„Zostaw mi te nakrętki, zbieram” - mówię do M. pewnego zagranicznego popołudnia. To nic, że będę je transportował w samolocie, wiem, że tak trzeba. Bo są z tego wózki dla niepełnosprawnych. No przecież to wiem. Przekazuję zakrętki K., ten zawozi je gdzieś na Śląsk i później są wózki. No przecież wiem.

„A to na pewno tak działa?” - nieufnie pyta M., bo jednak widzi szaleństwo w pomyśle wwożenia do Polski drogą lotniczą zakrętki po Coca-Coli, jakbyśmy w kraju swoich nie mieli. „Działa, oddawaj!”. Rzadko kiedy bywam subtelny, gdy jestem przekonany do swoich racji. I do wózków za nakrętki. I do dobroczynności, ekologii, zaangażowania, równych szans, pomagania, różnorodności…

Jedna, mała zakrętka. A tyle w niej znaczeń, a tyle z nią przygód, tyle mitów, które opowiedziałem, potwierdziłem, wyznawałem, hołubiłem i chciałem z nimi żyć aż do kremacji. A tu przychodzi Napiórkowski w ząbek czesany i nie patyczkuje się - już w pierwszym rozdziale
„Mitologii współczesnej” demaskuje mnie i moje nakrętki. I was też demaskuje, bo na pewno wierzycie w setki mitów, czasem bardziej niebezpiecznych od moich zakrętek. Bo przecież nie jesteśmy w stanie ogarnąć rzeczywistości za każdym razem krytycznie i by usprawiedliwić swoją gnuśność, potrzebę skrótu i komfortu - ufamy opowieściom o mitologicznej strukturze. Mit pozwala nam nie weryfikować i zapewnia podstawowe bezpieczeństwo - oto świat jest taki jak wiemy, że jest i tyle.

Najważniejsze jest „i tyle”, bo to właśnie miejsce opowieści mitycznej - no są wózki. I tyle. A czy to się opłaca? A czy tak naprawdę ktoś ten wózek widział? A ile kosztuje taki wózek, a ile wydaliśmy na transport nakrętek? Czym tak naprawdę jest ten zbieracki akt? Dlaczego czasem opowiadamy z pełnym przekonaniem historyjki, których nigdy nie zweryfkowaliśmy?

„Mitologia współczesna” Marcina Napiórkowskiego odwołuje się do konkretnych przykładów i jest napisana niezwykle inteligentnie. To lektura wyjątkowo przystępna i choć miejscami autor zapędza się w rozważania teoretyczne, to dość szybko przypomina sobie, że czytelnicy niekoniecznie siedzieli nad semiotyką w czasie studiów.

Ja siedziałem. To był mój ukochany przedmiot. I do dziś czuję się przez to nieszczęśliwy, bo ja muszę mieć definicję, bo jak definicja jest błędna, to ja się cały marszczę, bo jak denotacja i konotacja… To utrudnia życie, doszukiwanie, dopytywanie, dostrzeganie niejasności w samej strukturze mowy-pisma-wiedzy trochę zabija.

Na zdjęciu książka Napiórkowskiego pośród nakrętek, które od dwóch lat kolekcjonuję.

 

Załamany zbieracz nakrętek – Wojciech Szot.