Zdjęcie z okładki trochę przekłamuje rzeczywistość. W świecie, w którym przez czterdzieści lat mieszkał Harald Soleim, kury nie mają łatwo. Trochę lepiej mają się tam psy, ale na swoje „lepiej” muszą zapracować, bo trzymanie tu psa tylko dla głasków, pozbawione jest sensu. Jeszcze lepiej mają niedźwiedzie, o ile nie postanowią urządzić sobie uczty tłuszczem z beczki stojącej koło domu Haralda. Los fok i lisów też nie jest łatwy, ale to zdecydowanie trudna książka dla wegetarian. Człowieczy los jest losem z wyboru, bo nikt nie rodzi się traperem ani myśliwym wśród svalbardzkiej głuszy. Tu się dociera, trafia na chwilę, niekiedy na całe życie, co było udziałem Haralda.

Czterdzieści lat na Splitsbergenie

Nie jest tak, że Harald nie lubił ciepła. Jeszcze długo po osiedleniu się na Spitsbergenie będzie myślał, że kiedyś wróci do Brazylii, którą poznał pracując na statku. Został jednak na północy i stał się jednym najsłynniejszych mieszkańców tego zakątka Arktyki. Tam czas płynie wolniej, a przynajmniej świat zmienia się z większą ospałością. Gdy po kilku latach pobytu w chacie, gdzie towarzystwem były co najwyżej psy i rzadko się pojawiający, a i tak niechciani goście, Harald odwiedza swoją żyjącą na lądzie matkę, jest zaskoczony tempem zmian i nie wita ich radośnie, a raczej ze smutkiem i goryczą.

Samotność myśliwego

Harald na Spitsbergen przyjechał pod koniec lat 70., w czasach gdy wszystko było tam inne niż dzisiaj. Dlaczego wybrał samotność myśliwego? Nawet jego przyjaciel, Birger Amundsen, popularny norweski dziennikarz radiowy, autor książek i filmów o Spitsbergenie i od lat osiemdziesiątych przyjaciel Haralda, nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć. Książka jest rozbudowanym epitafium myśliwego, który był człowiekiem trudnym, cholerycznym, uczciwym, mądrym i wyjątkowo pamiętliwym. Amundsen w „Haraldzie” opisuje ich spotkania, pokazując jak wyglądało życie myśliwego - świat, który dzisiaj już przestał istnieć, i za którym niekoniecznie musimy tęsknić.

To, co jest najbardziej wartościowe w reportażu Birgera Amundsena „Harald. Czterdzieści lat na Spitsbergenie”, to spojrzenie na losy człowieka bez próby jego oceny - mimo, że autor jest przyjacielem swojego bohatera, to widzi w nim sporo wad i nie gloryfikuje myślistwa, wskazując raczej na to, że warto poznać los człowieka wybierającego samotność i wyjątkowo trudne życie w społeczeństwie, gdzie nietrudno o lżejsze życie. Jest w „Haraldzie”, czytanym z polskiej perspektywy, sporo zaskoczeń - jak choćby losy mandatów i skarg bohatera na zakaz zabijania niedźwiedzi przez lokalną ludność. Jak wyliczyły lokalne media - odwołanie się przez niego od mandatu na 150 koron kosztowało państwo kilkanaście tysięcy. Gdy mieszkający na Spitsbergenie myśliwi postanowią wspólnie zawalczyć o prawa do swojej działalności, założą związek zawodowy, a ich skargami będzie zajmował się nawet norweski parlament. Demokratyczność społeczeństwa norweskiego zawsze będzie mnie zaskakiwać.

Amundsen i Harald

„Harald woli być sam” i „z reguły najlepiej dogaduje się z samym sobą”, pisze biograf. Harald ponoć nawet nie nucił, ani nie śpiewał w samotności. Słuchał muzyki, katując ciągle te same kasety. Związki? „Obecność kobiety pociągnęłaby za sobą podwojenie zużycia wody oraz potrojenie nakładów na papier toaletowy”. O samotności nie rozmawia. „Myśliwy nie zadaje sobie nawet trudu”, by cokolwiek w tej kwestii wyjaśniać. Amundsen jest zdania, że „Harald owszem jest sam, lecz niekoniecznie samotny”, co przypomina mi o książce Katarzyny Tubylewicz „Samotny jak Szwed?”, która najwyraźniej opisuje też norweską samotność.

„Decyzje, które innym wydają się ekstremalne czy też zupełnie niezrozumiałe, dla niego stanowią samą esencję istnienia”, pisze Amundsen o Haraldzie. „Tak to już jest. Człowiek musi się przyzwyczaić”, dopowiada bohater.

To trudna lektura w czasach kolejnych lock-downów, uwierająca i niekoniecznie odpowiadająca naszym przyzwyczajeniom, a moje wegetariańskie serce jednak kilka razy zostało tu mocno zranione, szczególnie fotografiami martwych zwierząt. Mam w sobie wiele niezgody na to, co robił Harald, ale nie da się ukryć, że świat w którym żył jest fascynujący, a książka daje wyjątkowo, empatyczny, sprawny literacko wgląd w niedaleką przeszłość. Żyjąc w świecie gdy topnieją lodowce, można się zastanowić kto tu jest lepszym człowiekiem - samotny myśliwy, który zabija zwierzęta by przeżyć, czy my - codziennie bardziej przyczyniający się do tego, że nie tylko niedźwiedzi nie będzie, ale i nas samych. Niejednoznaczność tej historii jest jej największą zaletą.

Harald na długo przed śmiercią wybrał sobie miejsce spoczynku. U podnóża pobliskiej góry, gdzie lubił siadać wiosną i patrzyć „na swoje królestwo”. Miejsce, w którym poza Haraldem lubiły się wygrzewać pardwy i gęsi. Miejscu omijanym przez turystów, ale wystarczająco bliskim stacji traperskiej, w której spędził kilkadziesiąt ostatnich lat swojego życia. Teraz jest też w książce i choć świat oraz wartości nam się zmieniają, to wciąż pozostaje fascynującą zagadką pytanie - dlaczego ludzie wybierają swój los? Odpowiedzi w „Haraldzie” nie znajdziecie, ale za to wiele wskazówek.

Więcej książkowych artykułów znajdziesz w dziale Czytam na Empik Pasje.