Spis treści:
- „Dragon Quest XI: Echoes of an Elusive Age”
- „Danganronpa”
- „Dragon Ball: Xenoverse”
- „Ni no Kuni: Wrath of the White Witch”
- „One Piece Pirate Warriors 4”
- „Pokemon Let’s Go Pikachu” / „Let’s Go Eevee”
- „Jump Force”
- „Doki, Doki Literature Club”
- „Naruto Sippuden Ulimate Ninja Storm”
- „Psycho Pass: Mandatory Happiness”
„Dragon Quest XI: Echoes of an Elusive Age”
Zestawienie zaczynamy od kultowej serii, której początki sięgają połowy lat 80. „Dragon Quest” to jeden z gigantów branży growej, który samodzielnie dał podwaliny pod cały gatunek japońskich gier RPG. Pierwsza część serii ukazała się w 1986 roku i wyznaczyła standardy, których echa nadal słyszymy w najnowszych produkcjach. „Dragon Quest” był ogromną, działającą na wyobraźnię przygodą, jakich mało było pośród ówczesnych tytułów.
Przez lata Dragon Quest zdobył rzesze fanów na całym świecie, doczekał się dziesięciu kontynuacji, niezliczonych spin-offów, oraz adaptacji na mangę i anime. Chociaż w Polsce nigdy nie cieszył się tak gigantyczną popularnością, wśród graczy z Japonii czy USA zyskał podobną estymę, co bratnie „Final Fantasy” czy „The Legend of Zelda”.
Za design bohaterów od samego początku serii odpowiadał Akira Toriyama. Tej postaci miłośnikom mangi i anime przedstawiać nie trzeba – to jeden z najpopularniejszych mangaków w historii, twórca m.in. „Dr. Slumpa” czy „Dragon Balla”. Cały „Dragon Quest” jest pełny charakterystycznego stylu Toriyamy, tak dobrze rozpoznawalnego dla wszystkich fanów przygód Son Goku. Dzięki temu każda część wygląda przyjemnie znajomo.
Polecamy zacząć przygodę od ostatniej, jedenastej odsłony, która miała premierę w 2018 roku. To fenomenalny przykład japońskiego RPGa, gdzie połączono klasyczne elementy z nowoczesnymi elementami gameplay’u. Do tego „Dragon Quest XI: Echoes of an Elusive Age” stanowi oddzielną, zamkniętą całość, więc nie musimy się martwić brakiem znajomości poprzednich części. Piękna, gigantyczna produkcja na dziesiątki godzin, od której nie sposób się oderwać.
„Danganronpa”
Danganronpa jest marką, która od czasu premiery pierwszej części w 2010 roku, cieszy się nieustającym pasmem sukcesów. Grono fanów stale się powiększa, kolejne sequele zdobywają entuzjastyczne recenzje krytyków, a charakterystyczny czarno-biały niedźwiadek coraz mocniej zapisuje się w świadomości graczy. Jednocześnie jest to seria, która na pierwszy rzut oka ma całkiem wysoki próg wejścia – jest tyle interesująca, co… zwyczajnie dziwna. Jednak nawet sceptycznie nastawieni czytelniczków powinni dać „Danganronpie” szansę – to prawdziwy ukryty diament i jedna z najbardziej oryginalnych marek na rynku.
O czym jest „Danganronpa”? Każda część serii ma podobny schemat. Grupa utalentowanych licealistów trafia do nowej szkoły (w pierwszych trzech częściach: „Hope’s Peak Academy”). Szybko okazuje się, że zostają wciągnięci w potworną grę przez tajemniczego, biało-czarnego niedźwiadka o imieniu Monokuma. Bohaterowie zostają uwięzieni w szkole, a jedynym sposobem, by się wydostać jest zamordowanie innego ucznia i nie zostanie przyłapanym na zbrodni. Monokuma co jakiś czas organizuje Proces Klasowy, na którym należy ustalić, kto był zabójcą. Jeżeli to się uda, winowajca zostaje ukarany. Jeżeli nie, wychodzi na wolność, a pozostali uczniowie giną.
Wbrew pozorom „Danganronpa” nie jest wcale aż tak mroczną produkcją, jak mogłoby się wydawać po samym opisie fabuły. Twórcy gry zdawali sobie sprawę z absurdu całej historii i wycisnęli z niej jak najwięcej. Każda część serii jest pełna czarnego humoru, a im więcej tajemnic odkrywamy z biegiem historii, tym bardziej opowieść staje się intrygująca i zarazem abstrakcyjna.
„Danganronpę” trudno również sklasyfikować pod względem gatunkowym. Znajdziemy tutaj elementy znane z japońskich symulatorów randkowania – duża część zabawy opiera się na poznawaniu innych uczniów i nawiązywaniu z nimi relacji – gier typu visual novel, przygodówek czy nawet dungeon crawlerów. I cały ten zlepek najróżniejszych tropów i pomysłów o dziwo świetnie się sprawdza. Intryga wciąga niesamowicie, do postaci trudno się nie przywiązać, a szukanie kłamstw i nieścisłości w zeznaniach uczniów wywołuje ogromne emocje. Warto sprawdzić – drugiego takiego cyklu nie ma.
„Dragon Ball: Xenoverse”
Na liście nie mogło zabraknąć gier bazujących na jednej z najpopularniejszych mang w dziejach – „Dragon Ballu”. Kilkanaście lat temu dzieciaki w całej Polsce żyły przygodami Son Goku i jego kolejnymi pojedynkami z supersilnymi przeciwnikami. I chociaż pierwszą mangę z serii Akira Toriyama stworzył jeszcze w 1984 roku, marka wciąż pozostaje żywa, a fani nie mogą narzekać na brak spin-offów: chociażby w postaci gier wideo.
Oczywiście przez lata „Dragon Ball” doczekał się całej masy growych adaptacji. Dlaczego więc współczesny gracz powinien sięgnąć akurat po „Xenoverse”? Odpowiedź jest prosta – ze względu na walki.
Pojedynki w produkcji od Bandai Namco wyglądają jak żywcem wyjęte z kultowego anime. Z przeciwnikami walczymy na trójwymiarowych arenach, po których możemy dowolnie się poruszać – łącznie z lataniem czy nurkowaniem pod wodą. Do dyspozycji dostajemy pełen arsenał przeróżnych ataków znanych z „Dragon Ball Z” – z ikoniczną gamehamehą na czele. Całość jest niesamowicie satysfakcjonująca i zgodna z duchem oryginału – pojedynki wyglądają ślicznie, pozostają dynamiczne oraz wymagają od nas odpowiedniej zręczności i strategii.
Jeżeli kochacie „Dragon Ball Z”, „Xenoverse” po prostu musi wam się spodobać. Fabuła opiera się na nowym złoczyńcy, który za sprawą podróży w czasie ingeruje w wydarzenia znane z serialu. Widzimy, jak historia z DBZ mogłaby się potoczyć oraz tworzymy własną postać, która dołączy do ulubionych bohaterów. Prawdziwe spełnienie marzeń każdego fana uniwersum.
„Ni no Kuni: Wrath of the White Witch”
Japoński RPG z 2008 roku, który kilka lat później doczekał się wersji zremasterowanej na nową generację konsol. Pierwsze „Ni No Kuni” nie jest propozycją tylko dla zatwardziałych fanów gatunku, ale wszystkich, którzy lubią luźne, przygodowe anime w konwencji fantasy.
W „Ni no Kuni: Wrath of the White Witch” poznajemy historię Oliviera, chłopca, którego mama umiera w skutek nieszczęśliwego wypadku. By uratować ukochaną rodzicielkę, nasz bohater wyrusza do magicznej krainy wraz z nowym przyjacielem – panem Drippym, który przez lata był uwięziony w ciele przytulanki. W czasie swojej podróży po nieznanym świecie Olivier uczy się magii, poznaje nowych sojuszników oraz uświadamia sobie, że na jego barkach spoczywa nie tylko los mamy, ale też całego świata.
