We wstępie do swojej książki piszesz, że niemal od razu po wydaniu pierwszej „Jadłonomii” pojawiły się pytania „kiedy kolejna?”.

To jedno z tych pytań, których autorom książek lepiej nie zadawać (śmiech). Żeby nie dać się tej presji zaczęłam uciekać w swoją drugą pasję, czyli w podróże.
Wydanie pierwszej książki rozbudziło we mnie prawdziwy głód świata. Książka to dużo pracy, emocji, czasem nerwów. A podróże stały się dobrą odskocznią, sposobem na to, by na chwilę się oderwać. Ale też motywacją do tego, by nie osiąść na laurach, żeby cały czas szukać nowych inspiracji, rozwijać się, uczyć, poznawać nowe kuchnie etniczne oraz wspaniałe roślinne dania, które się w nich przygotowuje.

Bo choć o kuchni roślinnej w ostatnich latach jest głośniej, to nie jest to nic nowego?

Oczywiście! Dania bezmięsne są ściśle wpisane w prawie każdą kulturę kulinarną. Bardzo mi brakowało publikacji, do której mogłabym sięgnąć i dowiedzieć się, jak w różnych częściach świata podchodzi się do tematu niejedzenia mięsa, jak wygląda lokalna jarska kuchnia. Dlatego postanowiłam sama się tego dowiedzieć i stworzyć taką swoją „prywatną encyklopedię”. Dopiero po kolejnej podróży w mojej głowie pojawiła się myśl, że właściwie nie muszę już szukać tematu na nową książkę, że pojawią się w niej sposoby na przyrządzanie roślinnych dań z różnych zakątków naszej planety. Żeby na nowo pokazać, że kuchnia wegańska jest niezwykle inspirująca, ciekawa i urozmaicona, a wprowadzając pomysły z innych kultur kulinarnych, sprawimy, że gotowanie nigdy nie będzie nudne.

Zdążyłaś odwiedzić chyba całkiem spory kawałek świata. Ile było tych krajów?

Pisząc książkę, zrobiłam rachunek sumienia i wyszło tego… ponad pięćdziesiąt! Oczywiście nie w ostatnich kilku latach i nie zawsze były to podróże trwające tygodniami.

fot. Zuza Krajewska

Jak wybierasz miejsca, do których podróżujesz. Kierujesz się smakiem?

Dobre pytanie! Zastanawiam się, jaką kuchnię chciałabym bliżej poznać, która mnie intryguje i jest jeszcze dla mnie nieodkryta. W ostatnich latach do łask wróciła kuchnia azjatycka. Ale co to właściwie znaczy? Przecież nie ma jednej kuchni azjatyckiej – tak jak nie ma kuchni europejskiej. A przecież Azja jest jeszcze większa i nie mniej zróżnicowana, jeśli chodzi o klimat, geografię, historię i religię!

Podróżujesz zawsze z planem, i to chyba dość napiętym…

Tak. Te moje podróże traktuję mocno „roboczo” jako sposób na zebranie materiału. Staram się wykorzystać każdą chwilę, zobaczyć i wypróbować jak najwięcej miejsc. Dlatego najchętniej jeżdżę sama, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że kogoś ciągnę przez pół miasta tylko po to, żeby odwiedzić interesującą mnie knajpkę czy sklepik, albo żeby zjeść trzeci obiad (śmiech).
Do każdej wyprawy staram się dość dobrze przygotować. Zaczynam od ogólnych informacji – ukształtowania terenu, historii, religii. Potem wgryzam się w kulturę i wreszcie kulturę kulinariów – co jest dla niej charakterystyczne, jakich składników się używa, jakie dania są popularne i dlaczego. A potem szukam miejsc, gdzie warto ich spróbować, gdzie można się nauczyć ich przyrządzania, poznaję nowe techniki, składniki. A na końcu szukam sposobu, by je wykorzystać, stworzyć coś nowego, co będzie rewelacyjnie smakować.

Tak jak seler po chińsku?

(śmiech) Na przykład!

Czym on właściwie jest? W książce piszesz, że to danie niezwykle rozwija kulinarną wyobraźnię.

To danie inspirowane kung pao, czyli syczuańskim daniem z woka. Najczęściej przyrządza się je z kurczaka, a w wersji wegetariańskiej – z tofu. Sos kung pao ma niezwykły ostro-słodki smak oraz silnie orzechowy aromat.
Zastanawiałam się, co jeszcze – poza wspomnianym tofu – można by w ten sposób przyrządzić. I padło na seler. Mam słabość do niekochanych warzyw – a takim, w mojej opinii, jest seler. O ile burakom udało się zdobyć ludzkie serca, tak ten seler ciągle zalega na straganach. Kupi się ćwiartkę na wywar, góra połówkę bulwy na surówkę i tyle. A przecież seler ma niezwykle bogaty smak, jest dostępny praktycznie cały rok i nie jest bardzo drogi – same zalety. W daniu, o którym wspomniałaś, seler kroję na kawałki, krótko obsmażam, a potem przez kilka minut podduszam na patelni, dzięki czemu ma pełniejszy smak oraz delikatną konsystencję.

Czy twoje podróże odczarowały dla Ciebie jeszcze jakiś inny składnik? A może jakieś znajome warzywo zyskało zupełnie nowe oblicze?

Jednym z największych odkryć było to, w jaki sposób na Sri Lance przyrządza się buraka. Lankijczycy łączą go z cynamonem, ziarnami gorczycy i kozieradki, przez co to bardzo „polskie” warzywo smakuje zupełnie inaczej – po prostu rewelacyjnie!

Gdy wracasz z długich podróży do domu, pełna nowych smaków i wrażeń, na co masz ochotę? Czy są jakieś smaki, za którymi tęsknisz?

W domu musi na mnie czekać dobry chleb – na zakwasie, z dużymi oczkami i mocno wypieczona skórką oraz hummus. A gdy mam ochotę na kulinarne katharsis i oczyszczenie kubków smakowych po nadmiarze wrażeń, zjadam… parówkę sojową z musztardą i kiszonym ogórkiem.