Tegoroczne Fryderyki były uroczystością oczekiwaną z wielu powodów. Nie można ukrywać, że polski przemysł muzyczny od kilku lat toczy bardzo zacięty bój o przetrwanie. Spadające nakłady płyt, szczególnie w najważniejszym, rozrywkowym nurcie, nie nastrajały optymistycznie. Dlatego też czternasta gala wręczenia Nagród Akademii Fonograficznej stała się dla samej branży muzycznej czymś w rodzaju symbolicznego, nowego otwarcia.

Imprezę przygotowano ze szczególną pompą, a Fabryka Trzciny po raz trzeci, a pierwszy w tak uroczysty sposób przywitała gości. Wpływ na to miało zapewne ponowne zainteresowanie Telewizji Polskiej, za sprawą której Fryderyki powróciły na ogólnopolską antenę. Organizująca galę firma STX Jamboree podzieliła uroczystość na dwie części – rozrywkową oraz klasyczno – jazzową, odbywającą się w Bazylice oo. Salezjanów, nieopodal Fabryki Trzciny. Z wiadomej racji, właśnie owa rozrywkowa część, mogąca liczyć na szerszą publiczność cieszyła się większym zainteresowaniem. W tym roku miało więc odbyć się prawdziwe święto gwiazd i gwiazdeczek polskiej muzyki. Czy tak było w istocie? Na pewno udało się udowodnić, że branża muzyczna nadal żyje i wyraźnie wychodzi z zakrętu, na jakim znalazła się w ostatnich latach. Świadczy o tym silnie zaznaczona obecność nowych twarzy, zespołów i solistów, którzy mają coś więcej do powiedzenia.


Uroczystość prowadzona była przez znakomitych gości. Kayah, wspomagana przez Marka Niedźwiedzkiego swoim dowcipem i charyzmą zdaniem niektórych przyćmiła niejedną gwiazdę, nie brakowało jednak także głosów krytycznych. Jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem imprezy w kuluarach zastanawiano się nad ewentualnymi zwycięstwami. „Jestem dość zaskoczony nominacją, ponieważ nie czuję się dostrzegany przez krytykę – ostrożnie komentował swoją obecność lider Grupy Operacyjnej, nominowanej w kategorii Album Roku Hip – Hop - może coś drgnie w podejściu mediów do naszego zespołu? Choć nie liczyłbym na to… Na razie udzielam wywiadów i czuję się ok., jeszcze windą nie jechałem i nie było walki wręcz…”


Oficjalna gala rozpoczęła się po godzinie 20.00 i już wkrótce miało okazać się, że największą triumfatorką tegorocznych Fryderyków jest Kasia Nosowska, która za swoją twórczość solową jak i z zespołem Hey zgarnęła w sumie osiem Fryderyków. Nieco kontrowersyjny okazał się jedynie werdykt oznajmiający, że w kategorii „rock/metal” zwycięzcą, deklasującym m.in. zespoły Behemoth czy Lipali jest… akustyczny album Hey „MTV Unplugged”.


Sama Kasia Nosowska skromnie i z rosnącą w miarę przyznawanych nagród tremą dziękowała za uznanie dla swojej twórczości. Jak co roku – co staje się już pewną tradycją - nie wszyscy wyróżnieni i nominowani zdecydowali się przybyć na uroczystość. W imieniu Wojtka Waglewskiego nagrodę w kategorii „kompozytor roku” odebrał i podziękował jego manager.


Także lider Lipali, Tomasz Lipnicki, nagrodzony tytułem „wokalista roku” (płyta „Bloo”) i O.S.T.R, który triumfował w kategorii hip – hop z albumem „HollyŁódź” nie pojawili się w Fabryce Trzciny. Polska fonografia nie byłaby sobą, gdyby nie uhonorowała choć jednej płyty z elementami folkloru – tym razem bardzo słusznie nagroda trafiła w ręce Sebastiana Karpiela – Bułecki za dynamiczny album „Na siedem” nagrany z grupą Zakopower.

