1. PARASITE reż. Bong Joon-ho

Film petarda! Zakochali się w nim tak widzowie, jak i jurorzy festiwalu w Cannes, którzy przyznali mu Złotą Palmę. Oglądamy dwie koreańskie rodziny, które dzieli wszystko: status społeczny, nastawienie do życia, perspektywy i aspiracje. A jednak, sprytni ubodzy krok po kroku wdzierają się w życie bogaczy, co prowadzi do nieoczekiwanego finału. Nie przewidzicie go, bo reżyser zręcznie bawi się konwencjami gatunków, co skutkuje wybuchową mieszanką stylistyk i nastrojów. Koreańczyk nie ma najmniejszego problemu, żeby w krótkim czasie zmusić nas do śmiechu, łez i drżenia ze strachu. A przecież o to chodzi w kinie, w którym najważniejsze są emocje.

 

2. MOWA PTAKÓW reż. Xavery Żuławski

Kiedy Andrzej Żuławski wręczał scenariusz „Mowy ptaków” synowi, powiedział mu: „Przeczytaj albo spal”. Xavery do tekstu wrócił dopiero po śmierci ojca. Zrealizował go po swojemu, ale w hołdzie dla twórczości i niczym nieskrępowanej wyobraźni Żuławskiego seniora. Powstało kino ostre, zadziorne i niczym nieograniczone, wymykające się narracji, gatunkowi i przyzwyczajeniom widowni. Dla każdego fana twórczości Żuławskiego to pozycja obowiązkowa!

 

3. LIBERTÉ  reż. Albert Ferra

Znajoma programerka festiwalowa powiedziała mi po seansie tego filmu w Cannes: „Myślałam, że widziałam w kinie już wszystko. Myliłam się”. Co oferuje kataloński mistrz kina? Zasmakowanie w dekadencji, postawienie przyjemności nad moralność i zrozumienie powiedzenia „Nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. W jego filmie nad bohaterami dominuje fizjologia, która wszystkich czyni równymi, niezależnie od płci, wykształcenia, seksualności ani klasy społecznej. Twórca nie unika jej dosłownych obrazów, ale - jak zwykle w jego kinie - za szokującą estetyką stoi namysł nad kondycją człowieka, zagubionego, ulegającego pokusom, błądzącego. Wysmakowane wizualnie kadry to już w przypadku tego reżysera norma, jednak wpisanie w nie śmiałych scen frywolnej orgii przynosi nową jakość.

 

4. BACURAU reż. Kleber Mendonça Filho, Juliano Dornelles

Kleber Mendonça Filho urasta na jednego z najlepszych brazylijskich reżyserów. Akcja jego znakomitego „Bacurau” rozgrywa się we wsi tak oddalonej od cywilizacji, że nie prowadzi do niej żadna nawigacja, co czyni z niej idealne miejsce do podbicia przez białych renegatów z Udo Kierem na czele. W angażującą historię walki o tożsamość i życie na własnych warunkach Filho wpisuje namysł nad twarzami współczesnego kolonializmu. Jego film przynosi gorzkie refleksje, ale ostatecznie krzepi. Zobaczcie koniecznie!

 

5. BÓL I BLASK reż. Pedro Almodóvar

Nawet jeśli nie przepadacie za rozbuchanym stylem Almodóvara, to ten film musicie zobaczyć dla kreacji Antonia Banderasa, który dostał nagrodę aktorską w Cannes. Gra alter ego samego reżysera, który opowiada nam historię swojego życia od wczesnej młodości w cieniu wojny domowej, poprzez narkotykowe eksperymenty, aż po spełnienie w sztuce. Zaskakuje, że Hiszpan nie usypał sobie pomnika. Jego nietypowej biografii daleko do peanów na własną cześć. To bardziej historia miłości, która nie mogąc się spełnić, naznaczyła na zawsze dwójkę ludzi, odbijając się na ich życiu i sztuce.

