Paulina to osoba zaskakująco dojrzała, jak na kogoś tak młodego. W jakiś niesamowity sposób potrafi połączyć spore doświadczenie w branży muzycznej z pasją i całkiem nietypową dla tej dyscypliny niewinnością. Patrzy w przyszłość z nadzieją mówiąc, że ma w sobie mnóstwo piosenek i chce je dawać tym, którzy potrzebują dobrej muzyki. Nam opowiedziała o swoim solowym debiucie, albumie „Soulahili”

 

Kiedy narodził się pomysł solowego albumu?

Pomysł pojawił się równocześnie z rozpadem zespołu Sistars. Natomiast same piosenki, powstawały o wiele wcześniej, miałam ich dużo w szufladzie i wyjmowałam kolejne, kiedy były potrzebne. Zawsze udawało mi się przemycić trochę moich kompozycji na płyty zespołu, aż w końcu udało się wydać sto procent własnych piosenek na własnym albumie…


A dlaczego nie powstał projekt z Natalią?

Miałyśmy taki plan i bardzo chciałyśmy coś robić razem, ale Natalia wyjechała do szkoły w czasie kiedy ja nagrywałam materiał. Kiedy wróciła, moja płyta była już gotowa, więc zaczęła nagrywać swoją. Jednak kiedy oba albumy już się pojawią w sklepach z pewnością wrócimy do projektu Sismachine. Na „Soulahili” jest piosenka o takim właśnie tytule, nagrana z Natalią. To jest zwiastun naszego przyszłej współpracy…

Nie boisz się, że ogromna popularność Sistars, będzie dla Ciebie ciężarem, że ludzie będą nieustannie porównywać to co robisz, do tego co było kiedyś?

Prawdziwi fani Sistars czekają na nową muzykę. To są ludzie, którzy dokładnie śledzą nasze losy, znają każdego członka zespołu, obserwują każdą zmianę, każdy ruch. Wiem, że są już bardzo zniecierpliwieni naszym milczeniem (śmiech). Na pewno będą porównywać moją muzykę do albumów zespołu, ale jestem pewna, że będą ją lubić. Zrozumieją, dlaczego jest tak a nie inaczej…

Ty sama byłabyś w stanie obiektywnie porównać te dwa zjawiska, swoją muzykę z kompozycjami Sistars?

Moje utwory są inne, to prawda. Chwilami bardziej bezkompromisowe, w zespole było kilka osób i każdy próbował zrealizować swoją wizję, musieliśmy wszystko dzielić na kilka części, aby to się udało. Moja muzyka to dzieło jednej osoby i wydaje mi się, że może to być odczuwalne. Współtworzył i współprodukował je ze mną oczywiście Jacek Antosik, ale za większość kompozycji i teksty odpowiadam sama…


Cały materiał powstał w domu. To motywuje, czy rozleniwia, kiedy ma się własne studio?


Na pewno, kiedy ma się wynajęte studio, to człowiek bardziej się spina, żeby się zmieścić w ramach czasowych. To daje kopa, ale ja nie wyobrażam sobie takiego nagrywania „na godziny”, u siebie można nagrywać o dwunastej w nocy, albo o siódmej rano, w kapciach, w dresiku, albo w pidżamie. I nie ma ciśnienia, jak zmęczę gardło to idę się kimnąć na godzinę i wracam zrelaksowana i w pełni sił, to wpływa na jakość wykonu (śmiech)…

Powiedz w takim razie, jak długo pracowałaś, w tak komfortowych warunkach, nad „Soulahili”?

Samo nagrywanie nie trwało długo, komponowanie piosenek było o wiele dłuższym procesem. Ostatecznie okazało się, że mam bardzo dużo utworów, było ich o ile dobrze pamiętam trzydzieści osiem. Cała rodzina i znajomi pomagali w selekcji (śmiech), ale w końcu i tak moje zdanie było najważniesze. Wyszło osiemnaście utworów, szesnaście oficjalnie plus dwa „ukryte”. Później wybrałam muzyków, z którymi chcę pracować i musiałam wszystko ogarnąć, umówić, ustalić, to trwało dość długo. Bycie szefem produkcji to niełatwe zadanie dla śpiewaczki (śmiech)…

Osiemnaście piosenek to i tak bardzo dużo jak na debiutancki album…

Tak, wiele osób tak uważa, ale ja się tym nie martwię. Lauryn Hill miała szesnaście piosenek na swojej pierwszej płycie i dała radę. Ja też dam (śmiech). Piosenki są tak dopracowane, w warstwie pomysłów i samego brzmienia, że nie będą nikogo nudzić, są różne. Wydaje mi się, że w sumie, to dość ciekawa płyta i nie można jej jednoznacznie sklasyfikować.

