Moim dwunastym i ostatnim typem w Wyborze Krytyków jest powieść – ładna, klasyczna, bez narracyjnych fikołków ponad zrozumienie zwykłego czytelnika/czytelniczki. Po roku uczestnictwa w projekcie niezmiennie uważam, że takich pozycji brakuje na rynku: solidnych obyczajówek, które w krajach anglojęzycznych można niemalże przerzucać łopatą, a u nas jakoś niezbyt. „Proste równoległe” Agaty Romaniuk idealnie wpisują się w tę kategorię.

Powstawanie artystki

Historia opowiadana przez autorkę zaczyna się u rękawicznika w roku 1994. Starsza pani przymierza zamówione rękawiczki z miękkiej skóry, naciąga je na dłonie centymetr po centymetrze, palec po palcu. To skupienie na dłoniach nie jest przypadkowe, ani dla Wandy, ani dla narratora: kobieta jest wybitną skrzypaczką, idzie na przesłuchanie komisji etyki zawodowej na warszawskiej Akademii Muzycznej, przed którą będzie tłumaczyła się z kwestii zagubienia w stanie wojennym cennych skrzypiec, wypożyczonych dla niej z Moskwy. Tak naprawdę jednak rozmowa będzie dotyczyła wielu innych kwestii, ukazujących się na mgnienie oka w niuansach pytań, w spojrzeniach, w drżeniu papierosów i dłoni. Dlaczego Wanda z taką łatwością zrobiła karierę w PRL-u? Dlaczego dostawała na zawołanie paszport i diety? Wielki talent, owszem, ale czy tylko to zadecydowało? W tym sensie scena u rękawicznika nabiera dodatkowych znaczeń. Kobieta zakłada na spotkanie zbroję – ale przykrywa ona nie klatkę piersiową, nie brzuch, nie głowę, tylko dłonie, najcenniejszy fragment ciała skrzypaczki.

Wandę Krajewską widzimy już w formie dojrzałej, a nawet – z punktu widzenia kariery – schyłkowej. Od dawna nie koncertuje, nikt nie wie dlaczego. Ma etat na Akademii, ale nauczycielką jest tylko formalnie: jej ostatnia uczennica, Marta, zmieniła mentorkę na mniej utalentowaną, szeregową nauczycielkę. I to właśnie na przykładzie Marty będziemy obserwować „powstawanie artystki”.

Bycie matką skrzypaczki

Marta pochodzi ze zwyczajnej, PRL-owskiej rodziny: ojciec i matka, zajmujący się pracami zupełnie niezwiązanymi ze sztuką, młodszy brat, mieszkanie w bloku, mały Fiat i wakacje z zakładowego funduszu pracy. Ma natomiast coś, co ją wyróżnia – talent muzyczny. Matka Marty zauważa w tym szansę na wyjątkowość, nie tyle córki, co całej rodziny, a może głównie siebie. Bycie matką skrzypaczki to coś więcej niż bycie matką zwykłej dziewczynki/nastolatki. Codzienne zabawy z rówieśnikami przerywa okrzyk „Marta, do ćwiczeń!”. Po pewnym czasie dziewczyna już nawet nie wychodzi na podwórko, ogląda je tylko przez okno, ćwicząc kolejne utwory. Skrzypce i związany z nimi reżim stają się oczywistością, przedłużeniem ciała. Nawet w wakacje, w nadmorskim ośrodku, dziewczynka gra kilka godzin dziennie. Dzięki temu może zaprezentować swoje umiejętności zauważonej przez matkę w stołówce Wandzie Krajewskiej. Wielka wykonawczyni niechętnie godzi się na przesłuchanie, ale dostrzega w Marcie wyjątkowy talent i zgadza się ją uczyć. W ten sposób Marta ze świata ambicji matki przechodzi płynnie do świata ambicji Wandy, która widzi w dziewczynce szansę na wyhodowanie nie tylko wirtuozki, ale także osoby, która nie powtórzy jej błędów, artystycznych i życiowych. Ale czy w życiu podporządkowanym bezwzględnie muzyce można w ogóle oddzielić jedne od drugich?
 

Proste równoległe romaniuk
 

Sztuka i cielesność

Można oczywiście powiedzieć, że wielka sztuka nie ma płci – ale ma ją ciało, które wielką sztukę wykonuje. W „Prostych równoległych” tej cielesności jest bardzo dużo i zajmuje ona różne poziomy. Przede wszystkim ciało należy zmusić do wyniszczającej dyscypliny. Skrzypce to nie jest przedmiot, który naturalnie pasuje do podbródka dziecka. Ćwiczenia obciążają stawy, kręgosłup, powodują bóle głowy, wymagają olbrzymiej wydolności fizycznej i psychicznej. Do tego kobieta-skrzypaczka musi dobrze wyglądać – to nie jest coś, o czym się mówi, bo nie trzeba. Czy ktoś widział kiedyś grubą solistkę, koncertmistrzynię, pierwsze skrzypce? Skrzypaczka z definicji musi być wiotka, eteryczna, a jednocześnie silna jak stal, żeby wytrzymać naukę, próby i występy. Nie ma mowy o obżeraniu się w ramach kompensacji olbrzymiego stresu. Zresztą życie i Wandy, i Marty, to posiłki jedzone w biegu, łykane na stojąco pierogi, hektolitry kawy i papieros odpalany od papierosa (to Wanda, Marta ma astmę). Mężczyzn traktuje się łagodniej: wielki mistrz smyczka może być elegancki i chłodny, ale nie dzieje się nic, jeżeli jest gruby, rubaszny i źle ogolony, jak rosyjski mentor Wandy.

