Adam Nowak jest postacią niezwykle charyzmatyczną, ale równocześnie człowiekiem bardzo poukładanym i otwartym. Opowiada spokojnie, z uśmiechem i życzliwością wobec spraw i ludzi, będących przedmiotem naszego wywiadu. A tematem głównym tej rozmowy, jest oczywiście nagrodzony Asem Empiku album „Młynarski”.
Pytanie o to, dlaczego zespół Raz Dwa Trzy nagrał album z piosenkami Wojciecha Młynarskiego padło już dziesiątki razy. Spróbujmy tę kwestię odwrócić, dlaczego Młynarski wybrał właśnie Raz Dwa Trzy?
Prawdopodobnie stało się tak z powodu wydania płyty z piosenkami Agnieszki Osieckiej. Tak mi się wydaje, że to mógł być bodziec, ale jest to tylko przypuszczenie, ponieważ nie rozmawiałem z Panem Wojciechem na ten temat. Jego sugestia z jednej strony nas ucieszyła, ale z drugiej też trochę zmartwiła. Świadomość faktu, że Pan Wojciech jest najlepszym wykonawcą swoich piosenek, budziła siłą rzeczy pewną refleksję. To wcale nie żart, to był swego rodzaju konflikt. Z jednej strony wielka atrakcja, zezwolenie samego autora na wykonywanie jego utworów, czy wręcz sugestia, że to właśnie my mamy zrobić, a z drugiej fakt, że przecież nie przebieramy się w jego strój i nie udajemy Wojciecha Młynarskiego, tylko wyciągamy z jego ogromnej twórczości mały fragment. To jest istotne i dla nas samych, i dla tej części publiczności, która jest „nasza”, żeby pokazać, że to jest nasz punkt widzenia, nasze spojrzenie na te piosenki…
To spojrzenie wynikało z dłuższej znajomości materii, czy musieliście poznawać repertuar od podstaw?
W niektórych piosenkach pojawiła się konieczność większej pracy, jak na przykład w „Jeszcze W Zielone Gramy”, „Polska Miłość” czy „Absolutnie”. Są to piosenki znane, natomiast musiała nastąpić nauka tekstu, czy interpretacji, chociaż starałem się tam prawdę wcale nie interpretować. Tworząc aranżacje, starałem się tak je konstruować, aby one same wymuszały sposób śpiewania i przekazywania tekstu. To jest część tajemnicy tego albumu. Nie musiałem się uczyć „Piosenki Wańki Morozowa”, to była piosenka, która mi towarzyszyła od bardzo długiego czasu. Bułat Okudżawa pisał niezwykłe piosenki i one bardzo dobrze brzmią w tłumaczeniu Pana Młynarskiego. Podobnie nie musiałem się uczyć kompozycji Włodzimierza Wysockiego „Moskwa Odessa”. Dużo pracy kosztowało mnie „My Way”, wsłuchiwałem się intensywnie we Franka Sinatrę i myślałem jak to zrobić używając minimalnych środków, czy ta piosenka „zagra” w taki sposób jak ja chcę. I chyba się udało. Utwór opowiada jakby inną historię bez tych festiwalowych środków wyrazu, nie jest prezentacją umiejętności wokalnych, tylko formą dialogu z publicznością…
Środki wyrazu są na całej płycie jakby nieco inne. Od oryginału różnią się przede wszystkim faktem, że niektóre piosenki są mniej „teatralne”, mniej satyryczne czy wręcz kabaretowe…
Taki był zamysł od samego początku. Wzięliśmy instrumenty i zagraliśmy piosenki Pana Wojciecha, nie sugerując, że jest on twórcą z inklinacjami satyrycznymi. Oczywiście w najlepszym tego słowa znaczeniu, czyli pamiętając, że potrafi być satyrykiem dotkliwym, rozumiejącym ludzkie słabości i potrafiącym je wybaczyć, ale czującym także obowiązek mówienia o tych słabościach. Bo taki jest obowiązek twórcy, aby to wytykać, nie mówić, że jesteśmy głupi, ale że często się tak zachowujemy. Tu Pan Wojciech w sposób bardzo dosadny, ale równocześnie pomysłowy, spełnił swoją rolę. Jego piosenki nie tylko piętnują pewne sytuacje, ale też pokazują drogę, jak w „Balladzie O Dwóch Koniach”, gdzie jest rozpatrzenie dwóch postaw życiowych, tej biernej i tej, w której ktoś się buntuje. To jest konkretna nauka, że ja się człowiek postawi w sytuacjach, w których trzeba się postawić, to go nikt nie ruszy, tak jesteśmy skonstruowani…
Czy album „Młynarski” to praca zespołowa?
