Pamiętacie profil w mediach społecznościowych „Humans of New York”? Założona w listopadzie 2010 roku przez fotografa Brandona Stantona strona, zyskała miliony fanów dzięki zdjęciom mieszkańców „wielkiego jabłka” połączonym z krótkimi opowieściami o fotografowanych. Książka zbierająca najciekawsze z nich przez kilka miesięcy nie schodziła z list amerykańskich bestsellerów. Miasto nad rzeką Hudson fascynuje jego mieszkańców, bo - jak pisze Gornick w „Kobiecie osobnej i mieście” (tłum. Łukasz Witczak) - wybierają go na miejsce do życia ci, którzy go potrzebują.

Gornick podobnie jak Stanton chodzi po mieście i opisuje swoje spotkania z jego mieszkańcami, w krótkich migawkach ujawnia swoją fascynację napotkanymi przypadkiem ludźmi, zasłyszanymi dialogami. „Nie potrafię się obejść bez głosów”, pisze. „Kobieta osobna i miasto” jest jednak historią, w której dominuje głos samej autorki. To połączenie intrygującego, autobiograficznego eseju z filozoficzną opowieścią o naturze przyjaźni i innych relacji międzyludzkich. Autobiograficzność tej historii jest bezsprzeczna, ale autorka, do czego się przyznaje już na pierwszej stronie „Kobiety osobnej…” pozmieniała imiona oraz charakterystyczne cechy postaci, a „niektóre postaci oraz sceny powstały z połączenia różnych osób i sytuacji”.
 

Kobieta osobna i miasto
 

Czym jest przyjaźń?

Najbliższym przyjacielem narratorki książki Gornick jest Leonard, „inteligentny, dowcipny gej mówiący z finezja o własnym nieszczęściu”. Gdy to przeczytałem, jęknałem po cichu, bo jak możecie już wiedzieć z innych moich tekstów, stereotypowe postaci jak „gej, najlepszy przyjaciel kobiety” w literaturze wydają mi się bardzo niekonieczne. Na szczęście Gornick nie zajmuje się przesadnie Leonardem, a raczej traktuje ich cotygodniowe spotkania jako pretekst do dalszej opowieści o świecie, który filtruje przez swoją wrażliwość.

„Leonarda i mnie łączy polityka krzywdy. Płonie w nas jasnym ogniem głębokie przekonanie, że przyszliśmy na świat urządzony według niesprawiedliwych reguł. Naszym tematem jest życie, które nas ominęło”.

Spotykają się od dwudziestu lat na spacer, jedzą razem obiad, idą do kina. Tylko raz w tygodniu. Czemu nie częściej? Rozmowy, które prowadzą - pisze Gornick - tworzą małe ranki, „są jak tysiące drobnych ukłuć na rękach, szyi, piersi”. Powtarzanie tego zbyt często byłoby niebezpieczne dla przyjaźni. Czym jest przyjaźń? Gornick nie szuka odpowiedzi na to pytanie, raczej opowiada nam o tym, jak różne mogą być przyjaźnie. Jak w historii o Alice, starszej pisarce, która decyduje się ostatnie lata życia spędzić w domu opieki. Narratorka „Kobiety…” odwiedza ją regularnie, ale dopiero na jej pogrzebie dowiaduje się, że takich osób jak ona było kilka. Były to „osoby, o których nigdy bym nie pomyślała”. Jest w tym zaskoczenie, ale i uznanie dla Alice, kobiety, która uważnie dobierała sobie osoby, które miały jej towarzyszyć do samego końca. Jej, a nie sobie nawzajem.

Gornick jest współczesną flaneurką. Już sam fakt, że feminatyw od słowa „flaneur” wydaje się mi się z natury koślawy, unaocznia kulturowe przyzwyczajenie do tego, że wędrować na swoich zasadach i opisywać świat mogą tylko mężczyźni. Narratorka „Kobiety osobnej…” - jak sama pisze - codziennie przechodziła dziesięć kilometrów.

„Chodziłam, by przewietrzyć umysł, zakosztować ulicznego życia, rozpędzić popołudniowe przygnębienie.”

Snucie się po mieście prowadzi ją do opowieści o młodości na Bronksie, gdy marzyła o tym, by Manhattan stał się jej przyszłym domem, ale też do historii zachwytów, jak wtedy, gdy staje w muzeum przed drewnianą statuetką bogini Selkit. Opada ją smutek i uczucie, że „tkwi we mnie głęboko ukryty język”, który - ujawniony - sprawiłby, że zaczęłaby rozmawiać ze sobą. Spotkanie z rzeźbionym egipskim bóstwem i refleksja o ukrytym języku wydają się być kluczowe dla tej opowieści - oto Gornick wciąż nie ufa językowi, który posiada. Szuka go w relacjach, innych językach, literaturze, którą namiętnie czyta i cytuje. Szuka języka do opowiedzenia o tym, kim jest „kobieta osobna”. Ale wie też, że gdyby ten język się w końcu pojawił, skończyłaby się literatura. Bo przecież pisanie to szukanie. A czy jest sens pisać, gdy się już znalazło?

