„Odwróciła głowę w moją stronę. To były dwa kryształy pogardy, lodowate i palące”. Od tej pory nic już nie będzie takie same, pisze Sylvain Tesson w „Duchu śniegów. Śladami tybetańskiej pantery”, książce będącej poetycką relacją z podróży do Tybetu w poszukiwaniu tego niezwykle rzadkiego stworzenia. „To było jak religijne objawienie”, wspomina francuski pisarz, który zazwyczaj do religii ma dość sceptyczny stosunek.

Hołd dla przyrody 

Sylvain Tesson, z wykształcenia geograf, jest jednym z najsłynniejszych francuskich podróżników. Łączy w sobie typową dla medialnych globtroterów pasję do przełamywania granic z czymś już mniej popularnym - czułą i mądrą refleksją nad obecnością człowieka w świecie nieludzkim. Tesson w swojej karierze objechał świat na rowerze, przeszedł w Himalajach trasę o długości pięciu tysięcy kilometrów, przemierzył konno stepy środkowej Azji, podążał trasą Sławomira Rawicza, który z syberyjskiego łagru przedostał się do Indii i pół roku mieszkał nad Bajkałem. Historie swoich podróży opisał w bestsellerowych książkach, a „Duch śniegów” stał się najlepiej sprzedającą się książką we Francji w 2019 roku. Nie brakuje Tessonowi zuchwałości, co udowodnił choćby wspinając się na francuskie katedry. Mimo tych osiągnięć i - przynajmniej nad Sekwaną - gwiazdorskiego statusu, Tesson w swoich książkach jest osobą skromną, oddającą hołd innym poszukiwaczom przygód i eksploratorom planety, a przede wszystkim przyrodzie, zwierzętom i sile, która sprawia, że wciąż są na świecie gatunki, które opierają się hekatombie antropocenu.

W „Duchu śniegów” Tesson opisuje podróż do Tybetu, do którego rusza w towarzystwie operatorki filmowej Marie Amiguet, filozofa Léo-Pola Jacquota i Vincenta Muniera, jednego z najsłynniejszych fotografów „dzikiej” przyrody. Ten samouk, który porzucił edukację w wieku kilkunastu lat zadziwił świat niezwykle delikatnymi, wręcz intymnymi zdjęciami zwierząt, za które trzykrotnie otrzymał Erik Hosking Award, nagrodę BBC dla najlepszego fotografa przyrody. Gwiazdorska wyprawa? Oczywiście, ale obaj twórcy są skromni, wciąż uczą się świata, do którego się wpraszają. Czytelnik nie znajdzie w tej książce dokładnej marszruty podróżników, nie dowie się, gdzie warto wyruszyć, by obserwować niezwykłe zwierzę, jakim jest pantera śnieżna. Tesson nie pisze dla tych, co chcą kolekcjonować doświadczenia i po afrykańskim „safari z wielką piątką” chcieliby doświadczyć czegżkaoś bardziej ekstremalnego, ale wciąż dostępnego dla kogoś z zasobnym portfelem. Pisze dla tych, co nigdy tam nie pojadą; dla tych, którym wystarczy wyobraźnia i wiedza.

Sylvain Tesson

Nienachalna opowieść o odchodzeniu

Bezruch. Żeby zobaczyć zwierzę, nie wolno się ruszać. Albo przynajmniej robić jak najmniejsze zamieszanie wokół siebie. W świecie skupionym na „ja”, rywalizacji i autoprezentacji, bezruch stał się stanem wyjątkowo rzadkim. A świat nieludzki oscyluje między nagłym pędem i równie nagłym zatrzymaniem się. Spokojnym podejściem dumnych jaków do wodopoju i nagłym biegu, gdy zwierzęta wyczują wroga. Tego świata jest coraz mniej, „ludzkość wypowiedziała mu wojnę totalną”, pisze Tesson. To nie jest optymistyczna wizja, to raczej zapiski z ostatnich chwil naszej znajomości z tymi, którzy byli tu przed nami i którzy są już rzadkimi precjozami, bo „człowiek przywłaszczył sobie skarb”. Tesson zauważa, że największą cnotą powinna być cierpliwość. Świat nieludzki z pewnością jej uczy.

Tesson pisze też o osobistej stracie - ukochanej kobiety oraz matki. To elegia, nienachalna opowieść o odchodzeniu łącząca prywatne doświadczenie z doświadczeniem, które powinno nam towarzyszyć cały czas - że sami przyczyniliśmy się do wyginięcia tysięcy gatunków. Powinniśmy być żałobnikami, a nie podróżnikami, zdaje się mówić Tesson.

