Początki muzycznej przygody Meli Koteluk sięgają czasów, gdy jako nastolatka wzięła udział w warsztatach muzycznych, podczas których poznała Elżbietę Zapendowską. Znana m.in. z Idola specjalistka od emisji głosu zaproponowała Meli współpracę. Wokalistka zostawiła więc rodzinne strony i wyruszyła do Warszawy, by stać się profesjonalistką. Przed 2012 rokiem, kiedy wydała swój debiutancki album „Spadochron”, można ją było usłyszeć np. w chórku Gaby Kulki. Pierwszy studyjny krążek pokrył się platyną, dotarł też na szczyt Oficjalnej Listy Sprzedaży w Polsce. Rok później na gali Fryderyków została uhonorowana w kategoriach „Debiut Roku” oraz „Artysta Roku”.
 

Niespieszny rozpęd

Pochlebne recenzje „Spadochronu” i popularność singla „Melodia ulotna” zaowocowały kilkoma ciekawymi projektami, które Mela przeplatała z koncertowaniem i planowaniem drugiego albumu. Artystkę można było usłyszeć chociażby w duecie z Czesławem Mozilem w utworze „Pieśń o szczęściu” promującym film o Baczyńskim. W listopadzie 2014 roku usłyszeliśmy po raz pierwszy „Migracje”. 13 piosenek, w tym kawałek „Żurawie origami”, który dotarł na szczyt listy przebojów radiowej Trójki. Podobnie jak debiutancki album, „Migracje” pokryły się szybko platyną, a fani spragnieni poetyki Koteluk ubranej w przyjemne dla ucha melodie, wyczekiwali już kolejnego projektu.
 

Męska Mela

Jednak zamiast nowej płyty, doczekaliśmy się udziału Meli w przedsięwzięciu „Męskie Granie” w 2015 roku. U boku Smolika, Organka czy Krzysztofa Zalewskiego udała się w trasę, a jej delikatny głos można było usłyszeć w utworze „Armaty” promującym tamto wydarzenie. Po zakończeniu projektu melomani spodziewali się nowego albumu. Na ten jednak przyszło im poczekać nieco dłużej. Dlaczego?
 

Przepis na muzykę

Od początku kariery Mela Koteluk podkreśla, że nie spieszy się nigdzie. Gdy wydawało się, że po debiucie będzie chciała do maksimum wykorzystać „swoje 5 minut”, postanowiła dopracować wyśmienity album „Migracje”, nominowany do Fryderyka w kategorii „Album Roku Pop”. Tymczasem po zakończeniu „Męskiego Grania” przez długi czas próżno było szukać nazwiska Meli wśród płytowych zapowiedzi czy festiwalowych afiszów. Artystka zaszyła się by stworzyć, jak sama przyznała, najważniejszy album w jej życiu, czyli „Migawkę”.