Producenci zabawek od dziesięcioleci prześcigają się w tworzeniu coraz bardziej wymyślnych gadżetów, mających podbić serca dzieci i dorosłych. Angażują w tym celu najlepszych projektantów, wykorzystują zaawansowane technologie i uruchamiają wielką machinę promocyjną. A co tak naprawdę decyduje o tym, że dzieciaki wariują na punkcie konkretnej zabawki? 

 

Stawka jest ogromna, bo w grę wchodzą naprawdę astronomiczne zyski - wystarczy wspomnieć, że sami tylko Polacy wydają rocznie ok. 2,5 mld złotych na dziecięce zabawki. Paradoks polega na tym, że koniec końców mianem kultowych, na punkcie których szaleje cały świat, okazują się te z pozoru “banalne”, do których stworzenia nie był potrzebny wielomilionowy budżet, lecz jeden genialny w swej prostocie pomysł.

Tak było z hula-hoop czy frisbee, które w latach 50. rozpętały prawdziwą rewolucję w USA i na całym świecie, do dzisiaj pozostając w kanonie najlepszych “wynalazków” do zabawy. Genialne w swojej prostocie, a przy tym uzależniające i będące wyzwaniem motywującym do nieustannego doskonalenia techniki posługiwania się nimi. Oto tajemnica zabawek i gadżetów zręcznościowych, które raz po raz - na przestrzeni ostatnich dekad - szturmem zdobywały międzynarodowy rynek, wzbudzając zachwyt jednych i zaniepokojenie innych, którzy nie byli w stanie pojąć zbiorowej fascynacji tym czy innym “kawałkiem plastiku”.

 

Zawrotna kariera Fidget Spinnera

Takim właśnie fenomenem ostatnich miesięcy jest Fidget Spinner - mieszcząca się w dłoni trójramienna zabawka, obracająca się wokół własnej osi dzięki zamontowanemu w środku łożysku kulkowemu. Raz wprawiony w ruch, Fidget Spinner kręci się na tyle szybko i długo, że umożliwia wykonywanie rozmaitych “akrobacji manualnych” z jego udziałem. Nic dziwnego, że dzieciaki na całym świecie oszalały na jego punkcie i potrafią całymi godzinami doskonalić sztuczki i tricki, kręcąc przy tym filmiki, które na YouTubie zyskują potem miliony odsłon i aplauz innych adeptów “spinneryzmu”.

Patrząc z boku na całą tę “zakręconą histerię”, faktycznie można poczuć lekkie zdziwienie popularnością tej banalnie prostej zabawki, ale czy faktycznie rację mają rozmaici obrońcy wartości i stróże moralności, bijąc na alarm, że „siły zła” pod postacią Fidget Spinnera próbują przejąć kontrolę nad umysłami dzieci? Czy spiskowe teorie i podejrzenia nie są jednak sporym nadużyciem? Przypomnijmy sobie zabawki z czasów naszego dzieciństwa i młodości, na punkcie których szaleliśmy równie mocno, poświęcając każdą wolną chwilę na zabawę i doprowadzając do obłędu wszystkich dorosłych, nie potrafiących zrozumieć tej dziecięcej miłości do dwóch kulek na sznurku czy kolorowej sprężyny.

 

Kapsle, bierki, pchełki i spirala z domino

Pierwsze szalone “mody” na gry zręcznościowe pamiętają jeszcze czasy naszych dziadków i rodziców, którzy na podwórku, w kucki - z wypiekami na twarzy, w pełnym skupieniu i z wysuniętymi językami - oddawali się wielogodzinnym i emocjonującym rozgrywkom “wyścigu pokoju” czy “meczu” z użyciem własnoręcznie przygotowanych kapsli z flagami państw świata czy nazwiskami sportowców.

Tuż obok podskakiwały kolorowe płaskie krążki, które “wstrzeliwało się” do pojemniczka przy pomocy większego - czyli kultowe pchełki. Zaś królujące podczas kolonii i obozów cienkie patyczki zakończone kształtem trójzęba, bosaka, wiosła, harpuna i oszczepu to słynne bierki, dzięki którym doskonaliło się nie tylko zręczność, ale i cierpliwość. Czy jest ktoś, kto nie pamięta zbiorowego szaleństwa na ustawianie kilometrowych spirali z kostek domino, które potem - za dotknięciem palca - przewracały się jedna za drugą, tworząc niesamowite efekty wizualne?

