“Los” to siódma powieść Zeruyi Shalev, pisarki doskonale znanej polskim czytelnikom. Przełożona przez Magdalenę Sommer książka to opowieść o dwóch pokoleniach kobiet, które dzieli niemal wszystko, a łączy rodzinna tajemnica. Shalev odważniej niż kiedykolwiek pisze o izraelskiej historii i teraźniejszości, ale wciąż jest przede wszystkim twórczynią w niesamowity sposób analizującą relacje między ludźmi i ich emocje.
 

Zeruya Shalev wywiad
 

Rozmowa z Zeruyą Shalev

Wojciech Szot: Nie wiem, czy wiesz, ale w tym roku mija dwadzieścia lat od ukazania się pierwszego tłumaczenia Twojej książki na język polski. “Życie miłosne” w przekładzie Agnieszki Jawor-Polak ukazało się nakładem W.A.B. w 2003 roku.

  • Zeruya Shalev: Wow! Nie wiedziałam. To też dwadzieścia lat moich przyjazdów do Polski z okazji premier kolejnych powieści. Widzę jak - razem ze mną i moimi książkami - dojrzewają również czytelnicy. Zawsze to bardzo miłe wizyty, otrzymuję mnóstwo ciepła od czytelników. Czuję, że jakoś się przyjaźnimy.

Mówisz o dojrzewaniu. Jak zmieniło się Twoje pisanie przez ten czas?

  • To trudne pytanie. Nie umiem stanąć obok siebie i spojrzeć na to, co robię obiektywnie. Ja po prostu piszę. To zawsze wydawało mi się najważniejszych zadaniem. Na pewno stałam się bardziej otwarta na pisanie o izraelskiej rzeczywistości. Gdy zaczynałam pisać, w latach 90., byłam buntowniczką i uważałam, że powinnam walczyć o to, by nie pozwolić izraelskiej rzeczywistości wpływać na to, o czym piszę. Chciałam pisać o intymnym, wykreowanym przez siebie świecie. Czułam, że moje państwo chce kontrolować całe moje życie i nieźle mu to idzie, dlatego chociaż w pisaniu chciałam być niepodległa. Stąd tworzyłam bardziej uniwersalne fabuły, które mogłyby wydarzyć się gdziekolwiek. Zawsze gdzieś w tle był Izrael, ale walczyłam o to, by to nie on był najważniejszy, by nie przyćmił moich bohaterów.

    Chyba dziesięć lat temu zaczęło się to zmieniać, stałam się bardziej otwarta na pisanie o otaczającej mnie rzeczywistości, znalazłam wiele sposobów na radzenie sobie z nią. Wciąż nie zgadzam się na to, by polityka rządziła moimi opowieściami, ale już nie unikam jej za wszelką cenę. W “Losie” obie główne bohaterki są postaciami bardzo politycznymi, a ich losy mówią wiele o historii Izraela. Ale to nie polityka i historia sprawiła, że je wymyśliłam, a one otworzyły mnie na pisanie o tych tematach.

To zdecydowanie najbardziej polityczna z Twoich książek, ale też chyba najbardziej autobiograficzna.

  • Z historii mojej rodziny wybieram jakieś skrawki, drobne elementy, ale one są ważne tylko na początku pracy. Gdy już je ułożę, staram się zbudować z nich coś innego, zburzyć tę układankę. Nie interesuje mnie bezpośrednie pisanie o sobie, czy rodzinnych historiach. Ojciec Atary, jednej z dwóch głównych bohaterek “Losu”, wydaje się podobny do mojego ojca. Obaj byli w Lechi, partyzanckiej organizacji założonej przez Awrahama Sterna, obaj walczyli z Brytyjczykami o niepodległość Izraela, ale jako ludzie różnią się od siebie całkowicie. Mój ojciec, Mordechaj Szalu nie był bojówkarzem, wojownikiem, a ideologiem, twórcą przemówień propagandowych, kimś o wiele bardziej ceniących głoszenie idei, niż przemoc. Ojciec Atary wyznaje wartości, które nigdy nie byłyby mu bliskie…

…ale nie da się ukryć, że członkowie Lechi to nie byli grzeczni chłopcy.

  • Niektórzy na pewno. Nie byli też tacy źli, nie mogę ich jednoznacznie potępiać. To nie była duża grupa, kilkaset osób, niezwykle oddanych sprawie niepodległości. Ich napędem była ideologia i wizja wolnego Izraela. Dzisiaj trzeba docenić każdą z tych osób za to, co zrobiła dla sprawy. Trzeba też pamiętać, że większość z nich zapłaciła bardzo wysoką cenę za swój radykalizm. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że popełnili bardzo wiele błędów - byli naiwni, wydawało im się, że gdy pozbędziemy się Brytyjczyków, stosunki z Arabami ulegną natychmiastowej poprawie. Tak się nie stało. Ale walczyli i piękne idee i to jest dla mnie dzisiaj najważniejsze.

