Rozmowa z Marcinem Mellerem

Wojciech Szot: Twoje felietony zebrane w „Trzech puszkach bobu” czyta się jak próbę zrozumienia Polski z wielu stron.

  • Marcin Meller: Zawsze mi na tym zależało, by nie ulegać wyłącznie bańkowym zachwytom czy irytacjom. Nie chcę wpadać we frazę lewicową, ale nie chcę też podlegać frazie prawicowej. Rozumiem irytację i nerwy obu stron. Żyję na dwa domy i dlatego często bywam na pograniczu Warmii i Mazur, gdzie mam kontakt z ludźmi, którzy myślą inaczej niż warszawska bańka. Ale w nich też bywa mnóstwo złości na to, co się w Polsce dzieje. Ale też jest wiele obaw - urojonych czasem, zmanipulowanych, ale często zupełnie prawdziwych, jak np. o to, czy jak przyjdzie nowa władza, to nie odbierze tego, co dostali?

Myślę, że wiele osób, które Ciebie zna z telewizji może być tym zaskoczonych.

  • Na przykład moim stosunkiem do disco-polo. Jestem fanem takiej muzyki i teraz nie żartuję. Jest w tym jakaś przewrotność, bo ludzie, którzy przychodzą na moje spotkania autorskie często myślą, że ja się tylko tak wygłupiam. Nie, mnie ciekawi, czym żyje większość Polaków i Polek, a nie da się ukryć, że disco polo to współczesna polska muzyka ludowa. Łączy ludzi.

Trochę szkoda, że nie łączy ich tak czytanie.

  • Kilka lat pracowałem w wydawnictwie i mam na ten temat kilka przemyśleń, Zacznijmy od tego, że nie patrzmy na te 40 procent, które przeczytało minimum jedną książkę, a patrzmy na te siedem procent, które deklaruje, że przeczytało minimum siedem. To jest bardzo zły wynik. Ale skąd on się bierze? Z braku czasu na lekturę, z dostępności innych rozrywek, z braku mieszczańskiej tradycji, ale też z tego, że długi czas odstraszaliśmy ludzi do czytania. W mediach mówiliśmy, że czytelnicy Mroza czy Lipińskiej są gorsi od tych, co czytają Miłosza czy Szymborską. Nie, nie jesteś gorszy, bo lubisz coś, co krytyka ocenia jako słabszą literaturę, prostszą i tak dalej. Cieszę się z każdego czytającego, a i sam lubię literaturę popularną.

Często trudno nam przekonać ludzi, że oceniając książkę, nie oceniamy ich. Dla mnie zawsze naczelnym zadaniem i wyzwaniem jest to, by odważyć czytelników, by sięgnęli po coś „z wyższej półki”, która często się okazuje wcale nie aż tak skomplikowana i trudna.

  • Bardzo podoba mi się to, że dzisiaj na czele list bestsellerów jest wielu polskich autorów i autorek. Widziałem monstrualne kolejki do Weroniki Anny Marczak w Białymstoku i to jest naprawdę dobra wiadomość dla wszystkich, którzy zajmują się literaturą. Oni wychowują czytelników. Już kilka lat temu dostrzegaliśmy w wydawnictwie, że literatura młodzieżowa zyskuje na popularności. I stało się. Trzeba na to chuchać i dmuchać, pielęgnować, a nie traktować protekcjonalnie.
     

Trzy Puszki bobu Marcin Meller wywiad
 

Z „Czerwoną ziemią” też trafiłeś na TOPki. Wydawnictwo podało niedawno, że czytelnicy kupili 100 tysięcy egzemplarzy! Gratuluję, niezwykły wynik!

Przynieśliśmy Ci szczęście! To skąd ten sukces, panie Marcinie?