Ludzie, miasto i literatura

Gornick pisze o Flaubercie, oglądaniu musicalu "Gypsy" czy słuchaniu recytatywy z Becketta. W tym całkiem skromnym objętościowo eseju znajdziecie dziesiątki fascynujących tematów, które pozwalają - po lekturze - podążyć dalej własną ścieżką.

Duchowym patronem tej powieści jest Seymour Krim i jego kongenialny (choć prawie nieznany w Polsce) esej "For My Brothers and Sisters in the Failure Business" (Łukasz Witczak tłumaczy go jako: "Braciom i siostrom z branży niepowodzenia", co nie do końca mi się podoba). Krim pisze o amerykańskim społeczeństwie do amerykańskiego czytelnika:

"Naszym sekretem jest to, że wciąż odczuwamy epicką tęsknotę za tym, by być kimś więcej niż tym, kim jesteśmy, by pomnażać się, integrować wszystkie tożsamości (...), których doświadczyliśmy, a przede wszystkim by nadal eksperymentować z naszym życie".

Krim pyta swoich czytelników - „kiedy przestaniesz fantazjować o niewyczerpywalnym ja, a spróbujesz zrobić coś z tym, co masz?” Gornick zachwyca język Krima, ale nie da się ukryć, że jej pisanie jest próbą wyodrębnienia siebie ze zbiorowego podmiotu jego eseju. Gornick nie chce fantazjować, chce widzieć relacje między ludźmi, miasto i literaturę pozbawioną fantazji, za to rozgrywające na jej oczach wewnętrzne konflikty, podobne do tych, które sama prowadzi. Tu trzeba jednak zauważyć, że dużo więcej wyciągnięcie dla siebie z „Kobiety osobnej…” jeśli zapoznacie się z wydanymi w zeszłym roku przez Filtry "Przywiązaniami" (tłum. Łukasz Witczak) Gornick, w której opisuje ona swoją relację z matką.
 

Przywiązania
 

Styl pisarski Gornick przypomina mi Sigrid Nunez, autorkę fantastycznego „Przyjaciela” (tłum. Dobromiła Jankowska), zwłaszcza że obie pisarki w fascynujący sposób opisują Nowy Jork. Jest jednak w tym opisie coś niebezpiecznego, jakaś - mimo wszystko - fantazja, bo przecież tylko ludzie, którzy mają czas, mogą spędzać godziny „na mieście” i rozpoznawać znaczenia ukryte w miejskiej dżungli. Czy tak samo czują miasto robotnice, sprzedawczynie, osoby z klasy, w której trzeba pracować „from 9 to 5”? Nowy Jork u Gornick jest mimo oporów autorki romantyzowany, jest trochę nostalgiczny, jest też burżuazyjny. Może nie aż tak jak w przypadku Sontag czy Nunez, ale wciąż.

Czytając Gornick zastanawiałem się czemu nikt tak nie pisze o Warszawie? Czemu to wciąż jest opowieść męska - Konwicki, Wiech, Białoszewski - a nie kobieca? Choć może się mylę i kogoś przegapiłem, dajcie znać. Relacja z miastem odzwierciedlająca relacje osobiste? Gornick, która jest otwarta na wielkie uczucia, ale ma świadomość tego, że zawsze będzie dążyć do ich destabilizacji, doskonale metaforyzuje opowieść o sobie poprzez opowieść o mieście, które „nigdy nie zasypia”. Które daje się schwytać, pokochać, ale też może cię zwyczajnie rozjechać. Jaka jest Warszawa? Jakie są miasta, w których przyszło nam żyć? Czy są to miasta z wyboru, czy miasta z konieczności? Jeśli z wyboru, to czy aspekt ekonomiczny był najważniejszy? Czy miasto kształtuje nasze wybory prywatne? Emocjonalnie nas buduje, a może dekonstruuje?

Gornick w tym niezwykle sprawnym eseju nie zadaje tych pytań. Ona w ogóle zadaje bardzo mało pytań wprost, za to litania pytań,, które po jej lekturze stawiam samemu sobie jest naprawdę imponująca. I dlatego bardzo wam polecam - niepytani znajdziecie u Gornick pytania, których sobie dotąd może nie zadawaliście. A to cechuje eseistykę najwyższej próby.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.