1. Jacek Świdziński „Festiwal”

Jacek Świdziński to artysta wyjątkowy: nie ma w jego dorobku pozycji słabych ani nawet słabszych. Każda kolejna książka od chwili debiutu w 2008 roku to krok w górę. Tak jest w przypadku „Festiwalu” - graficznej opowieści o V Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów, który odbył się latem 1955 roku w Warszawie. Na tle międzynarodowych tłumów przelewających się przez podnoszoną z wojennych zniszczeń stolicę Świdziński prezentuje losy kilku postaci w mniejszym lub większym stopniu zaangażowanych w budowę nowego, wspaniałego świata. Mamy więc murarkę Jadzię, reprezentującą proletariat, artystów projektujących dekoracje na festiwal (wątek Fangora i Tomaszewskiego jest zdecydowanie moim ulubionym), wkurzającego pana z zakładu fryzjerskiego, warszawiankę-paryżankę w spódnicy ciętej z koła. Mamy piękne hasła o współpracy, przyjaźni i pokoju - a potem ich zderzenie z codziennością, w której straszą ruiny, brak rajstop i ludzkie lęki. To na poziomie fabularnym - ale przecież Świdziński to mistrz komiksu, dlatego opowieść rozgrywa się też w warstwie graficznej. Nadal jest to prosta kreska, którą znamy z jego poprzednich komiksów, nadal potrafi oddać niesamowicie wiele, zmieniając się wraz z ekspresją scen. Fascynujące jest też oglądanie wypracowanych za pomocą kilku znaków stereotypów graficznych poszczególnych narodowości - i sens, jaki to ze sobą niesie. Bo czy w 1955 roku ktoś widział w Warszawie prawdziwych ludzi, czy wszyscy zostali sprowadzeni do takich właśnie podstawowych rysów? Najlepsza książka tego roku i nie ma co do tego cienia wątpliwości.
 

Jacek Świdziński Festiwal
 

  1. Mateusz Górniak „Dwie powieści ruchu”

Górniak zapowiada się na gwiazdę nowego pokolenia, odpornego na mrzonki millenialsów o sławie na masowym rynku literackim. Jeżeli sukces, to na własnych zasadach, z prozą nihilistyczną w wydźwięku, ślicznie napisaną (chociaż w zakresie podejmowanych tematów nadal paskudną) i taką, przy której trzeba się nieco wysilić czytelniczo. Łatwo zdyskredytować „Dwie powieści ruchu” jako zbiór rozsypanych refleksji i prowokacyjnych stwierdzeń, ale jeżeli zacznie się je czytać w kategoriach ruchu (co, przyznajcie, podpowiada wyraźnie tytuł), można się poważnie zamyślić. Pierwsza powieść jest odwróceniem motywu drogi bohatera, uzupełnionego o elementy baśni magicznej. W drugiej mamy z kolei żeńską narratorkę, która programowo krąży po mieście, poruszając się po kole. Żadne z nich nigdzie nie dociera, ale też nie ma takiego planu. Bo niby dokąd mamy dotrzeć w późnym kapitalizmie? Skoro już musimy się miotać, to przynajmniej róbmy to ładnie i nie udawajmy, że to ma większy sens. Nad żadną inną książką tak długo w tym roku nie myślałam.
 

Mateusz Górniak Dwie powieści ruchu
 

  1. Agata Napiórska „Ha-Ga. Obrazki z życia”

Biografia polskiej rysowniczki i ilustratorki, najpopularniejszej niegdyś autorki „Szpilek”, potem całkowicie zapomnianej Hanny Gosławskiej-Lipińskiej. Napiórska tworzy wciągającą opowieść o życiu niezwykle pracowitej, sumiennej artystki, walczącej z ograniczeniami systemu (w liście z wakacji prosi męża o przysłanie gumek do ścierania, niedostępnych w sklepach na Wybrzeżu, do najmniejszego skrawka wykorzystuje papier rysunkowy) i patriarchatu (przez wiele lat pozostaje w pamięci jako żona Eryka Lipińskiego, która rysowała zabawne kobietki, a nie jako autorka odrębnego, wyrazistego stylu, czystą kreską oddająca realia życia, ubioru, wystroju wnętrz). Napiórska mogła stworzyć tę opowieść między innymi dlatego, że Ha-Ga dbała o swoje archiwum, przechowywane potem przez jej córkę, Zuzannę Lipińską. To ważne przesłanie dla obecnych twórczyń: pamiętajcie o sobie, dziewczyny, nikt tego za was nie zrobi (chyba że cierpliwa biografka w przyszłości, ale nie dokładajcie jej roboty).
 

Ha-Ga obrazki z życia
 

  1. Aleksandra Tarnowska „Wniebogłos”

Obiecująca debiutantka w doskonałym wydawnictwie. Aleksandra Tarnowska umieszcza akcję powieści na polskiej wsi w latach siedemdziesiątych. Jest to ciekawy okres: z jednej strony prowincja przeszła już pewną modernizację, jest zelektryfikowana, rolnicy korzystają ze zdobyczy cywilizacji, a dzieci mają buty i chodzą do szkoły. Z drugiej - nadal żyje stare pokolenie, pamiętające dawne rytuały i obrzędy życia i umierania. Jedenastoletni Ryszard żyje pomiędzy: przechowuje zeszyt babci z tekstami pieśni żałobnych, ma też niezwykły talent do ich wykonywania. Ale co to za los dla chłopca-półsieroty: śpiewak pogrzebowy. Czy raczej nie powinien przykładać się do nauki i wyjechać do miasta, zamiast marzyć o karierze akordeonisty w wiejskiej kapeli? Bezbłędnie skomponowana i napisana książka o niełatwych ścieżkach emancypacji, pozbawiona sentymentalizmu. Gdyby był to film, umieściłabym go na dysku pomiędzy „Kaprysami Łazarza” Janusza Zaorskiego a „Ostatnim takim trio” Jerzego Obłamskiego.
 

Wniebogłos
 

  1. Wit Szostak „Rumowiska”

Książka do lektury wielokrotnej - zawsze się tak mówi, a potem książka idzie na półkę i tyle. Postanowiłam skończyć z pustosłowiem i przestudiowałam powieść Szostaka dwa razy. W kolejnej lekturze była to zupełnie inna książka. Historia krakowskiej rodziny sprawia najpierw wrażenie niezbyt skomplikowanej w gruncie rzeczy narracji o życiu i umieraniu, obrastaniu w dobytek i traceniu przedmiotów oraz złudzeń. Kolejne odsłony przeplatane są erudycyjnym esejem o fenomenie rzek, osadzonych w pejzażu i kulturze. W połowie książki pojawiają się wątpliwości. Kto właściwie mieszka w służbówce kamienicy i skąd się tam wziął? Dlaczego Tomasz nosi nazwisko dziadka, a nie ojca? Ilu jest właściwie opowiadających i kim są? Ułamki, odpryski, które w finale złożą się w całość. Za pierwszym razem będzie zadziwiająca. A za drugim? Tym razem wydało mi się, że to książka o potrzebie wiary w rodzinne sekrety, tworzenia tajemnic z historii wprawdzie mrocznych, niekiedy tragicznych, ale jednak zwyczajnych. Ponadto druga lektura - na papierze, nie na czytniku - ujawniła, że „Rumowiska” komunikują się też na poziomie graficznego układu tekstu. I nad tym muszę jeszcze pomyśleć, może w trzecim czytaniu.
 

