Rozmowa z Hanną Cygler, autorką „Greckiej mozaiki”

Zacznijmy ten wywiad od gratulacji. Jest Pani najpopularniejszą autorką na Pomorzu! W pierwszej dziesiątce rankingu najpoczytniejszych książek dla dorosłych przygotowanego przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Gdańsku pierwsze cztery miejsca zajmują Pani książki. Hannemann,najsłynniejsza powieść Stefana Chwina, zajęła dziewiąte miejsce, a Weiser Dawidek Pawła Huellego trafił na miejsce 18. Jak skomentuje Pani ten sukces?

Cóż, mogę tylko powiedzieć, że cuda się zdarzają. Tak jak w moich książkach, więc nigdy nie należy przestać wierzyć. Ale oprócz wiary pracować. Oczywiście, pewnie byłoby lżej, gdybym po pierwszej książce natychmiast odniosła sukces. Może jednak pomieszałoby mi się w głowie, zaczęłabym zadzierać nos i uważać się za lepszą. Czy ja wiem? Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. A ponieważ na wydanie pierwszej powieści musiałam poczekać aż siedem lat, to udało mi się zachować rozsądek i dystans, szczególnie zaś do rankingów. Choć ten „biblioteczny” jest chyba najmilszy i najbardziej demokratyczny. I pamiętam dobrze słowa Stefana Chwina, który należy do moich ulubionych pisarzy, że nawet jak się jedzie pierwszą klasą, to nie wiadomo, jak długo to potrwa i najlepiej zbyt wygodnie się nie rozsiadać.

Już w styczniu premiera Pani nowej książki i sam tytuł – Grecka mozaika – zwiastuje dużą zmianę. Do tej pory Pani znakiem rozpoznawczym były piękne opisy Gdańska, czasami Warszawy. Teraz akcja przenosi się daleko, bo aż na Korfu. Dlaczego akurat Grecja?

Gdańsk Gdańskiem, ale do niego wcale się w poprzednich książkach nie ograniczałam i często zmieniałam miasta, państwa, a nawet kontynent.  A teraz wcale Gdańska nie zdradziłam. Trójmiasto z lat 70. pojawia się również w Greckiej mozaice. W nowej książce wędruję po górach północnej Grecji, odwiedzam Ateny podczas wojennej blokady, razem z bohaterami przeprowadzam się w Bieszczady, potem do Krakowa... i tak dalej. A dlaczego właśnie Grecja? Po raz pierwszy byłam tam w 1977 roku i pamiętam do tej pory, jakie wrażenie zrobiły na mnie gościnność i temperament tamtejszych mieszkańców. Parę lat później okazało się, że jeden z nich stał się członkiem mojej rodziny. I wówczas pojawiły się opowieści. Przez wiele lat traktowałam je wyłącznie jako rodzinne historie. Dopiero niedawno zrozumiałam, że jest to pasjonujący literacki materiał.

 

Statystyczny Polak niewiele wie o fali migracji  po 1949 roku, a Polska przyjęła wówczas ok. 14 000 Greków i Macedończyków. Skąd zainteresowanie tym tematem i jak radziła sobie Pani z dokumentacją do książki?

Nie powiem, trudne to było, ale nie ze względu na znalezienie materiału. Opierałam się głównie na prawdziwych opowieściach, przeczytałam kilka książek dotyczących wojny domowej, głównie wydanych zagranicą. Ale trudność polegała na czymś innym. Na przełożeniu ciężaru tego materiału, nieznanego nam i egzotycznego, na popularną powieść. Chciałam, by polski czytelnik zrozumiał dramaturgię współczesnej greckiej historii, zidentyfikował się z nią i poczuł, że tragiczne losy spotykają również inne narody. Pod tym względem wcale nie jesteśmy tym wybranym.

Większość autorów odwiedza najpierw dany kraj, zanim zdecyduje się na uczynienie go miejscem akcji. Jakie są Pani wspomnienia z pobytu w Grecji?

Muszę przyznać, że kiedy po raz pierwszy byłam na Korfu właśnie w roku 2010, czyli tym samym opisywanym w powieści, wcale nie myślałam, że utrwalę tę wyspę w książce. Po prostu cudownie spędzałam czas. Mieszkałam u „prawdziwego Jannisa”, piłam retsinę na tarasie jego rezydencji, obserwując wpływające do portu statki i wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. I oczywiście słuchałam opowieści. Może to wówczas wpadł mi do głowy pomysł na tę książkę. Nie jestem pewna.

Pani książki od lat są uwielbiane przez kobiety, nic więc dziwnego, że to właśnie postaci głównych bohaterek są szczególnie rozbudowane psychologicznie, ale w Greckiej mozaice pojawia się JANNIS, który zdecydowanie nie jest postacią drugiego planu… Co spowodowało taką zmianę?

Nie jest to aż tak wielka zmiana. W Greckiej mozaice mamy też dwie kobiety, które są pierwszoplanowymi postaciami, więc jest po staremu. „Jako mężczyzna” radziłam już sobie wcześniej w Czasie zamkniętym i Pokonanych. I muszę przyznać, że te książki bardzo się czytelniczkom podobały. Być może mam nadwyżkę testosteronu, bo po lekturze powieści moja siostra poradziła mi: „Daj sobie już spokój z tymi kobietami. Lubię, gdy piszesz jak facet”. Mam więc nadzieję, że Jannis przypadnie do gustu moim czytelniczkom, choć jest postacią skomplikowaną i niejednoznaczną.

Pisze Pani książki od lat, średnio co roku pojawia się nowy tytuł. W ciągu roku bierze Pani udział w kilkudziesięciu spotkaniach autorskich z czytelniczkami w całym kraju. Pisanie to dla Pani wciąż hobby czy powoli już praca?

Pisanie to nadal hobby, co nie znaczy, że nie poświęcam mu wiele pracy i energii. Myślę, że jest tak lepiej. Generalnie jestem za dywersyfikacją. Nie wiem, czy gdybym była pozbawiona innych zajęć i musiała przez osiem godzin pisać książki, sprawiałoby mi to przyjemność. A taki kradziony czas na pisanie jest o wiele przyjemniejszy. To prawie jak romans!

Rozmawiała: Zofia Dojcz