Autorka: Ewa Świerżewska

Przecinek i Kropka

Od czego zacząć?

Wydawać by się mogło, że nic prostszego: piszesz, ktoś ilustruje (albo ty sama/sam, jeśli potrafisz), zanosisz do wydawnictwa, które po redakcji wysyła tekst do drukarni i już możesz wrzucać do mediów społecznościowych zdjęcie pierwszych egzemplarzy autorskich i zachęcać znajomych do odwiedzenia księgarni.

Jednak każdy z tych etapów wymaga czasu i pracy, a przede wszystkim - znalezienia punktu wyjścia dla opowieści.

- Zazwyczaj jest tak, że przychodzi mi do głowy pomysł, który tak naprawdę jest jakimś tematem/problem/zagadnieniem – samotność, wyoutowanie geja, toksyczna rodzina, przyjaźń dziecka i zabawki, śmierć mamy, pierwsze dni w przedszkolu, podróż w czasie. Jeśli czuję, że jest to temat, którym chcę się zająć, zaczynam obserwować świat pod jego kątem– mówi Beata Ostrowicka, autorka wyróżnianych i nagradzanych książek dla dzieci i młodzieży. - Szukam osób, zdarzeń, które mogę wykorzystać w książce, ale nie jest to podglądanie i przenoszenie w stu procentach, raczej ukierunkowanie myślenia. Inaczej obserwuję świat, kiedy chcę napisać książkę dla młodzieży, taką „o życiu”, a inaczej, jeśli przymierzam się do tekstu, który ma się dziać w świecie równoległym. Często korzystam z własnych doświadczeń – dodaje.

Zofia Staniszewska, autorka cyklu opowieści dla dzieci, wyznaje:
- Zwykle pomysł rodzi się ze zderzenia konkretnej sytuacji, przygody, z wyobraźnią wzbogaconą przeczytanymi książkami. Na przykład moja ostatnia książka, pt. „Zagadka Zawiszy Czarnego” wymagała ode mnie przeprowadzenia bardzo angażującego researchu, czyli popłynięcia jako członek załogi na trzymasztowym szkoleniowym szkunerze. I tak, gdy już było po wszystkim, czyli po cudem przeżytych wachtach z groźnym kukiem w kambuzie, po odśpiewaniu dziesiątek szant z kapitanem, po zwijaniu żagli podczas sztormu i po karmieniu rybek własnym obiadem, postanowiłam, że ten trud nie pójdzie na marne. Spisałam dokładnie moje niewiarygodne przygody szczura lądowego, doprawione szczyptą morskich opowieści i studiami marynistycznymi, dzięki czemu powstała kolejna książka detektywistyczna z serii "Ignacy i Mela na tropie złodzieja”.

Zagadka Zawiszy Czarnego

Okazuje się jednak, że nie wszystkie książki wymagają szeroko zakrojonych przygotowań i tygodni pisania.

- Napisałam też takie książki, które „nie były planowane”. Siadałam przy komputerze i „ciurkiem” pisałam. Tak było z „Lulakami”, napisanymi w pociągu w ciągu 30 minut, albo „Ale ja tak chcę!” czy „Dzikoludkiem”. Ten rodzaj pisania jest niezwykły. Bardzo to lubię – przyznaje Beata Ostrowicka.

Lulaki

Gdzie i kiedy powstają książki dla dzieci?

Pociąg, stolik w kawiarni, domek letniskowy, wygodna kanapa w salonie – każde miejsce jest dobre, jeśli tylko autor potrafi się skupić w harmidrze lub absolutnej ciszy. Podobnie jest z porą dnia lub nocy – to bardzo indywidualna sprawa.

- Najczęściej piszę w domu, od pewnego czasu nie ruszam się bez notesu i pióra – mówi Beata Ostrowicka. - Nie umiem pracować w nocy. Często wymyślam coś przed zaśnięciem i wtedy po przebudzeniu pamiętam wszystko. Niestety nie zapamiętuję pomysłów, które mi się przyśnią. Wiem, że coś było, ale w głowie pustka.

- Pracuję najczęściej w domu, w pomieszczeniu nieodseparowanym od reszty domowników, jestem, co za tym idzie, przyzwyczajona do podzielności uwagi – zdradza Agata Matraś, ilustratorka i twórczyni obrazkowych książek autorskich. - Czasem gwar mi przeszkadza, ale najczęściej bywa twórczy. Obecność dzieci, ich obserwacja przy zabawach, rozmowy z nimi – to wszystko nakręca moja wyobraźnię i staje się nierzadko zalążkiem książek – dodaje. - Tak powstały na przykład „Liczyświnki”. Zaczęło się od wspólnej zabawy z dziećmi  w wymyślanie na poczekaniu nieco nonsensownej wyliczanki. Potem do tego tekstu dorobiłam ilustracje, a całość postanowiłam wysłać jako propozycję do kilku wydawnictw. Ostatecznie zainteresował się nią Papilon i w ten sposób nasza domowa zabawa ewoluowała do formy publikacji.   

Liczyświnki

Współpraca z ilustratorami

W książkach dla dzieci, szczególnie dla tych młodszych, ilustracje są równie ważne jak tekst. Mimo że autorzy zazwyczaj mają swoje wyobrażenie bohaterów czy scenerii, w której rozgrywa się akcja książki, niekiedy zdarza się, że osoba odpowiedzialna za szatę graficzną widzi to zupełnie inaczej.