  • Szeptanka. Bo wydawnictwo zrobiło super promocję, ale wiem z doświadczenia, że jak nie pójdzie szeptanka, to nie ma nagrody. To się chwilę rozkręcało, na początku wcale nie byłem przekonany, czy czytelnicy to kupią. Wiesz, kiedy poczułem, że to może być sukces? Gdy książka zaczęła pojawiać się na Instagramie jako element tła. Ktoś leży na plaży i czyta, ktoś trenuje na siłowni… Chciałem trafić pod strzechy. I to się udało.

Popularność z telewizji pomogła?

  • Raczej nie. Bardziej pomogło to, że byłem już autorem kilku książek, więc spore grono czytelników wiedziało jak piszę i miało do mnie zaufanie. Do tego jestem bardzo pracowitym promotorem - aktywnie prowadzę swoje media społecznościowe, jeżdżę ile się da na spotkania autorskie, rozmawiam z najmniejszym interenetowym radiem z małej miejscowości. Bywa, że mam po wydaniu książki mam 20 spotkań autorskich w ciągu miesiąca. Ziarnko do ziarnka. Ale nie marudzę.
     

Targi Książki Meller
 

Czasem marudzisz… ale uroczo, jak w historii o spotkaniu autorskim w Wałbrzychu, którą opisujesz w swojej nowej książce, „Trzy puszki bobu”. Zresztą kupiłeś mnie tym zdaniem: „Ja przeżyłem traumę w Wałbrzychu”. Jako osoba pochodząca z Wałbrzycha - rozumiem.

  • To rzeczywiście było koszmarne. Najpierw kilkanaście godzin jazdy pociągiem w upale i na głodnego, potem spotkanie na które niemal nikt nie przyszedł. Na szczęście wałbrzyska trauma już mi minęła i miałem tam później bardzo dobre spotkania, na których były tłumy. Bardzo ważne jest dla mnie to, żeby nie wybrzydzać, nie marudzić, że się jedzie do jakiejś małej miejscowości, gdzie być może nikt na ciebie nie czeka. Trzeba jeździć, rozmawiać, budować zaufanie. Dla wielu czytelników porozmawianie z lubianym autorem jest ważnym doświadczeniem.

To jakbyś miał im powiedzieć, dlaczego powinni sięgnąć po „Trzy puszki bobu”, to co byś powiedział?

  • Na poprawę humoru. Niech czytają moje felietony, by się śmiać. Chcę poprawiać ludziom nastrój. Inna odpowiedź? Niech kupią „Trzy puszki…” do czytania w toalecie. Ja uwielbiam czytać książki z felietonami w toalecie.

Już mamy nagłówek. Marcin Meller: Napisałem książkę do toalety.

  • Proszę bardzo! W toalecie czytałem Kisiela, felietony Pereza-Reverte, który okazuje się doskonałym publicystą. Orbitowskiego, Masłowską… długo by wymieniać. Dzisiaj wszyscy z komórkami do kibli chodzą, a ja jestem z tych czasów, co się gazetę zabierało. Prawdą jest, że nie pierwszy raz już mówię, że chcę żeby moje książki ludzie w toalecie czytali. Kiedyś nawet wydawnictwo kupiło reklamy mojej książki w ubikacjach warszawskich knajp - plakaty na drzwiach. Od ludzi dostawałem wtedy raporty kiblowe. Sam też poszedłem się obejrzeć. I faktycznie - rozpinam rozporek, a tu patrzy na mnie moja gęba. Uważam, że to słodkie.
     

Czerwona ziemia Marcin Meller wywiad
 

Poza rozrywką, jest tu jednak też sporo poważniejszych refleksji o Tobie

  • Oczywiście wplatam mnóstwo wątków autobiograficznych. Rodzice odnajdą się tu na pewno w kłopotach z dziećmi, moi rówieśnicy w kwestiach pokoleniowych… Każdy kiedyś miał problem z „fachowcem”, każdy kiedyś wkurzył się na szefa, czy infolinię. A ja o takich rzeczach też piszę. Nie tylko o polityce. Oczywiście trzeba lubić to moje specyficzne poczucie humoru - kpinę, ironię…

W jednym z pierwszych felietonów oburzasz się na ludzi niosących podczas manifestacji „waginę na kiju”, ale w kolejnych miesiącach jednak zmieniasz zdanie i zaczynasz chyba rozumieć, czemu to było potrzebne jako manifestacja sprzeciwu.

