Śmierć stoi za niejedną książką. Bez trudu składam swoją śmiertelną półkę. Szczygieł, Barnes, Wicha, Marcinów - wymieniając tylko ostatnie, jak zawsze dla śmierci, dobre lata. Czytający ten esej, bo trudno recenzować śmierć, napisać komuś „tą śmierć to słabo opisałeś, bez dramaturgii, no cierpisz, ale co nam z tego?”, z pewnością sami i same dołożą do tych nazwisk kolejne i kolejne. Bo śmierć jest z nami od zawsze, choć mamy wiele mechanizmów utrudniających jej dostrzeganie. Śmierć tragiczna, którą przyniosła policyjna kula czy esesmańska kolba jest śmiercią narracyjną. Ktoś szedł, biegł, krzyczał, podniósł rękę. I padł zastrzelony. Czarne przedmieścia amerykańskich miast pełne są takich historii. Podobnie jak muranowskie trawniki pełne są historii o śmierciach, bo się przechodziło obok tego, co nie warto. Takie historie rodzą literaturę. Trudniej jest ze śmiercią szpitalną, bo tu trzeba jednak zagłębić się w tajniki medycyny, co robi autorka „Roku magicznego myślenia” (przekład: Hanna Pasierska), najnowszej pozycji na mojej śmiertelnej półce.

Rok magicznego myślenia

„Życie zmienia się szybko” zapisuje na komputerze Joan Didion, amerykańska pisarka i dziennikarka 20 maja 2004 roku o godzinie 22:11. Jest gwiazdą dziennikarstwa, autorką powieści, scenariuszy filmowych; osobą, której nazwisko pojawia się w każdym podręczniku dziennikarstwa. „Nowe dziennikarstwo”, zjawisko, którego jest patronką, to opisywanie świata za pomocą narzędzi bliskich literaturze - w Polsce możemy porównać je do polskiej szkoły reportażu, choć ta tworzyła przeważnie opowieści obszerniejsze, książkowe. „Nowe dziennikarstwo” jest pisaniem dla prasy, ale tak, jakbyśmy pisali książkę. To pisanie pozwalające na połączenie intymnego doświadczenia osoby piszącej z opisywanym zjawiskiem czy tematem, kłócące się z wizją dziennikarstwa w którym odautorskie „ja” jest przezroczyste, a dziennikarz „obiektywny”. Przykłady takich tekstów znajdziemy w wydanym niedawno nakładem wydawnictwa Cyranka „Dryfując do Betlejem” w przekładzie Mikołaja Denderskiego. Wróćmy jednak do 20 maja 2004 roku.

Pochować, zakopać, zamurować

Śmierć to „zwykła chwila”, w której zmienia się wszystko. „Wracał z pracy do domu radosny, zadowolony z życia, zdrowy i nagle go nie ma”, wspomina pielęgniarka, której mąż zginął w wypadku samochodowym. Znamy to - był i go nie ma. I wcale nie jest tak, jak pisze Mariusz Szczygieł w „Nie ma”, że czasem możemy znaleźć małą plamkę zwiastującą koniec, której „trzeba tylko dobrze się przyjrzeć”. Nic nie widzimy, niczego nie dostrzeżemy. Dopiero gdy nagle na szpitalnym korytarzu staje przed nami lekarz i przedstawia się jako „lekarz pani męża”, uświadamiamy sobie, że „On nie żyje, prawda?”.

On to John Gregory Dunne, pisarz, krytyk literacki i scenarzysta filmowy. Od czterdziestu lat mąż Didion. Didion - „Dali mi srebrny zacisk, w którym John trzymał prawo jazdy i karty kredytowe”. „Co z tym wszystkim zrobisz?” - pyta matka Marcina Wichę, co pisarz zanotował w „Rzeczach, których nie wyrzuciłem”. Co zrobić ze śmiercią? Najpierw pochować, zakopać, zamurować, pokryć kwiatami, zapłacić księdza, jeśli jest potrzebny, zakład pogrzebowy, odebrać ubezpieczenie. To, co trzeba zrobić przypomina nam Inga Iwasiów w „Umarł mi”, wciąż najlepszym literackim przewodniku do umierania. „Ceremonia jest świecka, ale czy odcinacie się państwo od Ave Maria?”- pyta Wichę menedżer domu pogrzebowego. Śmierć bliskiej osoby stawia przed nami wiele pytań, także takich. Julian Barnes w „Wymiarach życia” (tłum. Dominika Lewandowska-Rodak) przyjrzy się nawet drażniącemu go sformułowaniu „rak zabrał mi żonę”, które przywodzi mu na myśl takie zdania jak „Cyganie zabrali nam psa”, czy „Żonę zabrał mu komiwojażer”. Śmierć nie jest poważna, jest tragiczna.

Przyzwolenie na przeżywanie

„Żal przekształca czas, zmienia jego długość, konsystencję, funkcję”. To słowa Barnesa, ale doskonale pasują do tego, o czym pisze w „Roku magicznego myślenia” Joan Didion. Czas po stracie jest czasem, w którym wszystko dzieje się inaczej. Didion pisze, że żal po stracie „nadchodzi w postaci fal. Paroksyzmów, nagłych napadów lęku”. „Znika powszedniość”, dodaje. Nie pamięta się wiele - chronologię okołośmiertelnych wydarzeń odtwarzamy miesiącami, niektórzy latami. Jaką miała sukienkę, był w adidasach czy trampkach, ile trwała reanimacja? Szczegóły śmierci trzeba odtworzyć. Didion robi to skrupulatnie, ale potrzebuje czasu. Dopiero osiem miesięcy po śmierci Johna sprawdzi rejestr wyjść, „nieodłączny element składowy zarządzania domem”. Okazało się, że gdy sanitariusze zabierali Johna do karetki w windzie wydarzyło się coś jeszcze. „Nie zauważyłam przepalonej żarówki”, pisze Didion. Niby nic nie znaczący szczegół, ale jaka piękna metafora - w mrocznych chwilach naszego życia nie zauważamy ciemności.

„Rok magicznego myślenia” to książka o tym, że śmierć zmienia życie. Didion pokazuje jak z osoby doskonale kontrolującej swoje życie i otoczenie zmienia się w kogoś sobie obcego, dążącego do odpowiedzi na pytania, które nic nie zmienią, czytającej książki, które choć naprowadzają ją na odpowiedzi o to, co się stało z Johnem, to niczego nie odczyniają. I może dlatego pisze książkę, która daje nam wszystkim przyzwolenie na przeżywanie, na bycie nie sobą. To arcydzielny esej, w którym intymne doświadczenie staje się dla czytelników zwierciadłem, w którym mogą się przejrzeć. Nawet jeśli nie są zamożną amerykańską pisarką.

W sierpniu 2005 roku, kilka miesięcy po napisaniu „Roku magicznego myślenia” umiera córka Didion, Quintana. Pisarka poświęciła jej książkę „Blue Nights”, której polskie wydanie zostało już zapowiedziane.

PS. Mam tylko jedną krytyczną uwagę wobec drugiego polskiego wydania „Roku…” - książka niestety skrzy się od literówek. Choć jest bardzo elegancko wydana i naprawdę dopieszczona graficznie, to korekta została po prostu zawalona.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam