Amerykanie lubują się w organizowaniu kursów twórczego pisania i wydawaniu książek o kuchni "pisarskiej" – zupełnie jakby prawo do zostania pisarzem było wpisane w konstytucję, tuż obok słodko-naiwnego prawa do szczęścia, które gwarantuje Deklaracja Niepodległości.
Europejczycy są w obu kwestiach bardziej wstrzemięźliwi; ich twórcy nauczali, że pisanie niekoniecznie idzie w parze ze szczęściem. Jedno jest pewne: dla pisarza brak weny to dramat, samo pisanie zaś to ciężka harówka. Ładnie to ujęła Marguerite Yourcenar w zapiskach do powieści Pamiętniki Hadriana: „Pisarz, który nie pisze i jego coraz głębsza rozpacz”. Sprawą dyskusyjną jest, czy coś takiego jak wena w ogóle istnieje.
Marek Krajewski w rozmowie z Julią Pańków („Gotyckie litery” – „Bluszcz” nr 7) twierdzi, że i owszem. „Jest takie niemieckie powiedzenie – być pocałowanym przez muzę, czyli mieć natchnienie. Czasami ta muza mocniej mnie pocałowała, wtedy pisałem po dwadzieścia stron, czasem słabiej i pisałem tylko dwie”. Cóż, Krajewski wydaje się być ze swoją muzą „za pan brat”, co nie dziwi u filologa klasycznego. Nie wszyscy pisarze jednak są w tej komfortowej sytuacji, a przecież trzeba rozwiązać problem „jak zacząć?”.
Stymulatory w rodzaju „kawa i papierosy” są oklepane i przydają się psu na budę. Lepsze są już same psy. Serio. Podczas spaceru z pupilem można dotlenić mózg i zwiększyć przepływ krwi w najważniejszych arteriach, co niesie ze sobą mniejsze ryzyko kontuzji niż stanie na głowie (chyba że mamy wyjątkowo silnego pieska). Piesek powinien być upierdliwy, kanapowce jednak odpadają: idealna rasa na przegon pisarza to pies myśliwski, czyli cocker spaniel. Trudno uwierzyć? Cockery mieli Virginia Woolf, Giuseppe Tomasi Di Lampedusa i wspomniana już tu Marguerite Yourcenar, a dobry Boże, jak oni pisali! John Steinbeck miał pudla Charleya, wychodzi więc, że pudel też się nada. Najpopularniejsza książka tego pisarza to "Podróże z Charleyem: W poszukiwaniu Ameryki". Co prawda w tym wypadku do obudzenia muzy nie wystarczył krótki spacer wokół bloku, a potrzebna była trzymiesięczna podróż po Ameryce, gdzie licznik kilometrów staroświeckiego vana pokazał piętnaście tysięcy. „Inteligentny i dobrze wychowany, Charley jest kimś więcej niż tylko towarzyszem podróży; stanowi on nieodłączną część całego projektu. Pies pomaga w przełamywaniu lodów z nieznajomymi – Charley jest moim ambasadorem” (Priya Kapoor i Nandita Jaishankar Sławne zwierzęta, Muza, Warszawa 2006). Dla niezdecydowanych adeptów pióra, którzy nie wiedzą, na jakiego pieska postawić swoją karierę literacką, niezawodni Amerykanie stworzyli rasę cockerpoo, czyli krzyżówkę pudla ze spanielem.
Jeśli nie mamy psa, to może mamy chociaż stymulujące długi? Pisarstwo Lwa Tołstoja, a przede wszystkim Dostojewskiego (który nomen omen dopatrywał się w psich oczach wrażliwości świętych ze staroruskich ikon) stymulowały długi najlepszego sortu, czyli karciane. Nigdy nie powstałaby Zbrodnia i kara, Biesy czy Idiota, gdyby Dostojewski równie dobrze grał w pokera, co pisał. Dzisiaj możemy postarać się o wierzycieli, na przykład zaciągając kredyt hipoteczny – pod warunkiem, że bank go nam udzieli, bo generalnie pisarze nie śmierdzą groszem. Jeśli nie bank, możemy stworzyć wierzyciela z byłej małżonki czy małżonka. Też działa, ale najpierw musimy wytrzymać choć kilka miesięcy w stadle, czyli stadzie. Trzeba przyznać, że piszący faceci są tu w lepszej sytuacji w myśl powiedzenia: „Piekło nie widziało większej furii niż furia wzgardzonej kobiety”. Andrzej Żuławski usłyszał od swojej francuskiej Zośki, że „żyje we własnej głowie” i proszę: ileż doskonałych książek napisał po rozstaniu. Choć akurat w tym wypadku to on został opuszczony, a możliwe, że jego pisarstwo post-Marceau miało inny, głębszy rdzeń... Ale o tym później.
Twórczości Arthura Millera doskonale zrobiło raczej nie małżeństwo, co rozwód z Blondynką, do którego zresztą przyczyniła się sama twórczość. Arthur zostawił na wierzchu manuskrypt sztuki, w której obsmarowywał swoją udomowioną Marilyn Monroe. Bywa. Jeśli nie mamy trudnego współmałżonka, to może chociaż rodzic? Emily Dickinson chowała się przed opresyjnym ojcem na strychu i z konieczności czy też z nudy pisała poezję. W ogóle nuda, jako stymulator wciąż bywa niedoceniona. Nudzenie się męczy bardziej niż pisanie dajmy na to Wojny i pokoju.
Jeśli nie mamy trudnego taty, to może chociaż nadopiekuńczą matkę? Flaubert całe życie mieszkał z mamą i to pod dachem jej domu powstała Pani Bovery. Gustaw F. raz wybrał się w podróż, którą możemy określić współczesnym terminem „seksturystyki”. Pisarz zaraził się syfilisem w Bombaju i tu dochodzimy do kolejnego, choć kontrowersyjnego stymulatora weny: na tworzenie dobrze robi choroba weneryczna. Przykładem nie tylko Flaubert, co nasz Wyspiański. O pisarstwie Nietzschego mówi się wprost, że to kiła charakteryzująca się nerwowym pobudzeniem nadała specyficzną formę genialnemu Tako rzecze Zaratustra, które stworzone jest z krótkich, wykrzyczanych zdań i wielu akapitów. Niestety i Nietzsche, i Flaubert umarli na demencję spowodowaną chorobą. My, żyjący w erze antybiotyków, jesteśmy w stanie w odpowiednim momencie powiedzieć „stop” krętkom bladym, szalejącym w płynie mózgowym.
Jeśli syfilis nas odrzuca, wciąż pozostaje dobra przewlekła choroba, taka jak depresja. Ale nie można się nią zarazić. Za to jak stymuluje: człowiek w obliczu życiowego pata potrafi w dni wolne od spleenu pisać jak szalony, pod warunkiem wszakże, że wcześniej opracuje „plan lekcji”. W ogóle pisarstwu dobrze robi cykliczność. Debiutant, nim stworzy dzieło takie jak oszałamiające Łaskawe Litella ( Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008), powinien najpierw wypracować swój rytuał, czyli przystosować rytm okołodobowy do potrzeb Muzy. Mistrzem w tym był Balzak, który pisał od wieczora do późnego poranka, a w jedną noc potrafił zapełnić dziewięćdziesiąt stron rękopisu. Oczywiście dobrze jest w rytuale dopatrywać się rysu antropologicznego, czyli sięgać po magię przedmiotów. Balzak pisał w ukochanej szlafmycy. Dumas (nawiasem mówiąc i karciarz, i lowelas) – na kolorowych kartkach papieru, które do bazgrania zachęciłyby nawet dziecko.