  • Urokiem takiej książki, ale też pisania co tydzień felietonów, jest to, że autorowi trudno się wyprzeć tego, co myślał. Stąd czytelnicy mogą śledzić moje przemiany. Za mną zawsze będzie się wlokło to, że napisałem publicznie, żeby dać szansę Andrzejowi Dudzie. Ile razy musiałem to odszczekiwać… To ludzkie - mylić się. Wspomniałem już o felietonach Pereza-Revertego. Ich podtytuł to „z intencją obrazy”. On się z nikim nie patyczkuje. Ja nie piszę z tą intencją. Raz na rok po kimś się przejadę, ale robię to bardzo rzadko, w ostateczności i raczej staram się operować ironią, a nie walcem. To mają być jednak poprawiacze nastroju.

Wydaje się, że od jeżdżenia walcem po ludziach mamy dzisiaj media społecznościowe.

  • Oczywiście. Ale to są walce o krótkich zasięgach. Żyjemy w trybie twitterowym. Jeśli wywołam jakąś gównoburzę - a zdarza mi się - to po 72 godzinach prawie nikt o niej nie będzie pamiętał. Chyba, że postanowię się w nią zaangażować, ale tego unikam.
     

Felietony Marcin Meller wywiad
 

Dobrze, że wspomniałeś o zapominaniu. Felietony zebrane w „Trzech puszkach bobu” układają się w kronikę historyczną. Wielu wydarzeń, o których piszesz, już nie pamiętałem, a bywają one szokujące.

  • Dla mnie są one też kroniką rodzinną. Do niektórych felietonów musiałem dopisać uzupełnienia, jak choćby do historii o Paulo Coelho, który okazał się miłośnikiem Rosji i Putina, o czym nie wiedziałem, gdy pisałem poświęcony mu tekst. Całkowicie straciłem do niego sympatię. Nie piszę dzienników, nie umiem się zmobilizować do tego rodzaju twórczości, zatem felietony to mój sposób na zapisywanie świata.

    Gdy przygotowywaliśmy felietony do druku, wróciłem do tekstów poświęconych pandemii. Z dzisiejszej perspektywy wydają się opowieściami z innego świata. Też bardzo zabawnymi. Jakie rzeczy nas wtedy bulwersowały i cośmy wyprawiali…

Na koniec naszej rozmowy muszę Cię zapytać o odejście z TVN24 i uruchomienie własnego programu online - Drugie Śniadanie Mellera. Dlaczego tyle zamieszania?

  • Długo dojrzewałem do tych decyzji. Opóźniła je z pewnością pandemia. Możesz mi nie wierzyć, ale gdy odchodziłem z TVN24, nie miałem żadnych planów. Pojawiło się wtedy mnóstwo komentarzy, zachęt do tego, bym coś zrobił online. I zrobiłem. Na moich zasadach, bo chcę robić rzeczy, które czuję. To jest bardzo angażujące i wiem, że nie będzie mi łatwo napisać kolejnej książki, jednocześnie prowadząc program internetowy i robiąc wiele innych rzeczy. A powoli priorytetem w moim życiu staje się kolejna powieść.

Więcej wywiadów  znajdziesz na Empik Pasje.

Zdjęcia w tekście: Fot. Marcin Klaban / materiały promocyjne wydawnictwa W.A.B.

A już 19 maja o godzinie 18 zapraszamy na spotkanie online z Marcinem Mellerem. Rozmowę poprowadzi Weronika Wawrzkowicz. W trakcie wydarzenia możliwe będzie zadawanie pytań w komentarzach pod streamingiem. Transmisja ze spotkania będzie dostępna na facebookowym fanpejdżu Empiku. Więcej dowiesz się klikając w grafikę poniżej! 
 

Marcin Meller spotkanie