6. KSIĘŻYC DLA MOJEGO OJCA reż. Mania Akbari, Douglas White

Mania Akbari urodziła się w przedrewolucyjnym Iranie, gdzie nikomu nie przyszło do głowy, by kontestować jej decyzje tylko dlatego, że jest kobietą. Po 1979 roku wszystko się zmieniło. Straciła prawo głosu, musiała zakrywać włosy, a jej ciało przestało do niej należeć. Przekonała się o tym, kiedy zachorowała na raka piersi, chorobę w Iranie szczególnie dramatyczną ze względu na prawo, które nie pozwala niespokrewnionym, mężczyźnie i kobiecie dotykać swoich ciał. „Księżyc dla mojego ojca” to nietypowy filmowy eksperyment złożony z listów Akbari i jej aktualnego partnera Douglasa White’a, który dorastał w Wielkiej Brytanii. Wymieniają się w nich doświadczeniami, opowiadają o trudach życia w swoich kulturach, wreszcie tłumaczą uczucie, które połączyło ich mimo tak wielu różnic. To nie tylko ciekawy formalnie film epistolarny, ale też znakomity dokument z życia kobiety w Iranie, który swoją premierę miał na Krakowskim Festiwalu Filmowym.

 

7. DZIĘKI BOGU reż. François Ozon

Gdziekolwiek ten film się pojawia - a zjeździł już naprawdę multum festiwali: od Berlinale przez Hong Kong, Istambuł, Erywań, Joenju - wywołuje szeroką dyskusję. Ozon scenariusz oparł na prawdziwej historii księdza pedofila, który w Lyonie molestował ponad 70 dzieci. Tyle przynajmniej mu udowodniono. Francuski reżyser nie rzuca jednak kamieniami w Kościół, który tutaj przyznaje się do zarzucanych mu czynów. Twórcę bardziej interesuje portret ofiary, która - niezależnie od wygranych rozpraw i zadośćuczynienia - nigdy ofiarą być nie przestaje. Wokół gorzkich, bolesnych refleksji ukuta jest fabuła tego wciągającego, wyważonego i - co najważniejsze - apolitycznego filmu.

 

 

8. „PEWNEGO RAZU W… HOLLYWOOD” reż. Quentin Tarantino

Nawet jeśli nie jest to najlepszy film Quentina Tarantino, to musicie go zobaczyć ze względu na kreację Rafała Zawieruchy, który na ekranie wciela się w samego Romana Polańskiego. Nie liczcie jednak na klasyczną biografię. Tarantino już wiele razy udowodnił, że jeśli chodzi o zabawy kinem, to nie ma sobie równych, ale tu przechodzi samego siebie. Zemsta jeszcze nigdy nie smakowała tak słodko, a Leonardo DiCaprio i Brad Pitt nie byli tak zawzięci. Znakomity finał wynagradza dłużyzny w pierwszej części, które na festiwalu filmowym nie powinny jednak nikomu przeszkadzać - pojawia się w nich tyle odwołań do klasyki kina, że zabawa w ich odnajdywanie sprawi radość każdemu kinomanowi.

 

9. NAJLEPSZE LATA reż. Jonah Hill

Ci, którzy tęsknicie za latami 90., kupujcie bilet i marsz do kina! W debiucie reżyserskim komediowego aktora Jonaha Hilla trzynastoletni Stevie kiepsko radzi sobie z życiem. W domu bije go starszy brat, rówieśnicy w szkole uważają go za dziwaka, a kumple z podwórka gardzą nim, bo wychowuje go samotna matka. Odskocznią od tego wszystkiego staje się dla niego deskorolka. Horror dojrzewania podlany muzycznym sosem ostatniej dekady XX wieku ma cierpki posmak, ale ogląda się go z rozrzewnieniem. Po seansie jeszcze długo będziecie nucić hip-hopowe szlagiery!

 

10. OBYWATEL JONES reż. Agnieszka Holland

W dobie, gdy dziennikarzy zastępują media workerzy, film Agnieszki Holland staje się wspomnieniem, czym bywało prawdziwe dziennikarstwo. Tytułowy bohater, Gareth Jones, oglądał skutki Wielkiego Głodu na Ukrainie na własne oczy. Jego relacje nie ruszyły jednak z posad bryły świata. Zamiast reakcji Zachodu przyniosły mu jedynie prześladowania. Jak zwykle Holland nie ogranicza się do ożywiania przeszłości, ale znajduje aktualne paralele pomiędzy tym, co było, a tym, co jest. Jej komentarz jest adekwatny do tego, co oglądamy za oknem, daje do myślenia. Zawarte refleksje nie przyćmiewają jednak przyjemności z projekcji filmu, który trzyma za gardło od pierwszej do ostatniej minuty.