Rumowiska
 

  1. Maciej Sieńczyk „Spotkanie po latach”

„Spotkanie po latach” to klasyczna książka Sieńczyka, ale mnie każdy Sieńczyk cieszy i zachwyca. Komiks zaczyna się od typowego dla tego autora ustawienia: bohater odwiedza dawno niewidzianych znajomych, po czym niemal natychmiast cała trójka wpada w ciąg szkatułkowych, niesamowitych opowieści. Wyjście na spacer nie rozwiewa oparów dziwności, rzeczywistość rozpada się w kolejne skojarzenia i dysocjacje, w ceglane dzidziusie, dziadka w pudełku po zapałkach, we włosy na łydce układające się „w rysunek trwożnie oglądającego się za siebie kurczątka”. Co się pod tym kryje? Jest wiele możliwych interpretacji, ja stawiałabym na potworny lęk istnienia i współistnienia z innymi, na bełkot wyobraźni zagłuszający samotność i strach. Poza tym dodam, że rysunki Sieńczyka pod względem koszmarnego realizmu z dodatkiem niesamowitości nadal wygrywają w cuglach z tymi tworzonymi przez AI (spójrzcie na dłonie postaci!).
 

Spotkanie po latach
 

  1. Maja Heban „Godność, proszę”

Transfobia jest dla mnie niezrozumiała - natomiast jako namiętna czytelniczka sekcji komentarzy w serwisach plotkarskich widzę, że społeczeństwo ma problem z osobami trans już na poziomie ich istnienia. Nie będę reprodukować argumentów (które zresztą żadnymi argumentami nie są) transfobów i transfobek, nie łudzę się też, że książka Mai Heban trafi do ich rąk i głów. Powinna ją natomiast przeczytać każda osoba, która uważa się za sojusznika transkobiet i transmężczyzn żeby mieć świadomość, z jakimi problemami mierzy się ta grupa i jak w ogóle mówić o transseksualności w sposób merytoryczny i niekrzywdzący (czy mówienie transdziewczynie, że pięknie wygląda i w ogóle „nic po niej nie widać” jest okej? Niekoniecznie). Podziwiam Maję Heban za wytrwałość i odwagę, za siłę, której wymaga życie na widoku i branie na siebie ciężaru reprezentowania bardzo niejednorodnego przecież środowiska, w którym zderza się wiele potrzeb i poglądów. Heban pisze dużo o tym, jak trudno jest być sobą i jednocześnie głosem osób trans, jak trudno oddzielić własną potrzebę prywatności, zmęczenie, wątpliwości od poczucia obowiązku. Jej wywód jest mądry, merytoryczny, czytelny i otwierający oczy. Chciałabym, żeby „Godność, proszę” była bardziej obecna w zestawieniach rocznych.
 

Maja Heban Godność proszę
 

  1. Agata Szydłowska „Futerał. O urządzaniu mieszkań w PRL-u”

Połączenie olbrzymiej wiedzy merytorycznej i umiejętności jej przekazania w zrozumiały sposób to największe czytelnicze zalety książki Szydłowskiej, która opracowała niesamowite zakresy materiału. Opowieść o PRL-owskich mieszkaniach to masa dziedzin: od ustaw decydujących o tym, kto, jak i dla kogo będzie budował, poprzez zagadnienia socjologiczne (kto i jak będzie mieszkał) po wyposażenie wymarzonych lokali (kto i co kupuje oraz skąd to weźmie). Mieszkalnictwo w Polsce Ludowej było wyjątkowo wdzięcznym tematem reprodukowanym przez kulturę (z marszu wymienić mogę Bareję, „Człowieka z M-3”, „Skarb”, piosenkę o cienkiej ściance Kabaretu Starszych Panów, temat sublokatorów w powieściach młodzieżowych, między innymi w „Uchu od śledzia” Ożogowskiej), a dzisiaj wspominane jest w sposób zmitologizowany i skrajny: albo rozpadające się lokale, budowane przez pijanych fachowców, albo wyestetyzowana politura zastawiona awangardową porcelaną. Szydłowska pokazuje, że nie było to oczywiście takie proste. Trudno jest streścić tak gęstą książkę, na zachętę polecę więc rozdział o emancypacji kuchni - autorka opowiada w nim, jak położenie kuchni w mieszkaniu odzwierciedlało zmieniające się pomysły na miejsce kobiety w życiu domowym i publicznym.
 