Przekleństwem kobiet jest też, przewidywalnie, płodność. Skrzypaczka z brzuchem? Skrzypaczka z mlekiem cieknącym z piersi? Przecierająca zupy, dźwigająca siaty, pchająca wózek, nadwyrężająca cenne dłonie? Opuszczająca próby, bo dziecko jest chore albo ma przedstawienie w przedszkolu? Nie, tego pogodzić nie można. Ciąża i dziecko są oczywistym końcem kariery lub marzeń o niej. Skrzypaczka z dzieckiem może pracować w nic nie znaczącej orkiestrze, uczyć, być może nagrywać, ale nie będzie wielka. Do pewnego stopnia warunkiem wielkości jest sytuacja wręcz odwrotna: to muzyczka musi pozostać dzieckiem, obsługiwanym, wyręczanym w pracach domowych, hołubionym przez rodzinę i męża – jeżeli znajdzie mężczyznę gotowego pozostawać całe życie w cieniu jej i jej potrzeb.

Relacje intymne, rodzinne, z historią

Bohaterkami „Prostych równoległych” są kobiety, cały ich łańcuch, konstruowany na trzech poziomach: pokoleniowym, rodzinnym, artystycznym. Starsza kobieta i dziewczynka, matka i córka, mistrzyni i uczennica. Te relacje budują szkielet powieści, który Romaniuk obudowuje sprawnie wieloma aspektami życia: rodzinnego, intymnego, ale także wpisanego w wielką historię. Matka małej Wandy wyjeżdża z Warszawy na Śląsk po powstaniu, które kosztowało jej męża życie. Dramatycznie zubożała przedwojenna panienka z dobrego domu ma jednak szansę kształcić córkę na skrzypaczkę – i to właśnie jej bieda o tym decyduje, bo socjalistyczna ojczyzna premiuje głodne, zdolne sierotki, śpiewające pięknie ku czci zmarłego Słońca Narodów (szczególnie jeżeli nie do końca dobrze orientuje się w ich pochodzeniu). Rok 1968 kosztuje Wandę pierwszą miłość i romantyczne złudzenia. Stan wojenny oznacza problem z cennymi skrzypcami należącymi do moskiewskiego konserwatorium. Marta dojrzewa w Polsce kapitalistycznej – czy to coś zmienia w jej zawodowym rozwoju? Jeżeli miałabym zapamiętać z tej książki jedną scenę, byłby to opis radzieckiej orkiestry, widzianej oczami Marty.

„Kiedy patrzyła na niego z daleka, zawsze miała wrażenie, że nie wygląda jak wielki skrzypek, lecz raczej jak robotnik po skończonej zmianie. Jak zwykły facet, którego mija się, nie patrząc. Rozchełstany, wczorajszy. Nigdy też nie nosił rękawiczek. Podczas wojny odmroził sobie dłonie. Nie on jeden. Pewnego wieczoru podczas koncertu Wanda ze zdziwieniem zauważyła, że podobne sinoczerwone dłonie ma wielu muzyków w moskiewskiej filharmonii. Skrzypkowie, fagociści, trębacze. Trzymali instrumenty w brzydkich, zniszczonych dłoniach, a one się im poddawały i wydobywały piękne dźwięki. Spytała o to Łukowa, który zbagatelizował sprawę.

– Ano, było się w wojsku z chłopakami, to i łapy otmorożeny. Niektórym już nie posłużą – prychnął pod nosem. On sam odzyskał pełną sprawność, ale jego dłonie były zawsze czerwone, nieforemne jak kawałki mięsa, ze skrawkami połamanych paznokci. Trudno było uwierzyć, że tak piękne nimi gra”.

Dodam też, że „Proste równoległe” to gotowa ścieżka dźwiękowa. Nie znam się na muzyce, ponieważ przeszkadza mi w czytaniu i pisaniu. Ale tutaj, dzięki dobrodziejstwom internetu, mogłam na bieżąco słuchać utworów, z którymi mierzą się bohaterki. Wydaje się, że to nie jest szczególnie istotne – a jednak, dla osoby która używa muzyki głównie jako rozrywki przy zmywaniu, stanowiło olbrzymi pakiet rozwojowy.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.