Jeśli dziecięce zabawy nam nie w smak, postawmy na rozgrywki dorosłych. Wiele wspaniałych utworów powstało z żądzy zemsty, nienawiści i niesportowej rywalizacji. Dante napisał Boską komedię, aby dać okrutny odpór znienawidzonemu stowarzyszeniu ghibellinów, którzy wygnali wszystkich z rodu Alighierich z ich rodzinnej i ukochanej Florencji, demaskując ten ród jako ugrupowanie gwelfów. Kto ciekaw szczegółów, niech sięgnie po historię Włoch, wiek XIII. Często konstruktywna nienawiść bywa wyrażona, czy raczej po prostu ujawniona już w motto powieści. Vedrana Rudan napisała w Miłości od ostatniego wejrzenia (Drzewo Babel, Warszawa 2005): „Moim polskim siostrom, które zabiły męża...”.
Porachunki, podobnie jak szklaneczka whisky czy karmienie wiewiórek w Starej Miłosnej, stymuluje pisarstwo Andrzeja Żuławskiego. W wywiadzie, jaki twórca udzielił Piotrowi Kletowskiemu i Piotrowi Mareckiemu (Żuławski. Wywiad rzeka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008) powiedział: „Porachunki piszącego to jest cudowny moment, bo może pan właściwie obsmarować, kogo pan chce”. W Kikimorze (Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 1997) opowiadającej o małżeńskiej zdradzie i roli żony w ekranizacji tołstojowskiej Anny Kareniny czytamy: „Swoje filmy robiłem przeważnie dzięki kobietom, z którymi sypiałem, i dla młodych kobiet, z którymi sypiałem. Swoje książki pisałem, nie licząc się z nimi, więcej, pchając je do tego, by ode mnie uciekły gorzkie, grzeszne, złe lub obłąkane”. Cóż, od razu przypomina mi się Puszkin, który pisał nie z nienawiści, tylko z poprzedzającej ją miłości i przez miłość zginął w pojedynku. W sumie patrząc po biografiach zaczynam doceniać grzeszną nudę, która zmusiła Orhana Pamuka do napisania swoich noblowskich powieści, a Marka Krajewskiego do stworzenia pierwszego tomu historii kryminalnej o Eberhardzie Mocku. Pan Marek oto udał się w podróż, a że pakował się w pośpiechu, zapomniał materiałów do doktoratu. „Nie miałem co robić przez trzy tygodnie. Zacząłem więc realizować to, co nosiłem w sobie od lat. Po trzech tygodniach miałem już 1/3 powieści”. Mamy więc dodatkowo kolejny pisarski stymulant: podróż. Udowadnia to Aleksandra Kroh w biografii Jan Potocki. Daleka podróż (Drzewo Babel, Warszawa 2007). Oczywiście na twórczość Potockiego wpływała i masoneria, której był członkiem. W ogóle tajne stowarzyszenia dobrze robią pisarzom, zapładniając ich wyobraźnię. Kobiet do Loży nie przyjmowano? Nieprawda. Tylko polskie wolnomularki musiały na przykład w rytuale inicjacyjnym całować mopsa (chwała, że woskowego) w pupę... Widać, że i pisarki mają przed sobą twórczą perspektywę. I nawet gdy nie lubimy mopsów, które są symbolem wierności, to wierność chyba lubimy. Mnie mopsy trochę odstraszają, ale że i ja muszę jakoś przygruchać wenę, postawiłam na inny sposób stymulacji, opisany powyżej – wzięłam do domu cocker spanielkę. Niestety, suka zamiast mnie, preferuje mojego męża, aby więc skusić muzę, muszę stawać na swojej biednej głowie jak kochanka z Kamasutry. Czasem mi się to udaje.
Izabela Szolc
Iza Szolc – pisarka, autorka kilku powieści oraz zbiorów opowiadań:"Wszystkiego najlepszego", "Lęk wysokości", "Jehannette", "Opętanie", "Połowa nocy", "Hebanowy świat", "Cichy zabójca". Jest również autorką scenariuszy do komiksów. Większość czasu poświęca na pisanie i czytanie.
Zapraszamy do zapoznania się z Katalogiem nowości książkowych >
Komentarze (0)