„Ni No Kuni” powstawało we współpracy ze słynnym studiem Ghibli – twórcami takich filmów jak „Księżniczka Mononoke”, „Spirited Away: W krainie bogów” czy „Ruchomy Zamek Hauru”. Klimat kojarzony z produkcjami tego studia wylewa się z „Ni No Kuni” – to przepiękna, słodko-gorzka opowieść przywodząca na myśl chociażby „Niekończącą się historię”. Do tego część przerywników filmowych została wykonana tradycyjnie, przez animatorów studia Ghibli – to małe dzieła sztuki i nie lada gratka dla fanów anime.
A jakie jest „Ni No Kuni” pod względem gameplayowym? To całkiem casualowy jRPG, który świetnie sprawdzi się w przypadku graczy, którzy nigdy wcześniej nie mieli z tym typem gier zbyt wiele do czynienia. System walki jest całkiem innowacyjny – łączy w sobie klasyczne sekwencje turowe, typowe dla starszych przedstawicieli gatunku z poruszaniem się w czasie rzeczywistym – nadaje to całości większej dynamiki, ale też spodoba się fanom retro. Do tego gra wykorzystuje mechaniki podobne do tych z „Pokemonów” czy „Shin Migami Tensei” – napotkanych wrogów możemy rekrutować, trenować i dopasowywać drużynę do naszych potrzeb i preferencji.
„One Piece Pirate Warriors 4”
„Dynasty Warriors” to także jeden z tych fenomenów, który w dużej mierze ominął polskich graczy. Seria od studia Omega Force cieszy się szczególnie dużą popularnością w Japonii – to trzecioosobowa gra akcji, której gameplay przede wszystkim opiera się na dynamicznej walce z ogromną liczbą przeciwników naraz. „Dynasty Warriors” doczekał się aż 9 części w serii głównej, a także rozmaitych spin-offów: m.in. „Hyrule Warriors” odnoszącego się do fabuły „The Legend of Zelda” czy mini-serii „Pirate Warriors” bazującej na kultowej mandze i anime z gatunku shoen – „One Piece”.
W „One Piece: Pirate Warriors 4” charakterystyczny schemat rozgrywki został połączony z postaciami znanymi z serialu. Śledzimy więc przygody załogi Słomkowego Kapelusza i kolejno wcielamy wukochanych bohaterów. Całość trzyma się klimatu anime i nie zawiedzie nawet najbardziej wymagających członków fandomu.
A sama rozgrywka? Jeżeli lubicie gry akcji i nigdy nie mieliście szansy spotkać się z „Dynasty Warriors”, istnieje spora szansa, że zakochacie się po pierwszych piętnastu minutach. Gameplay jest niesamowicie szybki i intensywny, gigantyczna ilość wrogów sprawia, że musimy podejmować strategiczne decyzje w mgnieniu oka. Całość to czysta zabawa i zapewnia naprawdę masę frajdy z każdą kolejną falą przeciwników. Potężne skoki adrenaliny gwarantowane.
„Pokemon Let’s Go Pikachu” / „Let’s Go Eevee”
Oczywiście na tej liście nie mogło zabraknąć Pokemonów. W końcu to jeden z największych popkulturowych fenomenów w ogóle, który już dawno zyskał gigantyczną miłość wśród osób, które z mangą czy anime nigdy nie miały wiele wspólnego. Jednak dla wielu fanów przygody Asha i jego wiernego Pikachu stanowiły pierwszy kontakt z charakterystyczną japońską kreską i okazały się świetnym wprowadzeniem do zgłębiania nieco bardziej niszowych dzieł z dalekiego wschodu. Jeżeli więc na widok któregoś ze stworków z pierwszej generacji czujecie przypływ nostalgii, koniecznie zagrajcie w „Pokemon Let’s Go Pikachu” lub wersję z Eevee.
Wydane w 2018 roku na Nintendo Switch produkcje to remake’i kultowego „Pokemon Yellow” z 1998 roku. Powraca więc 151 oryginalnych Pokemonów (oczywiście z małymi niespodziankami!), a my po raz kolejny wyruszamy w podróż po rejonie Kanto, by zdobywać odznaki, stanąć w szranki z Zespołem R oraz wreszcie pokonać Elitarną Czwórkę i zostać mistrzem Pokemon. Zależnie od wybranej wersji gry naszym pierwszym stworkiem będzie dobrze wszystkim znany Pikachu lub uroczy Eevee.
