Tydzień temu zachwycił wszystkich muzyką, którą przygotował na galę Bestsellerów Empiku, a za niecały miesiąc wydaje nową płytę - „Good L.U.C.K”, na której zagrał nie tylko z muzykami, artystami, ale i popularnymi aktorami. Jak o swojej pasji i dźwiękowej zajawce opowiada L.U.C.?

 

Rozmowa z Łukaszem Rostkowskim (L.U.C.)
 

Magdalena Walusiak: Jaki był klucz do muzycznej oprawy gali Empiku, której treścią stało się miasto pasji? I czym jest miasto dla ciebie przede wszystkim?

Lukasz Rostkowski (L.U.C.): - Miasto jest miejscem spotkań. Odpowiedziałem na to pytanie jak najprawdziwszy wrocławianin, ponieważ jest to hasło Wrocławia, ale miasto spotkań to rzeczywiście coś, co bardzo mocno utkwiło mi w sercu – bardzo kocham Wrocław. Tam też inicjowaliśmy Rebel Babel Ensemble – międzynarodowy big band, który jest właśnie zespołem spotkań. I spotkanie było dla mnie kluczem w przypadku gali. Oczywiście chodzi nie tylko o ludzi, a mieliśmy na sali skład z całej Polski, ale także o spotkanie gatunków. Dlatego żonglowaliśmy jazzem, klasyką, muzyką filmową, popem, funkiem.

Zaproszenie do udźwiękowienia gali otrzymałem od reżysera tego wydarzenia Maćka Sobocińskiego i postawiliśmy na bardzo streetowy band, który ma miejski charakter, stąd charakterystyczne stroje, niespecjalnie zresztą odbiegające od stylu Rebel Babel, więc nie musieliśmy wiele zmieniać.

A instrumentarium?

- Rebel Babel Ensemble jest orkiestrą brassową, stawiamy bardzo mocno na dęciaki i na drewno. Oczywiście czasem pracujemy też z instrumentami smyczkowymi, ale raczej stawiamy na instrumenty blaszane. I to też jest dla mnie bardzo miejskie, kojarzy mi się z małymi jazzowymi big bandami grającymi w Nowym Orleanie czy Nowym Jorku, na ulicach i w metrze. Ten piękny biały suzafon czy DJ są bardzo miejskimi skojarzeniami  i tworzą pomieszanie tradycji z nowoczesnością.

Czy często znajdujesz muzykę na polskich ulicach?

- Tak, jestem na to wyczulony, zawsze staram się wrzucić coś do futerału traktując tych ludzi jak wielką rodzinę, na czymkolwiek grają. Sporo się zmienia, muzykanci grają coraz lepiej, bo świat się rozwija, ale daleko nam jeszcze do nowojorskich bębniarzy, którzy potrafią grać na śmietnikach i robią to w absolutnie szałowy sposób. Za to na pewno jest lepiej niż na przykład w Madrycie, gdzie obowiązuje zakaz grania na ulicy. Graliśmy tam z Rebel Babel Ensenble nie mając o tym pojęcia, a potem okazało się, że staliśmy się wręcz mikrobohaterami, którzy próbują być rebeliantami i wyprowadzać muzykę na ulice mimo zakazu. U nas jest na szczęście większa swoboda, co mnie cieszy, chociaż uważam, że mogłoby być znacznie więcej muzyki na ulicach. Aczkolwiek klimat nie jest tak przyjazny.

 

W jaki sposób muzyka w twojej wyobraźni łączy się z kolorem?

- Jestem człowiekiem, który postrzega muzykę przez obraz. Dla mnie każda muza to obraz i emocja. Kocham łączyć muzykę z filmem czy grafiką, to zawsze było moją pasją. Koncerty, muzyka, teksty – to jest coś, co dzieje się w moim życiu naturalnie, ale prawdziwą głęboką pasją, która przeszywa mnie i powoduje ciarki, jest spotkanie tonu i obrazu. Nawet nie potrafię o tym dobrze mówić, bo dla mnie to jest jedność. Tony, kolory, tempa, agresja czy spokój, cisza – to wszystko ma związek z obrazem i kolorem.

Na gali nie mogliśmy być tak do końca związani z kolorem i obrazem, bo nawet nie ich widziałem, powstawały w ostatnim momencie, więc przygotowaliśmy po prostu muzykę według wskazówek reżysera wyobrażając sobie to miasto, w którym odbywa się gala. Często, kiedy robimy muzykę z obrazem, wchodzimy już totalnie w kolory, tony, w szybkość zmiany kadru, emocje. To wszystko staramy się oddawać muzyką.

To też niesamowita zabawa, muzyka może wszystko przełamać, podkręcić, zmienić, może uratować film, ale może też całkowicie pogrążyć widowisko, co, mam nadzieję, na gali nie nastąpiło.

W którym momencie czułeś się pewniej, kiedy dyrygowałeś zespołem znad pulpitu, czy kiedy wszedłeś na scenę, żeby – tańcząc i śpiewając – kierować orkiestrą całym ciałem?

- Aspekt rymowania i dyrygowania jest mi bliski i czuję się w tym dobrze, bo z Rebel Babel Ensemble gramy od trzech lat koncerty w ten sposób, że często rapuję, rymuję, śpiewam, podaję komunikaty i dyryguję. Sytuacja z batutą jest dla mnie nowa, dopiero od roku to robię i wciąż jeszcze się tego uczę.

Jak się z tym czujesz?

- Bardzo dobrze, lubię to, uważam, że to wspaniałe i przepiękne mieć zaszczyt być prowadzącym zespół. Batuta jest jak magiczna różdżka u Harry’ego Pottera, która naprawdę wyzwala energię albo ją tłamsi. To duża przygoda.

Zeszły rok był dla mnie bardzo pracowity i trudny, ponieważ uczyłem się tego wszystkiego, nadrabiałem wiedzę z zakresu nut. Nie skończyłem żadnej szkoły muzycznej, jestem absolutnym dzikusem w tym aspekcie, a nasz projekt „Polscy kompozytorzy filmowi” zmotywował mnie do tego, żeby wszystkiego się nauczyć. I uwielbiam to. Uważam, że jest to piękne i magiczne, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że mam przed sobą jeszcze bardzo dużo pracy.
 

Good L.U.C.K - L.U.C.