Praca zespołowa. Moja praca dała jej początek i pewien porządek, na próbach nie może być tak, że każdy przychodzi i gra to, co chce i kiedy chce. To jest dopuszczalne w wypadku kompozycji instrumentalnych, natomiast w piosence, która jest sztuką proporcji, musi istnieć ktoś w rodzaju prowadzącego, kto decyduje, jaki będzie początek, środek i koniec. Jednak ostateczne brzemiennie to absolutnie grupowa praca, to praca każdego z muzyków, każdy ma w to swój niezwykły wkład. Wszystko jest tak przemyślane i zaaranżowane przez nas wszystkich, że kiedy próbowaliśmy „wyciągnąć” jakiś element, to za każdym razem okazywało się, ze czegoś brakuje. To znaczy, że udało na m się osiągnąć takie proporcje, że nie należy niczego odejmować, bo jak się odejmie to cała praca legnie w gruzach…
Od samego początku wiedzieliście, które kompozycje trafią na płytę? Czy było ich więcej i dopiero później nastąpiła selekcja?
Początkowo wybraliśmy więcej utworów i graliśmy je na próbach. Część z nich wykonaliśmy na koncercie premierowym we Wrocławiu, jak na przykład „Przedostatni Walc” czy „Taka Piosenka, Taka Ballada”. Graliśmy też „Balladę O Kole Fortuny”, wciąż próbujemy ugryźć „Balladę O Dzikim Zachodzie”, bo tak naprawdę jeszcze nie skończyliśmy pracy, wciąż zmieniamy aranżacje i na dzień dzisiejszy niektóre piosenki brzmią już inaczej. Chcemy tak ją przygotować, żeby dawała się zagrać na jednym instrumencie, ale bez inklinacji folkowych, aby oddać bardziej przewrotnie jej sens…
Treść tekstów nie sprawiała kłopotu, kiedy piosenki były mocno osadzone w realiach, w których były pisane?
To była tylko kwestia wyboru odpowiednich utworów. Rzeczywiście takie piosenki są, ale dla ciekawości możemy przypomnieć, że kiedy na przykład Agnieszka Osiecka pisała, że ktoś zarabiał tysiąc dwieście a cenzura zmieniała to na dwa tysiące, to po latach okazało się to wizjonerskie, dziś rzeczywiście średnia płaca w Polsce to właśnie te dwa tysiące. U Wojciecha Młynarskiego, jest taki fragment – „każda kanapka chyba z pięć czterdzieści”, to jest ekskluzywna kanapka, dziś w miejscach, w których kupuje się kanapki taka cena jest bardzo prawdopodobna… Jednak prawdą jest, że z niektórych piosenek, czy niektórych fragmentów zrezygnowaliśmy…
„Młynarski” został uhonorowany Asem Empiku, nagrodą, którą przyznają klienci, dokonując zakupu konkretnego tytułu. To dowód tego, że macie bardzo wierną i bardzo niezależną, w sensie gustu i potrzeb artystycznych publiczność…
Ludzie kupujący nasze płyty, to używając brzydkiego słowa, bardzo specyficzny „target”, biorąc pod uwagę dzisiejsze realia. Ale ja się pod tym targetem podpisuję rękami i nogami! Bardzo dziękuję za to wyróżnienie!
Rozmawiał Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)