Starożytne jojo, upiorne tiki-tiki i odpustowe piłki na gumce

A teraz palec pod budkę, kto z Was kiedykolwiek miał w dłoni jojo? Czy wiecie, że ta umocowana na sznurku szpulka, którą kilkoma gestami wprawiamy w ruch obrotowy, była ponoć znana już w starożytnej Grecji? Klasyczna forma tej zabawki doczekała się własnych mistrzostw w “jojowaniu” odbywających się na całym świecie, zaś jej unowocześniona wersja dla dzieci wyposażona jest w łożyska kulkowe i kolorowe diody LED, które nadają jej iście kosmiczny wygląd.

Co prawda zawieszone na sznurku dwie kulki riki-tiki (zwane także klik-klakami lub bonkerami) nie zrobiły kariery na miarę jojo, ale ich doniosły wpływ na losy ludzkości jest nie do przecenienia. Ilość rodziców doprowadzonych do szewskiej pasji wielogodzinnym i donośnym stukaniem kulki o kulkę można liczyć w milionach! Choć - pokryta kolorową folią i wypełniona trocinami - odpustowa piłka na gumce nie wydawała tak irytujących dźwięków, to jednak liczba ofiar przypadkowego strzelenia sobie gumką w twarz czy nieumyślnego obwiązania jej dookoła palca i odcięcia dopływu krwi - jest równie duża.

 

Patenty Rubika, kulka w labiryncie i spreżyna

Jak wytłumaczyć zbiorowe szaleństwo, które opanowało sporą część ludzkości w 1974 roku i trwa nieprzerwanie do dziś, siejąc zamęt wśród kolejnych pokoleń? Mowa oczywiście o wynalazku Ernő Rubika - zabawce logicznej, która doczekała się rozpraw naukowych, mistrzostw świata w układaniu, a nawet zaprzęgnięcia serwerów Google’a do wyjaśnienia tajników i możliwości kombinatoryki, które kryje w sobie ta niepozornie wyglądająca kostka Rubika.

Kolejnym sposobem Rubika na opanowanie młodych umysłów była skonstruowana w połowie lat 80. układanka logiczna w postaci ruchomych paneli połączonych żyłką, które - odpowiednio ułożone - tworzyły rozmaite kombinacje kolorowych kół. Przyznajcie się, po ile godzin dziennie składaliście i rozkładaliście te plastikowe płytki, klnąc przy tym pod nosem?

 

Nie mniejszej precyzji, połączonej z przemyślaną strategią i pewną ręką, wymagały iście piekielne labirynty z uwięzioną w środku kulką, którą należało bezpiecznie przeprowadzić z jednego końca plątaniny plastikowych korytarzy na drugi. I biada temu, kto niespodziewanie kichnął w trakcie lub z emocji zadrżała mu ręka!

 

W tej sytuacji ukojenie skołatanych nerwów mogła przynieść jedynie kolorowa sprężyna, z gracją zeskakująca z półki czy schodząca sama po schodach. Zastanawialiście się kiedyś, kim był jej wynalazca? Inżynierem okrętowym, który w 1943 roku, pracując nad zredukowaniem drgań szkodliwych dla delikatnej aparatury pomiarowej, spostrzegł jak jedna ze sprężyn - na skutek przechyłu statku - zeskakuje z półki i zwinnie przemieszcza się po kajucie. Czy od idealnej zabawki można chcieć czegoś więcej? Pierwsza partia 400 sprężyn rozeszła się w zaledwie półtorej godziny! Do dzisiaj na całym świecie sprzedano ponad 250 milionów tych skocznych sprężynek.

I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie miałby teraz ochoty rzucić tęczową sprężyną, popykać od niechcenia kulkami tiki-tiki czy zagrać z kolegą w kapsle. Nawet jeśli właśnie skończył 40-tkę, jest szanowanym dyrektorem i ma swój gabinet, w którym na biurku dumnie prezentuje się ekskluzywny model wahadła Newtona. Klik-klik!

 

Czy to znaczy, że kochając zręcznościówki, ulegamy wszyscy zbiorowej histerii? A może to po prostu kwestia naszej ludzkiej natury, która kocha proste z pozoru czynności, będące wyzwaniem do doskonalenia naszej zwinności, koordynacji ruchowej i refleksu?