- Bardzo przykra jest sytuacja, kiedy tekst zostaje opatrzony ilustracjami, które zupełnie nie odpowiadają mojemu podstawowemu poczuciu estetyki – mówi Beata Ostrowicka. - Miałam raz taką sytuację. Włożyłam w tekst całe serce, a osoba ilustrująca narysowała zezowate dzieci, niektórym ręce i nogi zginały się w innych miejscach niż reszcie ludzi… - przyznaje. - Idealnie jest, gdy ilustracje i tekst się uzupełniają. Tak jest na przykład w „Elementarzach” wydanych w Naszej Księgarni. Z Kasią Kołodziej nadajemy na wspólnych falach.

Elementarz matematyczny

- Rola ilustracji w książkach dla dzieci jest ogromna, ale mój wpływ na rysunki nie jest istotny - i dobrze. Zwykle opisuję okładkę oraz charakterystyczne cechy postaci; niekiedy, jak w przypadku “Zagadki Zawiszy Czarnego”, proszę ilustratora o zapoznanie się z fachową literaturą. W efekcie znalazł się na wyklejce książki dokładny opis żagli i masztów tego największego na świecie jachtu skautowskiego – opowiada Zofia Staniszewska.

W nieco innej sytuacji są autorzy, którzy jednocześnie ilustrują własne opowieści, czyli tworzą książki autorskie.

- Ponieważ sama ilustruję moje książki, czasem ciężko mi rozgraniczyć etap wymyślania treści od tworzenia ilustracji – wyznaje Agata Matraś. - W mojej głowie ten proces zachodzi symultanicznie, a czasem obraz wręcz wyprzedza tekst – zdradza. - Tak było z „Siedmiodniową kolekcją Rzeczy Ważnych”, która narodziła się właściwie z jednej ilustracji. Za tym rysunkiem, ukazującym rzeczywistą scenkę domową, poszedł pomysł na opowiadanie o dziewczynce kolekcjonującej piękne i wyjątkowe momenty w swoim życiu.

Siedmiodniowa kolekcja rzeczy ważnych

Wydawca na wagę złota

Nierzadko zdarza się, że świetne pomysły, nawet te już ubrane w słowa, czyli gotowe opowieści, nigdy nie opuszczają szuflad i nie trafiają do czytelników. Jedną z przyczyn jest trudność ze znalezieniem wydawcy, który weźmie na siebie ryzyko publikacji debiutu.

Przedstawiciele wydawnictw też mają trudny orzech do zgryzienia. Zdarza się, że tygodniowo dostają kilka czy kilkanaście propozycji wydawniczych. Zapoznanie się z każdą zajmuje dużo czasu, a niestety poziom większości z nich pozostawia wiele do życzenia.

Inaczej sprawa wygląda w przypadku autorek i autorów, którzy debiut mają już za sobą, a ich książki podbiły serca czytelników.

- Mam komfortową sytuację, jeśli chodzi o współpracę z wydawnictwem - od lat wydaję w Debicie. Gdy rodził się pomysł cyklu o bliźniakach detektywach, panie redaktorki podsunęły mi wspaniałe rozwiązanie, z którego skwapliwie skorzystałam: czytelnik sam wybiera - z alternatywnych - zakończenie książki! Oprócz pilnowania ilości znaków (notorycznie przekraczam założony limit!), mam zupełną swobodę twórczą, którą bardzo cenię – opowiada Zofia Staniszewska.

Gdy zaproponowany tekst zdobędzie przychylność redaktorów, następuje podpisanie umowy. Na tym etapie zazwyczaj wybrany zostaje ilustrator, a utwór trafia do redakcji i korekty.

- Dla mnie na etapie korekty ważne jest, by było poprawie, zgodnie z zasadami języka polskiego, ale i „po mojemu” – zaznacza Beata Ostrowicka.

- Bardzo doceniam współpracę z zaangażowanymi redaktorami, którzy umiejętnie potrafią wskazać autorowi mocne i słabe strony jego pomysłu – mówi Agata Matraś. - Przełykanie krytyki swojego literackiego „dziecka” nie jest łatwe, ale pisząc książki, siłą rzeczy trzeba się na to uodpornić – przyznaje. - Redaktor to taki nasz pierwszy czytelnik, który wręcz powinien bezlitośnie wypunktować wszystkie słabości tekstu i ilustracji, aby autor miał możność spojrzeć na nie z perspektywy. Bardzo doceniam ten cały ogrom pracy wkładanej przez nich w szlifowanie i cyzelowanie surowego materiału, tak aby powstał spójny i dopracowany produkt. 

Zredagowany tekst wraz z ilustracjami trafiają do składu, a książka nabiera kształtu i już tylko krok dzieli ją od wysłania do drukarni.

Jeśli nie wydawnictwo, to co?

Każdy, kto zastanawia się, jak wydać książkę dla dzieci, powinien zapoznać się też z pojęciem self-publishingu. W dobie rozwoju nowych technologii i technik cyfrowych, a także firm świadczących tego typu usługi, publikacja utworów bez zaangażowania wydawnictw staje się coraz bardziej popularna. Należy jednak mieć świadomość, że samo wydanie książki jest dopiero pierwszym krokiem. Kolejnym jest jej dystrybucja, a z tym niewątpliwie wydawnictwo poradzi sobie znacznie lepiej niż autor.

Pisanie dla młodych czytelników to ogromne wyzwanie, ale też niezwykła przygoda, która może zakończyć się ujrzeniem swojego dzieła na księgarnianych półkach. I tego życzę wszystkim, którzy powoli odkrywają, jak wydać książkę dla dzieci!