Historię podróży Tesson opisuje przetykając precyzyjne opisy codziennych wędrówek z coelhowską momentami aforycznością. Do jego maniery trzeba się przyzwyczaić, trochę pozwolić mu na dezynwolturę, czasem brak naukowej precyzyjności czy zaskakującą metaforykę, jak choćby w stwierdzeniu, że człowiek jest „grzybnią o licznych ogniskach”, a „każde żywe stworzenie jest odłamkiem pierwotnego witrażu”. Tessonowi pomaga konstrukcja książki - krótkie, dwu-trzystronnicowe rozdziały, mikroeseje, które pozwalają na niespieszną i uważną lekturę, a jednocześnie nie męczą nadmiarem pisarskiej maniery. Gdyby Tesson był gorszym - i głupszym - pisarzem pewnie nie dałoby się tego czytać. „Duch śniegów” jest też świadectwem na to, że wciąż nie umiemy znaleźć określeń na opis świata nieludzkiego. Tesson ich szuka, sięgając po buddyzm, starożytną filozofię, współczesną literaturę, ale też uruchamiając własną wyobraźnię, która podsuwa mu karkołomne porównania, jak choćby to: „Tego ranka w środkowym Tybecie walczące o życie antylopy, sępy i świerszcze jawiły mi się jako fasety kuli dyskotekowej zawieszonej u sufitu ekspansji”. Mimo pewnych wątpliwości warto przywyknąć. Dodać należy, że pisarz sam ironizuje w tej książce ze swojej aforystycznej maniery, co nie przeszkadza mu co kilka lat wydawać… zbiory aforyzmów. Może i szczęśliwie nieprzekładane na polski.

Zachwyt nad pięknem 

Jestem fanem Tessona od kiedy przeczytałem jego "Lato z Homerem", zbiór krótkich wykładów poświęconych eposom greckiego aojdy. Tesson zwraca uwagę na sprawy przeważnie omijane w szkolnej lekturze tych dzieł (o ile w ogóle dzisiaj jeszcze ktoś je czyta w całości w czasie swojej edukacji), takie jak choćby to, kto pierwszy rozpoznaje Odysa wracającego do Itaki. „Świniopas, pies, piastunka: Homer ustawia wspaniale skromny szpaler honorowy na powrót pana. Nieważny jest status społeczny tych istot. Zwyciężą, ponieważ są po stronie porządku”. Tesson, obok Roberta Macfarlaine’a czy Andriego Snaer Magnasona należy do twórców, którzy otwierają nas na inne spojrzenie na antropocen, szukają właściwego sposobu i języka do jego opisu.

Opisanie - uważa Tesson - to najpiękniejszy hołd, jaki człowiek może oddać przyrodzie. Tu się z francuskim pisarzem nie zgadzam, choć bez opisania nie ma czytania i wiedzy, to czasem może lepiej, żebyśmy nie wiedzieli? Gdybyśmy zostawili świat nieludzki dalej nieludzkim? Każdy album, każda książka czy fotografia z niedostępnego dla większości śmiertelników świata sprawia, że staje się on bardziej atrakcyjny. Sytuacja - jak każdy paradoks - nie ma jednego rozwiązania, z czym musimy się pogodzić. Jeszcze niedawno można było usłyszeć, że świat po pandemii się zmieni na lepsze, będziemy mądrzej (i mniej) podróżować, nasze wybory będą ekologiczne, a my sami - empatyczni, czuli i solidarni. Już wiemy, że tak nie będzie - mamy potrzebę powrotu do stabilności, a naszą stabilnością była gorączkowa ciekawość świata, która doprowadziła tysiące gatunków zwierząt i roślin do wyginięcia, a nas samych na skraj przepaści, o której mówią aktywiści i aktywistki ekologiczni. To chociaż poczytajmy coś dobrego.

To książka dla wszystkich, którzy kochają lektury niespieszne, wypełnione filozoficznymi poszukiwaniami, pesymistyczną wizją ludzkości, ale i zachwytem nad pięknem, które można znaleźć wtedy, gdy zatrzymamy się na dłuższą chwilę i spróbujemy świat widzieć nie jako dumni konkwistadorzy, a świadome swojej ułomności stworzenia.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.