę, na ile cały ten zamysł jest inspirowany tym co Grzegorz Ciechowski zrobił z Republiką w latach osiemdziesiątych? Jego działanie było strzałem w dziesiątkę.

Mery Spolsky: - Dziękuję very much! Od Ciechowskiego pożyczyłam sobie tylko stroje w „pasky” i zamiłowanie do pisania w języku polskim. Lubię bawić się słowem, dlatego wymyśliłam, że kolor „czarny” to mój czarny humor, a „biały” to biały wiersz. Wszystko razem łączy się w paski, które występują u mnie w różnych formach: na gitarze, na ubraniach, które sama projektuję, i na grafikach koncertowych. Faktycznie zwracam gigantyczną uwagę na to jak wygląda projekt Mery Spolsky. Wszystko musi być w trzech kolorach: białym, czarnym i czerwonym. Nawet dom mam urządzony w tych barwach! Do tego pojawia się motyw krzyża, który przy pierwszej płycie celowo przypominał „Polski Czerwony Krzyż”, a na drugiej wydłuża się do tego bardziej kościelnego. Pierwsza płyta leczyła złamane serca, a druga przedstawia mój „Dekalog Spolsky”, czyli dziesięć moich życiowych zasad. Wszystko jest przemyślane.

 

 

Kiedy piszesz materiał na nowy album, myślisz o nim jako zamkniętej całości, czy po prostu tworzysz kolejne piosenki i później wybierasz te, które najlepiej pasują, podobają ci się?

- Kocham koncepty przygotowane od A do Z. Piszę oczywiście mnóstwo utworów spontanicznie, ale kiedy zaczynam pracę nad albumem to musi być najpierw idea odpowiadająca na pytanie: po co piszę płytę? Już wtedy kiedy wyszedł mój debiutancki album miałam w głowie pomysł, że na kolejnej płycie będę bawić się symboliką kościelną i będzie moim dekalogiem. Po dwóch latach udało się spełnić tę wizję i nawet okładka jest dokładnie taka jak sobie wyobrażałam. Marzyłam aby znalazła się na niej moja zamyślona głowa otulona czymś w rodzaju aureolki. I jest!

 

Na ile skuteczne są prowokacje w dzisiejszych czasach? Czy da się w muzyce powiedzieć cokolwiek, co ludzi naprawdę poruszy, albo zmusi do myślenia?

- Da się! Zauważyłam, że prowokacja dla samej prowokacji często oburza ludzi. Bywa też prowokacja z przypadku, kompletnie niezamierzona. Ja lubię każdy rodzaj prowokowania, bo kręci mnie wzbudzanie emocji w ludziach. Kiedy wymyśliłam koncept, że napiszę dziesięć piosenek jako dziesięć moich osobistych przykazań to nie zastanawiałam się nad konsekwencją. Po prostu chciałam bardzo to zrobić, bo od zawsze byłam wychowywana w duchu, że każdy ma swój dekalog, swoje poglądy, swoją wiarę. Stąd na płycie mamy dziesięć tytułów piosenek i dziesięć przykazań obok, które opisują o czym jest dany utwór. Wszystko jest w żartobliwej konwencji i porusza zarówno błahe jak i ważne tematy. Jest przykazanie „czcij głowę swoją”, ale jest też coś luźniejszego jak „nie noś cielistych rajstop”.

„Dekalog Spolsky”

Łatwo zauważyć, że lubisz bawić się słowem. Kto jest twoim mistrzem w tej materii? Inspiracją, wzorem?

- Wyżej wymieniony Grzegorz Ciechowski, Katarzyna Nosowska, Budyń z zespołu Pogodno, Łona oraz moja Mama, która pisała wiersze i opowiadania. Wśród moich inspiracji jest również szalony styl Salvadora Dali, zwariowane teksty Die Antwoord oraz urok Dua Lipy.

Wracasz czasami do swoich poprzednich nagrań, kiedy tworzysz nowe piosenki? Słuchanie samej siebie pomaga czy przeszkadza?