Futerał o urządzaniu mieszkań w PRLu
 

  1. Jacek Mrowczyk (red.) „Wytwórcy książek”

Dawno temu, w innym życiu, dostałam propozycję napisania książki o polskich wydawnictwach po wojnie. „Tego się nie da zrobić” - odpowiedziałam stanowczo i na tym się skończyła moja kariera dokumentalistki. A jednak się dało, i to jak! Przygotowana przez Karakter i ASP w Katowicach publikacja ma czytelną strukturę: wstęp, kreślący sytuację polityczno-gospodarczą, w której przyszło działać wydawnictwom, rozdziały poświęcone konkretnym przedsiębiorstwom, na koniec każdego - wywiad z osobą, która tam pracowała. A do tego reprodukcje setek okładek - w zasadzie nawet nie trzeba umieć czytać, żeby się „Wytwórcami książek” zachwycić. Jedyny minus jest taki, że na każdej stronie znajduje się coś, co chciałabym mieć. Dlatego jeżeli przyszły rok spędzę na diecie z kurzu i papieru, to właśnie Karakter będzie za to odpowiedzialny.
 

Wytwórcy ksiażek
 

  1. Wojciech Jóźwiak „Nasze zwierzęta mocy”

Wojciech Jóźwiak, doświadczony astrolog i tarocista, instruktor kursów szamańskich, a z wykształcenia - biofizyk, napisał leksykon zwierząt, które zaludniają naszą świadomość i podświadomość. Nie jestem fanką zodiaku, nie wierzę w moc kamieni i typ podobne, ale jako kulturoznawczyni muszę wierzyć w archetypy. Jóźwiak pisze o nich fascynująco. Dlaczego dwa dzikie zwierzęta, niedźwiedź i wilk, komunikują coś zupełnie innego? Niedźwiedź stał się w kolejnych metamorfozach dziecięcą przytulanką, wilk nigdy nią nie będzie, jego najbliższe ludzkości wcielenie to wilkołak. Dlaczego Sienkiewicz dał Kmicicowi herb Rawicz (panna na niedźwiedziu), chociaż doskonale wiedział, że ten ród miał inne insygnia? Co komunikuje nam wilgoć i miękkość żaby i dlaczego w baśniach książęta i księżniczki przemieniają się właśnie w tego płaza? Nie wszystkie tezy Jóżwiaka mają status prawd objawionych, można z nimi polemizować (na przykład z teoriami o menstruacji w rozdziale wilczym), ale lektura „Naszych zwierząt mocy” to wspaniałe ćwiczenie z wyobraźni, historii kultury i - dla osób obdarzonych bujniejszym pociągiem do metafizyki niż ja - podręcznik do rozumienia snów i znaków.
 

Nasze zwierzęta mocy
 

Wyróżnienia:

Zośka Papużanka („Żaden koniec”) - znowu opowieść rodzinna, ale Papużanka pokazuje, że ten temat nadal można obronić. Trzeba tylko znaleźć dobrą formę i umieć się nią konsekwentnie posługiwać.

Julia Fiedorczuk („Dom Oriona”) - za dotykające do głębi opisy zmęczenia kobiety zajmującej się myśleniem.

Magdalena Mosiężna („Rozstania Maryli”) - napisana bez stylistycznych fikołków powieść obyczajowa o losach inteligenckiej rodziny w powojennej Polsce (ostatni tom trylogii) - zazwyczaj prychałabym nad tak klasyczną narracją, ale Mosiężna całkowicie mnie kupiła starannością i emocjami generowanymi przez bohaterów i bohaterki.

Marcin Napiórkowski („Gościni”) - za udowodnienie, że naukowcy mogą pisać mądre i wciągające powieści gatunkowe, w tym przypadku: horror.

Więcej artykułów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam