„Mam już dość tych castingów!” - pokrzykuje M., co przypomina mi czasy, gdy poszukiwanie mieszkania do wynajęcia było tematem najbardziej rozpalającym moje towarzystwo. Byliśmy studentami i „własny pokój” do zarządzania światem, to było coś najważniejszego. #noraczej

To też idealny temat dla literatury, by snuć opowieści nie tylko o lokatorach, ale i wynajmujących – często kobietach, zwariowanych, trochę szalonych, wrednych sekutnicach. Młodość przeciwko starości, łatwy kontrast, na którym wygodnie buduje się historię.

Klucz do pokoju, klucz do powieści

Nie inaczej jest w najsłynniejszym mieszkaniu do wynajęcia polskiej literatury, czyli u Zbigniewa Uniłowskiego. Miał dwadzieścia trzy lata, gdy w Wydawnictwie Współczesnym opublikował „Wspólny pokój”, powieść obyczajową (a raczej mocno jak na literaturę tych czasów nieobyczajną) z kluczem. Klucz do niej posiadała „cała warszawka”, która widziała w bohaterach, a zwłaszcza w bohaterkach powieści, konkretne postaci z kulturalnej, stołecznej sceny.

Nakład skonfiskowano, a tak zwana „atmosfera skandalu” towarzyszyła Uniłowskiemu aż do tragicznej śmierci. W sieci znaleźć można opisy tej powieści podkreślające jej „naturalizm” – mamy 2018 rok, więc chyba możemy już powiedzieć, że zwyczajnie chodziło o to, że bohater doznał erekcji i zostało to zapisane w brzmieniu dosłownym. Zaskakujące, że do dzisiaj w rodzimej literaturze ten fakt biologiczny bywa pomijany milczeniem przez autorów i autorki.

Dla Uniłowskiego „Wspólny pokój” był okazją do pokazania jak bardzo młode pokolenie nie potrafi się porozumieć z otaczającą rzeczywistością, jak bardzo – mimo pozornego zaangażowania – jest konformistyczne i pozbawione idei. Coś wam to przypomina?

Jeśli sięgniecie po ten tytuł, to zapewniam, że waszą uwagę przykuje też dokumentalna warstwa powieści, w której zapisano doświadczenie życia studentów, wspólne imprezy, kłótnie, tragiczne warunki sanitarne, które były ówczesnym standardem, miłości i tragedie. Uniłowski pokazał się w swoim debiucie jako utalentowany prozaik, ale z zacięciem reportażysty, które rozwijał później, pisząc dwie mocno reporterskie powieści ze swojej podróży do Brazylii. Zaskakująco udane. Ale wróćmy z kajuty na pokoje do wynajęcia.
 

We trzech w jednym łóżku

Mieszkanie wynajmuje też bohater nowej powieści Wiesława Myśliwskiego, „Ucho Igielne”. Jesteśmy w Polsce powojennej, w której wiara w rozwój i potęgę nauki rozkwitała, a walka o poprawę swojego losu sprawiała, że w socjalizmie skaleczony palec nie bolał i niektórzy w to naprawdę wierzyli.

 

 

 

Tłoczenie się w jednym pokoju w trójkę i spanie na jednym łóżku, to jeden z wielu wyczynów, o których możemy w książce przeczytać. Ale pojawia się tam także tajemniczy pokój w willi pod miastem, prawie już w lesie. Górę domu zajmuje małżeństwo z dwoma kilkuletnimi córkami poddanymi treningowi posłuszeństwa tak, że nawet „nie tupały po schodach”.

Niżej, obok naszego bohatera mieszka małżeństwo z „niespełna rocznym niemowlęciem”.

A sam pokój? Zagracony, z fortepianem, oszkloną szafą z książkami. Ale własny. Choć wynajmowany od trzech kobiet – babci, córki i wnuczki. „Mieszkały wszystkie trzy w największym pokoju”, do nich należała kuchnia. Logistyka życia w takiej przestrzeni nie jest łatwa, co zapewne wielu czytających wie z własnego doświadczenia.

Ale od czego są zwierzęta? Mieszko - wilczur, pies piękny i przyjacielski. Sam otwiera sobie niedomknięte drzwi i staje się łącznikiem między pokojem studenta a babci. Tak zaczyna się rozmowa. O miłości. Ale młodość nie chce słuchać starych ludzi wspominających przeszłe miłości. Po latach nasz bohater będzie żałował, że nie słuchał opowieści starszej pani wystarczająco cierpliwie, by się z niej czegoś nauczyć. Myśliwski przypomina, że nie jesteśmy tylko „panami swojego losu”, nie stwarzamy się od zera, a stajemy się dzięki innym, jesteśmy ulepieni ze spotkań, rozmów, obcych losów, które mogą stać się naszymi.
 

Każdy chce być wysłuchany

Wróćmy jednak do Mieszka. Gdy umiera babcia, Mieszko częściej przychodzi do studenta, choć wciąż lubi się kłaść na babcinym łóżku i zdaje się, że czeka na nią. Co myśli Mieszko wskakując na kanapę? A co, gdy patrzy na studenta pracującego przy stolnicy nad doktoratem? „Nie wiemy”, co wiedzą psy o ludziach, pisze Myśliwski. „Narzucamy im nasze światy, ale pewnie żyją w swoich, niedostępnych nam”.

Tak samo jest z ludźmi, gdy jesteśmy młodzi, opowieści starych wydają nam się bredniami, często w nie nie wierzymy, jak w relacji doktoranta z babcią. „Ona stara, ty młody, czasy wasze się rozminęły”. I choć  umarła, to „jej opowieści dalej się snuły”. „Wszyscy umarli snują swoje opowieści jeszcze długo po śmieci, bo nikt nie zdąży za życia wszystkiego opowiedzieć”. Opowiadamy z nadzieją, że zostaniemy wysłuchani. Gdy jesteśmy młodzi, walczymy o prawo do głosu i tego, by nas wszyscy usłyszeli. Gdy się starzejemy cieszymy się, że ktoś jeszcze chce nas słuchać, bo przecież młodość jest z natury swej atrakcyjniejsza i nie jest jej winą, jak pisze Myśliwski, że jest „modna”. W wynajętych pokojach tworzą się historie i mieszkają opowieści, trzeba ich słuchać.

Trzeba czytać Myśliwskiego, bo w swojej nowej powieści opowiada nam o życiu, bez pouczania, bez mądrzenia się, choć mądrze. Jest to opowieść smutna, nad którą wisi widmo śmierci, ale też opowieść piękna, w której odnajdziemy dziesiątki mniejszych, lub większych historii, uczących nas, że warto wsłuchiwać się w innych.

I nie jest Myśliwski naiwniakiem, przekonanym, że z tego słyszenia wyciągniemy wnioski i zmienimy siebie, świat. „To tylko kula ziemska obraca się pod naszymi stopami, a my drepczemy w miejscu, udając marsz” pisze. Albo leżymy w łóżku, w wynajętym pokoju i cieszymy się, że nasza historia wygrała casting. Bo kim jesteśmy, jeśli nie opowieścią?