- Odpalam sobie swoje stare nagrania i myślę co ulepszyć. Na drugiej płycie bardzo się starałam aby słowa były bardziej wycyzelowane i milion razy przemyślane. Chciałam wycisnąć jeszcze więcej gier słownych, ukrytych znaczeń, łamigłówek dykcyjnych i nieoczywistych rymów. Lubię bawić się swoim wokalem i postanowiłam, że „Dekalog Spolsky” będzie śpiewany trochę niższą barwą. Bardzo zależało mi też na kontrastach, dlatego utwór „FAK” zaczyna się balladowo, a kończy konkretnym ravem. Kiedy słucham samej siebie sprzed lat to uśmiecham się w środku i traktuję to z sentymentem. Lubię to i nie mam zgrzytu. Mam nadzieję, że tak samo będzie za rok w kontekście „Dekalogu Spolsky” (śmiech).

 

Które piosenki z nowego albumu najlepiej oddają jego charakter i przesłanie? Singlowy „Fak”? Czy może bardziej „Technosmutek”?

- Przesłanie albumu tłumaczy intro, czyli „Dekalog Spolsky”. Zaczyna się organami i urywkiem z procesji, która akurat przechodziła pod oknem w studiu, w którym pracowaliśmy. Chciałam zmylić słuchacza i wprowadzić w liturgiczny klimat. Po intrze znikają organy i zaczyna się mocny, elektroniczny bit. Najważniejszy jest tekst, który pojawia się w intrze. Tłumaczę w nim po co napisałam taką płytę i czym jest dla mnie „dekalog”. Nie da się powiedzieć, która piosenka najbardziej oddaje charakter albumu, ponieważ każda przynależy do innego przykazania. „FAK” tyczy się podpunktu „nie mówi się drugiej osobie źle”. Ostatnie dwa przykazania to: „Nie pożądaj instagrama bliźniego swego” i „Ani żadnej myśli, która smutna jest”. To ostatnie zdanie reprezentuje „Technosmutek”.

 

 

Dekalog, skoro już się pojawił - to zjawisko dla niektórych osób bardzo ważne. Dla ciebie jakie ma znaczenie? Trzymasz się doktryny, czy raczej interpretujesz wszystko po swojemu?

- „Dekalog to zbiór zasad w obowiązującym środowisku”, a więc DEKALOG SPOLSKY to zasady obowiązujące w środowisku Mery Spolsky. Nie mieszam w to wiary. W zasadzie to nawet nie zdradzam na tej płycie czy jestem wierząca. Zasady dotyczą sposobu życia.

 

Powiedz kilka słów o współpracy z chłopakami z Mama Selita i No Echoes? Czyj to był pomysł? I dlaczego to akurat oni?

- Fanką Mama Selity byłam od dawna. Poznaliśmy się z Igorem Seiderem, frontmanem, i stwierdziliśmy, że musimy zrobić coś razem. Tak poznałam Grzegorza Stańczyka, czyli No Echoesa, gitarzystę Mama Selity i producenta. Najpierw stworzyliśmy we trójkę utwór „Ups!”, który był takim dodatkowym singlem pomiędzy moją pierwszą i drugą płytą, na której będzie jako bonus. No Echoes był dla mnie wielką inspiracją pod względem szukania analogowych brzmień i ciekawych, muzyczny rozwiązań. Tak dobrze się dogadywaliśmy, że aż wyprodukowaliśmy we dwójkę „Dekalog Spolsky”!

 

W jakim stopniu „Dekalog Spolsky” to twoje autorskie dzieło, a ile pomogli inni artyści, producenci itp.?

- „Dekalog Spolsky” to very much tylko moja wizja i moje teksty. Muzyczną część współtworzyłam z producentem, czyli No Echoesem. To on zaraził mnie analogowym myśleniem i namówił abyśmy sami stworzyli sample, które pojawią się na płycie. Zamknęliśmy się w mojej szafie i nagraliśmy stukot moich obcasów, międlenie łańcuszków, tarcie lateksowych kurtek. Potem wykorzystaliśmy to jako sample w piosenkach więc wszystkie rytmiczne dodatki, które słychać, to nasze autorskie sample. Mimo tego, że jest to muzyka elektroniczna, to tworzyliśmy ją na analogowych syntezatorach, na żywych gitarach i z analogowej maszyny perkusyjnej. Dlatego nazywam tę płytę żartobliwie „dekalog analog”.

 

Jakie masz plany na nadchodzące miesiące? Będzie trasa?

- Oczywiście będzie jesienna trasa promująca drugą płytę i mam nadzieję, że będzie dekalogowy szau! Zapraszam wszystkich ludzi spolsky!

Bilety na koncerty możecie kupić tutaj.

 

Rozmawiał

Piotr Miecznikowski