Jaką cenę zapłacili?

  • Wielu z nich zginęło w akcjach przeciwko Brytyjczykom. Po wywalczeniu niepodległości w 1948 roku, władzę przejęli członkowie innej organizacji, Hagany, a członkowie Lechi zostali za swój radykalizm niemal wyklęci ze społeczeństwa. Nie mogli pracować w administracji, na państwowych posadach, bo uważano, że nie będą lojalni. To się zmieniło na przełomie lat 70. i 80., gdy premierem został Icchak Szamir, dawniej członek Lechi.

    Gdy byłam dzieckiem, spotykałam tych ludzi. Nasz dom był miejscem spotkań, zwłaszcza że ojciec był wtedy znanym krytykiem literackim i wiele osób chciało usłyszeć jego opinie. To był dom pełen politycznych sporów, narzekania, załamywania rąk nad krajem i nad jego losem. Choć mój ojciec nie był aż takim pesymistą, nie mogę tego powiedzieć o innych byłych członkach Lechi. Ci ludzie wydawali mi się szaleńcami. Oni płonęli od idei! Pamiętam ten ogień… on wrócił do mnie, gdy pisałam “Los”. Na tym polega magia pisania, że najpierw objawia mi się postać, potem przychodzą emocje, obrazy, coś wraca do mnie z przeszłości, a ja czuję się zmuszona przelać to na papier.
     

Zeruya Shalev
Zeruya Shalev, fot. Fot: Kuba Celej / materiały promocyjne wydawnictwa W.A.B.
 

Dużo rozmawiamy o mężczyznach, ale przecież “Los” to przede wszystkim historia kobiet.

  • Bardzo ważne było dla mnie, by przypomnieć o kobietach-bojowniczkach, których w Lechi było bardzo dużo. Początkowo traktowano je bardzo źle, powierzano im “kobiece” zadania, ale one wywalczyły sobie równe prawa i zaczęły brać udział w najbardziej niebezpiecznych misjach. Były zawzięte, walczyły o to, w co wierzyły, a ich cena była jeszcze większa niż mężczyzn - przemilczenie. Stąd jedna z moich bohaterek… ale to już czytelnicy może sami odkryją.

Pierwsza scena “Losu” jest niezwykła - jedna z Twoich bohaterek jedzie z Tel Awiwu do Jerozolimy do swojego męża, który ukrywa się w domu matki. Pamiętasz moment, gdy ta scena do ciebie przyszła?

  • Nie uwierzysz mi, ale naprawdę tak było.

Pewnie nie uwierzę, pisarze kłamią.

  • Zostałam poproszona o napisanie artykułu dla niemieckiego dziennika “Der Spiegel” i nie mogłam się za niego zabrać, ciągle przekładałem ten moment…

…w to ci akurat wierzę, to normalne dla pisarzy…

  • I w końcu nadszedł deadline, a ja zaczęłam panikować. Powinnam coś napisać, ale co? Usiadłam, włączyłam komputer, zaczęłam pisać i po dwóch stronach zorientowałam się, że piszę właśnie tą scenę. Poczułam, że to jest początek nowej książki. Ta scena mnie samą zaskoczyła, a przysięgam ci, że nie mam pojęcia skąd do mnie przyszła. Byłam w szoku - planowałam artykuł, a nie powieść. To była bardzo radosna niespodzianka, choć też problematyczna bo przecież wciąż musiałam napisać ten artykuł…

    Zaczęłam zadawać sobie pytania - kim jest ta kobieta, co powinnam z nią zrobić, dokąd mnie zaprowadzi. To dużo mówi o moim procesie pisarskim. Są pisarze bardzo dobrze zaplanowani, którzy siadają do pisania, gdy już całą strukturę mają zaplanowaną, ale mój przypadek jest zupełnie inny. Nie mam niczego. Mam tylko palce. I one zaczynają się poruszać. Zaczynają pojawiać się pytania, obrazy, to uczucie jakbym właśnie wybudziła się z głębokiego snu. Otrzymujesz podpowiedzi od rzeczywistości ale też od podświadomości. Tak zaczęły do mnie przychodzić wspomnienia z dzieciństwa i niektóre opowieści mojego ojca. Powoli, akapit za akapitem, śledziłam je.

Ile czasu zajęło ci to śledztwo?

  • Prawie sześć lat. To był długi proces, który zaczął się bardzo niewinnie.

    Co się liczy? Intuicja, otwartość na niespodzianki, podświadomość, zaskakiwanie samej siebie. Oczywiście są takie momenty, w których nie można liczyć tylko na improwizację i czystą radość z pisania, ale trzeba usiąść i zaplanować akcję, podjąć decyzje dotyczące jej struktury, rytmu pojawiania się niektórych elementów fabuły, by wciągnąć czytelnika w ten intymny świat, który staram się wykreować. Atmosfera książki jest dla mnie najważniejsza. Ale nie myślę o czytelniku na samym początku. Finalnie najważniejsze jest, by to co opowiadam, dotykało mojego serca.

     

Zeruya Shalev ból
 

Przy okazji “Losu” dziennikarze z pewnością pytają Cię o aktualną izraelską politykę. W ogóle od pisarza czy pisarki z Izraela oczekuje się, że będzie rzecznikiem swojego kraju. Nie męczy cię to?

  • Tak, tu wracamy do początku naszej rozmowy. Kiedyś czułam opór przed mówieniem o polityce. Oczywiście miałam własne zdanie, ale zachowywałam je dla siebie. Czułam, że bycie pisarką, pisanie powieści, to coś, co najlepiej umiem. Nie chciałam mówić o polityce, sugerować ludziom, co mają myśleć, na kogo głosować. I wydawało mi się, że nie ma we mnie żadnych cech, które by sprawiły, że zacznę zabierać głos w sprawach politycznych. A rzeczywiście, tak jak mówisz, bycie izraelskim pisarzem, zwłaszcza gdy się wyjeżdża, to spotykanie się z oczekiwaniem, że będziesz o tym mówić. Bywam tym zmęczona, wolę być po prostu pisarką, która pisze o relacjach i emocjach. Wolę wojny między płciami, niż między narodami. Interesują mnie granice emocjonalne, nie geograficzne. Emocje to moje terytorium.

    Ale to się zmieniło w ostatnich latach. Sytuacja w Izraelu stała się na tyle niebezpieczna, zwłaszcza w ciągu ostatniego półrocza, że poczułam, że mam obywatelski obowiązek, by mówić otwarcie i głośno o tym, co myślę. Po tym jak pojawił się projekt reformy sądownictwa, dający rządowi większy wpływ na wymiar sprawiedliwości, wybuchły protesty, w których zaczęłam brać czynny udział. Przemawiałam na manifestacjach, pisałam artykuły na ten temat, nigdy wcześniej nie byłam aż tak zaangażowana. Aż tak, że przestałam pisać, by móc się angażować w protesty. Wszystko się zmienia.

     

Pamiętam jak w “Na ziemi Izraela”, która powstawała w latach 80., Amos Oz pokazał, że można spróbować zrozumieć drugą stronę sporu, ale jednocześnie być wiernym swoim przekonaniom. Czy dzisiaj taka próba, jakiej podjął się Oz, byłaby możliwa?

  • Dzisiejszy podział nie przebiega na linii prawica-lewica, jest bardziej skomplikowany, przez co trudniej się identyfikować z drugą stroną, trudniej ją zrozumieć, ale trzeba próbować. Za to na pewno nie powinno się jej wspierać.

    Jest mi blisko do tego, co robił Oz choćby z przyczyn rodzinnych. Ojciec miał poglądy lewicowe, a matka pochodziła z rodziny kibucników, czyli ludzi, którzy tradycyjnie wspierają prawicę. Jej ojciec, Aharon Szydłowski był - w drugim dziesięcioleciu XX wieku - jednym z założycieli kibucu Kinneret. Zatem mam w rodzinie całe spektrum poglądów. Pewnie dlatego umiem pisać o bohaterkach takich jak Rachel, z którą niewiele mnie łączy.

    Dorastałam w poczuciu, że Izrael jest cudem. Uczono nas odpowiedzialności za kraj, nie podważania “racji stanu”. Ceną tego powszechnego milczenia miało być przetrwanie państwa i Żydów. Ale potem pojawiły się wojny, okupacja Palestyny, mur, wiele pytań nie znalazło do dzisiaj odpowiedzi, albo znalazło ich zbyt dużo… Rolę pisarzy jest umiejętność zrozumienia różnych ludzi, ale też mówienia o tym, co dla nich najważniejsze.

Czyli zmieniło się bardzo dużo przez te dwadzieścia książek.

  • Wychodzi na to, że tak.
     

Zeruya Shalev życie miłosne
 

Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje.

Zdjęcie okładkowe: fot. Laura Bielak / materiały promocyjne wydawnictwa W.A.B.