Po wyjściu z gali z emocjami w głosie choć także nieco gorzko lider zespołu komentował zwycięstwo – „Jestem zaskoczony, że przez ostatnie lata Fryderyki zeszły do podziemia. To wielkie święto, chwała, że znowu telewizja je transmituje. Fakt, że czasy nie są najlepsze, spadają nakłady - żyjemy w 30 milionowym państwie, gdzie złotą płytę przyznaje się za 15 tys. sprzedanych nośników… Myślę jednak, że żywa muzyka przetrwa i pewnie zawsze będziemy grać koncerty.”


Wielkim triumfatorem tegorocznych Fryderyków był zespół Raz Dwa Trzy, który zgarnął nagrody w kategorii „grupa roku” i za najlepszy album pop – „Młynarski” z własnymi interpretacjami piosenek Wojciecha Młynarskiego. Lider grupy Adam Nowak zachował spokój, zdradzając prawdziwy powód swojego w Warszawie pobytu – „Jestem szczęśliwy, że zauważono naszą obecność, że wręczono nam Fryderyka. Cieszę się także, że Wojtek Trzciński ma ideę poprawienia wizerunku tej imprezy – tak naprawdę, jestem tutaj za jego namową. Jestem też za tym, żeby uszlachetnić taką imprezę…”. Swoją ostatnią deklarację poparł czynem, podpisując się na plakacie Amnesty International. Był to chyba jeden z nielicznych, lekko politycznych gestów; goście skupiali się raczej na kwestiach muzyczno – towarzyskich, w czym pomagały występy gwiazd, takich jak trochę tego dnia niedostępny Maciej Maleńczuk czy Natalia Kukulska.


Na czerwonym dywanie brylowała za to inna gwiazda, laureatka nagrody w kategorii „piosenka poetycka”, jazzmanka Aga Zaryan, która nie ukrywała swojego zdziwienia – „Jestem jednym ze zwycięzców i dla mnie ta nagroda była wielkim zaskoczeniem. Cieszę się, że to, co robię od 10 lat zostało zauważone. Moja pierwsza płyta ukazała się 7 lat temu i dostała wyróżnienie, teraz otrzymałam nagrodę. Cieszę się także, że Fryderyki dostają takie osoby jak Kasia Nosowska czy Raz Dwa Trzy. Widać, że te nagrody zmieniają swój profil. A zmiana ta polega na tym, że niekoniecznie honorowane są zespoły mieszczące się w głównym nurcie radiowym”.


Tegoroczna Gala Fryderyków pokazała, że środowisko muzyczne próbuje się jednoczyć, nawet jeśli jeszcze nie jest to sytuacja zadowalająca. Świadczy o tym także dopuszczenie do głosu widzów – w tym roku po raz pierwszy można było w sms-owym głosowaniu wybrać najciekawszą twarz roku. Nie było chyba dla nikogo zaskoczeniem, że w tej kategorii wygrał zespół Feel.


„Pamiętam czasy, kiedy Fryderyki były traktowane po macoszemu, a szkoda, bo to jest święto branży muzycznej. Nie jest to najlepszy czas dla muzyki; siła poprzednich Fryderyków wynikała m.in. z tego, że przemysł generował pieniądze, które można było inwestować w nowe twarze, niekoniecznie w muzykę komercyjną – podsumował tegoroczną galę Marek Kościkiewicz - bardzo chciałbym, żeby wszystko powróciło do normalności i mam tu na myśli nie tylko koncerty, ale także o to, żeby powstawały nowe płyty, jako artystyczne wypowiedzi. Co do obecności takich czy innych zespołów – nie lekceważy się grup, które kocha Polska, bo każdy znajduje coś dla siebie. Aby ta impreza była żywa, trzeba bardziej zwracać uwagę na to, co dzieje się w małych, prywatnych studiach nagraniowych, w garażach, gdzie powstaje niezależna muzyka. Jeśli te imprezy będą podobne, bo ciągle pojawiać się będą te same twarze, to przestanie być atrakcyjne. Życzę wytrwałości debiutantom…”

 

Arek Lerch

 

 

zdjęcia: Rafał Nowakowski