Trudno przecenić jego wkład w popularyzację elektronicznej muzyki tanecznej, a jeszcze trudniej pogodzić się z tym, że trzeci, pośmiertnie wydany album to ostatnia spuścizna po tym utalentowanym DJ-u.
 

Wymarzony start

Tim nie jest przykładem artysty, który wybija się z trudnego środowiska, osiąga coś wbrew otoczeniu. Od najmłodszych lat mógł tworzyć, a rodzice umożliwili mu to, kupując komputer z programem do miksowania. Na sukces komercyjny również nie musiał długo czekać. Jeden z pierwszych singli, nagranych przez Tima - „Bromance” podbił listy przebojów. Kolejne wypuszczane kawałki okazywały się jeszcze lepsze, dlatego błyskawicznie świat usłyszał o młodym Szwedzie, który swój pseudonim wymyślił, kiedy oryginalne imię było już przez kogoś zajęte w sieci. Avicii oznacza najniższy poziom buddyjskiego piekła.
 

Nadmiar sławy

Avicii współpracował z największymi gwiazdami na świecie: z Madonną, Lennym Kravitzem oraz Davidem Guettą na czele.  Szybko rosnąca popularność zaowocowała licznymi koncertami oraz wydaniem debiutanckiej płyty, zatytułowanej „True”. Muzyk zawsze powtarzał, że poświęcił się temu, co kocha. Jednak wraz ze splendorem pojawiły się obowiązki, wynikające z licznych umów. Artysta koncertował niemal non stop, a każdą wolną chwilę poświęcał na komponowanie nowych utworów. Wystarczy wspomnieć, że między 2008 a 2013 rokiem zagrał 657 występów na żywo. Intensywny tryb życia sprawił, że w wieku zaledwie dwudziestu lat wpadł w sidła alkoholu. Avicii pałał miłością do muzyki, jednak bycie w ciągłym biegu nie pozwalało mu cieszyć się nią, ani życiem w ogóle. Dlatego w wieku zaledwie 26 lat, rok po wydaniu drugiego studyjnego albumu, postanowił zwolnić i zająć się zdrowiem. Przerwał trasę koncertową, poddał się operacji związanej z zapaleniem trzustki.

Niedokończona trzecia płyta

Kiedy wydawało się, że Avicii odpoczął i na dobre wrócił do tworzenia, świat obiegła wiadomość o samobójstwie artysty podczas wakacji w Omanie. Według bliskich przyczyną odebrania sobie życia był ciążący na Timie stres, który wywoływał u niego ataki paniki, depresję. Avicii pozostawił po sobie spuściznę w postaci prawie ukończonego albumu, zatytułowanego ostatecznie po prostu „TIM”. Krążek zawiera 12 nowych utworów, nad którymi pracował młody DJ. Według współpracowników był bardzo zaangażowany w ten projekt i snuł wobec niego spore plany. W mediach pojawiły się informacje, że Tim pozostawił przed śmiercią notatki ze wskazówkami co do ostatecznej formy płyty. Artyści, którzy już wcześniej często współpracowali z Aviciim, postanowili dokończyć jego ostatnie dzieło. Album promuje singiel „SOS”, w którym można doszukać się wołania artysty o pomoc z uporaniem się z problemami. Głosu do tego utworu użyczył Aloe Blacc, którego mogliśmy usłyszeć także w jednym z najpopularniejszych hitów Tima Berglinga „Wake Me Up”. W skład zespołu, który podjął się zadania dokończenia płyty weszli także m.in. Albin Nedler, Kristoffer Fogelmark, Vincent Pontare, Salem Al Fakir, Carl Falk, Joakim Berg oraz Joe Janiak – wszyscy związani z Aviciim na wcześniejszych etapach jego muzycznej kariery. Wokalnie album wspomogli także Imagine Dragons, Agnes, Bonn czy Chris Martin z Coldplay. Całość dochodu ze sprzedaży krążka ma zostać przekazana na rzecz fundacji im. Tima Berglinga, która wspiera osoby z problemami natury psychicznej.