Zaprosiłaś bardzo zdolnych i doświadczonych ludzi do współpracy, oni wnieśli coś od siebie w ostateczny kształt płyty?

Oczywiście! Ja sama pisząc muzykę, nie jestem w stanie zaprogramować wszystkiego tak, jakby to zagrali żywi muzycy. Perkusista, Radek Maciński zagrał tak, jak potrafi zagrać tylko doskonały, żywy bębniarz, tak samo Piotr Zabrodzki, który zagrał na instrumentach klawiszowych, rhodesach, fortepianach, hammondach, moogach. Mnie nie zdarza się programować linii basu, więc Michał Grot też dodał bardzo dużo od siebie. Na płycie pojawia się też DJ Twister, kwartet smyczkowy, gitarzysta Przemek Maciołek, moja bliska przyjaciółka Ania Karwan, ogólnie… sporo się dzieje!

W fazie produkcji nie było już żadnych zmian, wątpliwości?

Nie. Były takie momenty, kiedy byłam zła, że to wszystko tak długo trwa, ale teraz jestem zadowolona i wiem, że tak musiało być. Mastering robiliśmy w różnych miejscach, żeby się przekonać gdzie wyjdzie najfajniejszy, między innymi w Stanach, w Anglii, w Niemczech. Okazało się, że najlepszy powstał… we Wrocławiu! Premierę albumu przesunęliśmy nie ze względu na kłopoty z produkcją, ale dlatego, że listopad nie jest dobrym terminem dla debiutu. W czasie tej przedświątecznej gorączki w sklepach, nikt nie zauważyłby mojej płyty między kolędami, składankami i Harry Potterem… (śmiech).

Kto jest wydawcą albumu?

Ja i Jacek czyli Penguin Records! (śmiech). Sony BMG ogarnia dystrybucję. Założyłam własną firmę. Wszystko robimy po raz pierwszy, całą promocję i wszystkie inne rzeczy. Może się okazać, że się pomyliliśmy, ale też może wyjść dobrze, to się rozstrzygnie jak płyta będzie już jakiś czas na rynku. Kilka firm chciało wydać ten materiał, ale ja nie chciałam tego robić na ich warunkach. Postanowiłam spróbować sama, jestem młoda, mam czas na ewentualne błędy. Jestem szczęśliwa i odważna, jeżeli stawiam na jedną kartę to tylko dlatego, że umiem sobie dodrukować nowe, jeśli tą przegram. Jeśli nie osiągne takiego statusu, żeby żyć dalej z muzyki, to będę śpiewać swoim dzieciom... albo sobie do lustra. Ja jestem kobietą pracującą, żadnej pracy się nie boje. Ogarniam się jak trzeba (śmiech).

O.K. W takim razie jak chcesz sama promować swoją płytę? Powstał teledysk?

Tak! Piosenka nazywa się „My Man”, jej treść to pytania dziewczyny do faceta – czy on tak na serio o niej myśli, czy nie. Teledysk kręciliśmy trochę tu, trochę w górach, jego autorem jest kanadyjski reżyser Martin Gauvrean. Nie opowiem o nim dokładnie, bo się po prostu nie da, trzeba go obejrzeć, żeby zrozumieć, o co chodzi.

Co planujesz po premierze albumu?

Będę grać! Trasa po klubach jest już zaplanowana. Zagramy koncert w Empiku, później koncert promocyjny i jedziemy w Polskę! Chcę grać, grać, grać ! Poza tym wciąż piszę nowe piosenki, więc prędzej czy później trzeba będzie pomyśleć o kolejnej płycie. To jest właśnie komfort posiadania własnej wytwórni, można robić to, co się chce i kiedy się chce (śmiech)! Wierzę w małe firmy, tym ludziom przynajmniej coś się chce, mają w sobie moc. W dużych wytwórniach już nawet nie słuchają muzyki…

Soulahili…

Kombinacja dwóch słów soul i suahili…

Czyli język duszy?

Tak!

Czyli muzyka?

TAK!

Rozmawiał Piotr Miecznikowski