Trudno uwierzyć, że pożegnaliśmy Amy już sześć lat temu. Opuściła nas 23 lipca 2011 roku, dołączając tym samym do owianego legendą panteonu gwiazd z Klubu 27. Na szczęście zostawiła nam swoje piosenki. Artystka obchodziłaby dzisiaj swoje 34 urodziny. 

Przyjrzyjmy się nieco jej życiu i twórczości.

Amy wielokrotnie podkreślała w wywiadach, że muzyka jest najważniejszą rzeczą w jej życiu. Nic dziwnego, ponieważ wychowała się w rodzinie, w której matka była fanką folku, a ojciec zasłuchiwał się a jazzie. To właśnie rodzicom zawdzięcza fascynacje takimi wykonawcami jak: Carole King, Jamesa Brown, Sarah Vaughan czy Dinah Washington. Z drugiej strony była fanką Salt 'n' Pepa i Beastie Boys.

Chora na stwardnienie rozsiane mama wokalistki przyznaje, że wychowywanie Amy było ponad jej siły: „"Nudziły ją wszelkie chrzty i wesela, wychodziła kiedy nie chciało jej się na nich siedzieć. Kiedy czuła się szczęśliwa? Gdy śpiewała, pisała i czytała o gwiazdach jazzu takich jak Ella Fitzgerald i Sarah Vaughan. Niepokojący był jej stosunek do jedzenia, zawsze stosowała te mordercze diety. Mówiła, że znalazła naprawdę dobrą dietę. Przeżuwała jedzenie i je wypluwała. Wyglądała jak ofiara obozu koncentracyjnego. Nie wiem jaką matką byłabym, gdybym nie chorowała. Z pewnością miałabym o wiele więcej energii i siły, aby walczyć z Amy".

Mając dziesięć lat założyła z przyjaciółką hiphopową formację Sweet’n’Sour. Mając 13 lat nauczyła się grać na gitarze. Zaczęła więc komponować i śpiewać pierwsze swoje utwory. Z nauką nie szło jej najlepiej ponieważ całą uwagę poświęcała tworzeniu. Wyrzucono ją ze szkoły za złe zachowanie i kolczyk w nosie. 

W 2002 roku podpisała kontrakt na swoją pierwszą płytę zatytułowaną „Frank”, która ukazała się rok później i została bardzo ciepło przyjęta przez krytyków i słuchaczy, ale nie odniosła spektakularnego sukcesu. 

Niestety w 2005 roku zmarła najbliższa jej osoba – babcia Cynthia. To ona jako jedyna miała posłuch u niepokornej Amy i była dla niej autorytetem. Niektórzy twierdzą, że to smutne wydarzenie pchnęło Winehouse w depresje i destrukcyjne zachowania.

Współpraca z Amy nie należała do najłatwiejszych: „Jeśli nie przyjechałem do niej wystarczająco wcześnie, żeby ją obudzić, zapakować do samochodu i zawieźć do studia, po prostu się tam nie zjawiała” - wspomina Nick Shymansky, jej menadżer. 

Z czasem Winehouse zaczęła stawać się tą ikoniczną, mroczną, trupiobladą, wychudzoną i wytatuowaną postacią, która najmocniej zapisała się w popkulturowych kliszach. W 2006 zapytana przez dziennikarza o to, co się stało ze starą Amy odpowiedziała: „Umarła”. Pod koniec tego samego roku ukazuje się drugi i ostatni album studyjny „Back to Black”.

W 2007 roku gwiazda poznała Blake’a Fieldera - chłopaka gustującego w kobietach, kapeluszach i twardych narkotykach. Kilka miesięcy po tym wzięli ślub podczas potajemnej ceremonii w Miami. Dwa lata później rozwiedli się. To krótkie, toksyczne małżeństwo pełne było ekscesów, rozstań i powrotów, przemocy, alkoholu i wszelkiej maści substancji oddłużających. A wszystko to śledzili paparazzi, którzy nie opuszczali ich na krok i ciągle koczowali pod ich londyńskim mieszkaniem. Para za sprawą licznych ekscesów ciągle okupowała pierwsze strony tabloidów, a im bliżej Amy miała do dna, tym jej piosenki święciły większe triumfy... 

Winehouse podejmowała kilkakrotnie walkę z nałogami, jednak detoksy i pobyty w klinikach odwykowych nie przynosiły rezultatów – uzależnienia okazały się silniejsze.

Dzień przed śmiercią Amy wykonała telefon do swojej przyjaciółki Juliette Ahby przepraszając ją za wszystko. Następnego dnia wokalistkę znaleziono martwą. Dochodzenie wykazało, że Amy doznała wstrząsu z powodu spożycia zbyt dużej ilości alkoholu…