„Pokemon Let’s Go” to prawdziwy list miłosny do pierwszej generacji Pokemonów i idealna propozycja dla wszystkich wieloletnich fanów. Grę usprawniono pod względem gameplayu (wyeliminowano chociażby ruchy HM) oraz wprowadzono kilka mechanik znanych dobrze z „Pokemon Go” – od teraz w trawie nie walczymy z dzikimi Pokemonami ale łapiemy je podobnie jak w smartfonowym hicie. I to się faktycznie sprawdza – rozgrywka zyskuje na dynamice, a zręcznościowa minigierka sprawia sporo przyjemności. Do tego całość wygląda po prostu ślicznie – region Kanto nigdy nie prezentował się tak dobrze, a stylizowana, kolorowa oprawa graficzna naprawdę cieszy oko. Jeżeli w dzieciństwie chcieliście złapać je wszystkie – teraz nadszedł moment, by wreszcie to zrobić.
Interesuje cię ten temat? Sprawdź nasze inne artykuły:
- Mangowe nowości na wiosnę – najciekawsze tytuły
- Mamy nowy świat dla siebie! „Pokemon Legends: Arceus” – recenzja
- Mangi dla miłośników fantasy
„Jump Force”
Chyba nie ma na rynku gry skierowanej mocniej do fanów mangi i anime niż „Jump Force”. To bijatyka, w której spotykają się najpopularniejsi bohaterowie z mang typu shoen. Łączą siły, by pokonać nowe zagrożenie i powrócić do swoich światów. Jesteście miłośnikami „Dragon Balla” albo „Naruto”? Znajdziecie tu swoje ulubione postacie. A może lubicie „JoJo’s Bizzare Adventure” lub „My Hero Academia”? Też są „Bleach”? „One Piece”? „Yu-Gi-Oh”? Tak, tak i tak!
„Jump Force” pod względem rozgrywki dość mocno przypomina omawiane wcześniej „Dragon Ball: Xenoverse” – tutaj też fabuła prowadzi nas do kolejnych walk, gdzie na trójwymiarowych arenach tłuczemy nowych oponentów, uczymy się ataków i budujemy kombosy, które pozwolą nam wyjść cało nawet z najgorszej sytuacji. Gra przy tym wygląda po prostu pięknie – animacje są dynamiczne i wyjątkowo szczegółowe, a areny dopracowano pod względem wizualnym co do najmniejszego szczegółu – chce się na nie patrzeć.
Do tego „Jump Force” to po prostu gigantyczny crossover pełen odniesień do mang i anime – trudno żeby fanom nie zabiły mocniej serduszka, gdy zobaczą, jak ukochane postacie spotykają się ze sobą. Do tego wreszcie można będzie rozwiązać odwieczne fandomowe dysputy typu „Kto jest silniejszy od kogo?” Jeżeli spędziliście masę godzin czytając lub oglądając kolejne produkcje z gatunku shoen – „Jump Force” na pewno wywoła w was silne emocje.
„Doki, Doki Literature Club”
Tym razem coś z zupełnie innej beczki – gra indie z 2017 roku, która szybko stała się viralem wśród graczy zafascynowanych growymi horrorami i zdobyła sobie oddane grono fanów. „Doki, Doki Literature Club” to tytuł absolutnie wyjątkowy – czerpie garściami z estetyki dating simów i innych gier, gdzie głównym zadaniem gracza jest randkowanie z wirtualnymi postaciami. Jednak różowo-cukierowa stylistyka to tylko przykrywka, pod którą kryje się jeden z najlepszych interaktywnych horrorów ostatnich lat.
Tak naprawdę, im mniej wiemy o „Doki, Doki Literature Club” zaczynając rozgrywkę, tym lepiej. Warto jednak wiedzieć, że gra nie straszy nas za pomocą jumpscare’ów czy innych tanich sztuczek, które mają nagle podnieść nam poziom adrenaliny. To horror psychologiczny – pogrywa sobie z naszymi przyzwyczajeniami i oczekiwaniami, by wywołać trwały, nieustający niepokój. Dojrzała, inteligentna i świetnie przemyślana opowieść, która zaskakuje w najmniej spodziewanych momentach, nawet gdy myślimy już, że wiemy o niej wszystko.
