Aktorka, modelka i muza. Nigdy nie zgodzi się na funkcję „żony swojego męża” - Romana Polańskiego. Jej uwolnione artystyczne geny w połączeniu z talentem małżeństwa Pierre'a Emery i Gil Lesage czyli duetu alternatywnego Ultra Orange, zaowocowały niezwykłym projektem. Emmanuelle Seigner mówi o zazdrości męża, przypadkach, Elvisie i wszystkim tym, co złożyło się na płytę: Ultra Orange & Emmanuelle.

Jak poznałaś Ultra Orange czyli Pierre'a i Gil ?

Poznaliśmy się na planie filmowym, Gil pracuje także jako stylistka. Rozmawiałyśmy sporo i okazało się, że mamy taki sam gust i zainteresowania. Lubimy te same filmy, sztukę...

I muzykę...

Oczywiście muzykę też. Zbliżyłyśmy się do siebie. Ciągle opowiadała mi o swoim chłopaku, o tym, co tworzą i że chcieliby, abym spróbowała z nimi zaśpiewać. Potem rozpoczęłam prace nad kolejnym filmem i wtedy spotkałam się z nimi w luźnej domowej atmosferze. Zaczęliśmy nagrywać jak przyjaciele, jedną piosenkę, drugą, potem kolejną i skończyliśmy na jedenastu. Wtedy daliśmy je do przesłuchania obiektywnym osobom i wszystko potoczyło się już szybko.

Czy fakt, że są małżeństwem, sprawiał jakieś problemy w trakcie nagrań w studio?

Na początku nagrywaliśmy w pokoju w ich domu, ale nie było żadnych małżeńskich problemów.

Nie lubię zadawać tego pytania, ani klasyfikować. Wiem że wielu muzyków też tego unika, ale w jakim gatunku umieściłabyś waszą muzykę?

Jest trochę alternatywnie, do tego rock n`roll i underground.

Musiałaś dostosować się do ich stylu?

Nie, oni wcześniej zajmowali się muzyką elektroniczną. Ja nie czułam się w tym zbyt dobrze, więc zdecydowaliśmy, że przy tym albumie pracować będziemy nad muzyką, która pasuje nam wszystkim, bardziej rock n`roll, więcej romantycznych ballad.

Więc dla nich też to było coś nowego?

Tak, tym bardziej, że wcześniej tworzyli w klimatach elektroniki.

Jako aktorka jesteś bardzo krytyczna wobec siebie. Jak jest teraz, kiedy śpiewasz?

Nic się nie zmieniło. Tak, jestem krytyczna we wszystkim, co robię. Staram się robić wszystko perfekcyjnie, bez względu na to, co to jest.

Jako autorytet wśród aktorów wymieniasz Julie Roberts. Kto jest Twoim wzorem w świecie muzyki?

Jest ich wielu. Tacy jak Mick Jagger, David Bowie, Blondie, Kurt Cobain, Elvis Presley...

Elvis?

Tak uwielbiam go (śmiech).

A Lenny Kravitz?

Jego też uwielbiam.

Wiem, że pomógł wam przy płycie.

Tak, spodobała mu się płyta, bardzo mnie wspierał. Kiedy ja chciałam wszystko poprawić, bo myślałam, że mogę zrobić to lepiej, on powiedział: „zostaw to tak jak jest. Tak to zrobiłaś i jest w tym coś, co przykuwa uwagę”.

Czy od początku mieliście w planach wykorzystanie utworu Krzysztofa Komedy z płyty Rosemary's Lullaby ?

Nie, to akurat był czysty przypadek. Pracowałam na planie z pewnym angielskim reżyserem. Zasugerował mi, że w jednej ze scen powinnam zaśpiewać Little lullaby. Zaśpiewałam, usłyszała to Gil i dalej potoczyło się już samo.

To jedyny utwór, który nie został skomponowany przez Pierre'a.

Tak, on jest kompozytorem. Tworzy w całości muzykę i teksty.

A więc musisz ufać jemu i jego talentowi. W końcu to Ty sprawiasz, że te słowa ożywają.

Oczywiście, ufam mu. Gdyby nie było między nami pełnego zaufania nie stworzylibyśmy tej płyty.

Słyszałaś kiedykolwiek o zespole Juliet Levis - Juliet and the Licks? zainspirowała Cię w jakiś sposób?

Raczej nie ma tu mowy o inspiracji, ale słyszałam ich, bardzo mi się podoba to, co robią.

Jako aktorka jesteś ciągle wypytywana o swojego męża - Romana Polańskiego. Teraz, kiedy jesteś piosenkarką, coś się zmieniło?

Wiesz... te pytania nie zniknęły, ale teraz jest o tyle inaczej, że nie pracujemy razem.

Wspiera Cię, czy obserwuje i jest obiektywny?

Teraz, kiedy tworzę muzykę wspiera mnie dużo bardziej niż kiedy pracowałam na planie filmowym z innymi reżyserami. Nie podobało mu się to (śmiech). Jest trochę zazdrosny.

A nie jest zazdrosny o Pierre'a?

Nie. Pierre nie jest reżyserem.

Kto zajął się graficzną oprawą płyty? Zdjęcia są bardzo klimatyczne.

Zdjęcia, które umieściliśmy wewnątrz zrobiła Gil, a okładkę zaprojektował jeden z moich fanów Francois Rotger. Zaprosiliśmy go pewnego dnia, aby zrobił kilka zdjęć, które chcieliśmy wykorzystać na okładce, ale wszystkie pozostałe to dzieło Gil.

Gratuluję płyty, ale mam nadzieję, że nie kończysz z kinem.

Nie, w żadnym wypadku. Ciągle gram w wielu filmach.

Jesteś gotowa na to wszystko, co niesie ze sobą sława rockowego muzyka? Fanatycznie oddani fani, Twoja twarz na koszulkach…?

Tak, ale tego jeszcze nie mam (śmiech).

Ale jesteś na dobrej drodze.

Zobaczymy, jestem gotowa na wszystko.

Rozmawiał Karol Modzelewski