Wally, nagle okazało się, że musisz rozmawiać z ludźmi z całego świata. Wszyscy cię znają, dzwonią do ciebie i nie wiedząc jak zacząć rozmowę informują o tym jaka jest w ich kraju pogoda. Otóż w Warszawie pada śnieg…
Mhm, w Australii teraz nikt nawet nie myśli o śniegu (śmiech). Ale mam nadzieję, że w Polsce wszystko O.K. i ta pogoda nie jest dla was kłopotem?
W żadnym wypadku. Na pewno nie przeszkadza nikomu kupować twojego albumu. Masz pojęcie jak bardzo jest u nas popularny?
Dostaję ogromną ilość maili z Polski, więc chyba mogę się domyślać. Wszyscy nalegają, żebym przyjechał, więc muszę chyba to jakoś zaplanować po pierwszej fazie tourne. Bardzo miłe słowa piszą polscy fani o mojej muzyce i czuję, że bardzo chcę się z wami spotkać.
Czytasz wszystkie maile jakie dostajesz? Trudno to sobie wyobrazić…
Staram się w każdym razie wiedzieć co w nich jest (śmiech). Internetową stronę mojej działalności ogarnia mój tata, od niego dostaję wszystkie informacje o tym co i gdzie się dzieje. Powiedział mi o dużym zainteresowaniu w Polsce już kilka miesięcy temu.
Tata powiedział ci na pewno o tym co się dzieje na serwisach społecznościowych? Dawno nikt nie narobił takiego zamieszania jak Gotye.
Sam nie do końca to śledzę, nie mam czasu. Ale wiem o tym wszystkim i to jest bardzo miłe. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem i na pewno nie spodziewałem się, że to kiedyś nastąpi. Nie siedzę bez przerwy przed komputerem i nie sprawdzam co i gdzie o mnie piszą, ale czasami kiedy patrzę na te liczby, na ilość fanów, odtworzeń to kręci mi się w głowie z wrażenia (śmiech). To bardzo ekscytujące przeżycie i jakieś potwierdzenie, że jednak nie zrobiłem błędu poświęcając życie muzyce.
Teraz dzięki muzyce twoje życie na pewno mocno się zmieni?
O tak! Sama perspektywa trasy koncertowej po całym świecie to niesamowita rzecz. Od jakiegoś czasu nad niczym innym nie pracuję, chcę wszystko przygotować najlepiej jak to możliwe. To kawał roboty do wykonania…
Czujesz presję w związku z tym, że to co robisz stało się teraz takie… globalne?
Na pewno. W Australii moja poprzednia płyta miała bardzo dobre przyjęcie. Z jednej strony rozgłośnie radiowe grały sporo moich piosenek a z drugiej ludzie mówili o mnie same pozytywne rzeczy i dzięki temu udało się jakoś zaistnieć. Dla mnie to co dzieje się teraz to wynik długiej i konsekwentnej pracy. Dochodziłem do tego stopniowo, nic nie stało się nagle i bez przyczyny. Jednak faktem jest, że istniałem raczej na rynku niezależnym i to co stało się w sieci po premierze klipu „Somebody That I Used To Know” było jednak zaskoczeniem.
Spodziewasz się, że twój sukces spowoduje większe zainteresowanie rynkiem niezależnym? Ludzie przestaną się bać takiej muzyki, kiedy okaże się jest ciekawsza i bardziej przebojowa niż propozycje ze sceny pop?
Śmieszna sprawa, bo ja już dziś nie jestem taki „niezależny” jak na samym początku. Kiedy zaczynałem wszystko robiłem sam. Zbudowałem sobie studio i sam nagrałem większość muzyki. Sam zajmowałem się swoją promocją, pisałem setki maile do dziennikarzy i stacji radiowych, wysyłałem nagrania, dzwoniłem, sam prowadziłem sprzedaż płyt. Wszystko działo się według takiego schematu i zwróć uwagę, że to co dzieje się dziś, też jest wynikiem działań ludzi, którzy dzielili się informacją o mojej piosence. To było bardzo niezależne, bez żadnej odgórnej promocji i wciskania czegokolwiek ludziom na siłę.
Ale zmiana statusu z „niezależnego” na „oficjalny” nie musi tego zmieniać…
I nie zmienia! Moim zdaniem różnica jest tylko taka, że mam teraz lepszą dystrybucję i więcej ludzi do pomocy. W mojej muzyce przecież nic się przez to nie zmieniło. Kiedy słuchasz piosenki to myślisz o tym czy jest dobra czy słaba, a nie o tym z jaką firmą artysta podpisał umowę (śmiech).
Wiesz co jest najważniejsze w twojej muzyce?
Hm… poczekaj, szukam jednego słowa. Na pewno szczerość. Szczerość to zjawisko, które jest ponad gatunkami, a dotyczy każdego twórcy w relacji z jego odbiorcą. To jest ten element, który sprawia, że ludzie naprawdę ci wierzą kiedy do nich mówisz. Musisz być szczery wobec siebie, mówić to co masz w sercu i wtedy wszyscy to zauważą i docenią. Nie widzę lepszego powodu do pisania i nagrywania muzyki.
Czeka cię za chwilę duża trasa. Lubisz grać na żywo?
Lubię. Ale wolę raczej własne, klubowe koncerty niż duże festiwale. Na festiwalu zawsze jesteś w coś wciśnięty, w jakąś formułę do której możesz de facto kompletnie nie pasować. Kiedy gram swoje koncerty, wiem dokładnie że publiczność przyszła specjalnie na Gotye i że to co gram ma sens. Mam duże wymagania wobec siebie i dlatego muszę mieć pewność, że to co dostaną słuchacze będzie najwyższej jakości. Brzmienie musi być idealne, muszę mieć komfort pracy, żeby dać z siebie wszystko i zapewnić ludziom dobry koncert. To trochę samolubne podejście, ale tak jest lepiej nie tylko dla mnie, ale też dla tych, którzy kupują bilety.
Czyli nadchodząca trasa bardziej cię cieszy czy stresuje?
Cieszy! Myślę już o tych wszystkich miejscach do których pojadę i czuję się niesamowicie podekscytowany! Zobaczę kawał świata, spędzę sporo czasu z moim zespołem, spotkam nowych ludzi, spodziewam się, że to będzie potężna dawka dobrej energii.
To jest właśnie to "Making Mirrors"?
Tak. Wszystko co mnie spotyka, każda nowa sytuacja, człowiek, podróż, znajduje odbicie we mnie i w tym co myślę. Potem przekładam to na piosenki, które stają się lustrami, odbijającymi rzeczywistość na różne sposoby, czasem wyraźnie, czasem trochę przybrudzoną. Dlatego właśnie album ma taki tytuł. Poza tym zainspirował mnie też obraz który stał się okładką…
Kto namalował ten obraz?
Mój tata. Bardzo dawno temu.
Rozmawiał
Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)