W „Doki, Doki Literature Club” powinni zagrać wszyscy miłośnicy interaktywnej zabawy – nie tylko fani anime i mang czy creepypast. Tytuł udowadnia, jak ciekawe i nietuzinkowe pod względem artystycznym mogą być gry wideo jako medium i jak wiele mają odbiorcy do zaoferowania, nawet korzystając z pozornie prostych środków. Warto sięgnąć po nią teraz – zwłaszcza, że niedawno ukazał się port na Nintendo Switch, PS4 i PS5.
„Naruto Sippuden Ulimate Ninja Storm”
„Naruto: Ultimate Ninja” to seria gier, którego nie trzeba przedstawiać najbardziej zapalonym fanom twórczości Matashiego Kishimoto. Pierwsza część wyszła jeszcze na PlayStation 2 i z miejsca zyskała ogromną popularność. Przez lata cykl doczekał się 5 produkcji głównych oraz spin-offów w postaci „Naruto: Ultimate Ninja Heroes”. Miłośnicy najpopularniejszego ninja na świecie nie mogą narzekać na brak tytułów do ogrania.
„Ultimate Ninja Storm” to świetna okazja, by powrócić do świata Naruto i przeżyć znane historie jeszcze raz. Serię można w zasadzie uznać za pełnoprawną adaptację anime – kolejne tytuły idą krok w krok z fabułą serialu. Twórcy zrobili wszystko, żeby jak najlepiej oddać ducha oryginału. Widać to szczególnie w stylistyce, która trzyma się możliwie blisko znanej z anime kreski.
Pod względem rozgrywki „Ultimate Ninja Storm” jest klasyczną bijatyką. Znacznie bliżej jej do takich tytułów jak „Mortal Kombat” czy „Street Fighter” niż do opisywanych wcześniej arenowych „Jump Force” lub „Dragon Ball: Xenoverse”. Jeżeli nie jesteście fanami tego typu gameplayu, nie martwcie się – gry o Naruto mają stosunkowo niski próg wejścia i nawet osoby niedoświadczone mogą z nich wynieść wiele zabawy. Nauka kombosów czy korzystanie z ataków specjalnych, nie jest przesadnie trudne, ale za to sprawia sporo satysfakcji.
„Psycho Pass: Mandatory Happiness”
Na zakończenie współczesna visual novel, która rozgrywa się w świecie jednego z najpopularniejszych anime poprzedniej dekady. „Mandatory Happiness” dzieje się równolegle do wydarzeń znanych z pierwszego sezonu serialu – przypadnie do gustu fanom serii, ale też stanowi idealny próg wejścia dla osób, które z „Psycho Pass” nie miały wcześniej do czynienia.
Czego możemy spodziewać się w tej grze? Futurystycznego, dystopijnego świata czerpiącego garściami z cyberpunkowych inspiracji, zagadek kryminalnych oraz tajemnic, które czekają na rozwikłanie. „Mandatory Happiness” łączy w sobie elementy przygodowe z mechanikami typowymi dla visual novel – nie spodziewajmy się tutaj akcji czy zręcznościowego gameplayu. Dostaniemy za to dużo czytania, odkrywania historii bohaterów oraz dylematów do rozstrzygnięcia. Gra zwyczajnie wciąga – chłoniemy świat, przywiązujemy się do bohaterów i nie wiadomo kiedy zastaje nas środek nocy.
„Mandatory Happiness” pomimo swojego tekstowego charakteru, daje graczowi sporo pola do manerwu. Będziemy podejmować wiele kluczowych decyzji, które mają realny wpływ na opowiadaną historię i dają nam dostęp do jednego z kilkunastu zakończeń. Grę można przechodzić po wiele razy, badając kolejne opcje i odkrywając kolejne strzępy informacji. Klimat jest tu gęsty, a całość świetnie wygląda – dla fanów tego typu produkcji, rzecz obowiązkowa.
A wy? Jakie gry nawiązujące do mangi czy anime lubicie najbardziej? Czego wam na tej liście zabrakło? Dajcie znać w komentarzach.
Więcej podobnych artykułów znajdziecie na Empik Pasje w dziale Gram.
Komentarze (0)