„Wszystko na sprzedaż, wszystko ma swoją cenę – mówią ci, którzy handlują swoim ciałem” czytamy w jednym, z całej serii artykułów zamieszczonych, w „Ozonie”, a mających jako temat przewodni różne aspekty prostytucji i pornografii.

Ogólna wymowa wspomnianych publikacji sprowadza się do stwierdzenia, że „Prostytucja i pornografia staje się formą współczesnego niewolnictwa, ofiarą składaną na ołtarzu konsumpcji”. Czyli innymi słowy, winnymi moralnego upadku gwiazdeczek produkcji klasy X i pań oraz panów kupczących swoimi wdziękami, są tylko i wyłącznie konsumenci. Ciekawa teza i niewątpliwie poprawna politycznie.
Trudno jednak nie zauważyć, że słowo „niewolnictwo” oznacza przymus, a w wypadku aktorów legalnie kręconych filmów porno i kobiet uprawiających najstarszy zawód świata, można mówić raczej o dobrowolności w wykonywaniu wspomnianego procederu (choć oczywiście wyjątki się zdarzają). Który to proceder jest dla nich po prostu sposobem na zarabianie pieniędzy. Zatem to nie rozpasany w swych żądzach konsument powoduje w „nieszczęsnych ofiarach sex biznesu” wyrugowanie zasad moralnych, a już wcześniejszy brak takowych pozwala im na taki, a nie inny sposób zarobkowania. I tyle.
Dlatego nie wszystkich poruszy los tzw. „tirówek”, narażonych na zakażenie wirusem HIV (o którym oczywiście nic nigdy nie słyszały – bo i skąd), pobicia, oddawanie doli pazernemu sutenerowi, oraz przygodny kontakt seksualny ze sprośnym klientem, który w dodatku (o zgrozo!) rzadko przypomina amanta filmowego. „Nie spodziewała się, że to będzie takie okropne. – Twarzy pierwszego klienta nie pamiętam, ale pamiętam jego ręce na moim ciele, spocone i lepkie. Pamiętam jego kwaśny oddech i coś twardego, co wpychało się między moje uda. Miałam wrażenie, jakby moja dusza odrywała się od ciała”- rozdzierająco opowiada przydrożna pretty women. A pamiętajmy, że bidulki muszą to wszystko znosić za marnych kilka tysięcy miesięcznie. Którym to zarobkiem się jednak nie brzydzą, bo przecież wszystkie mają za sobą trudne dzieciństwo i gromadę nieletniego rodzeństwa na utrzymaniu, więc coś im się od życia należy (zwłaszcza drogie ciuchy i kosmetyki). Dlatego też , jak można wywnioskować z publikacji, zasługują na najwyższe współczucie i szacunek.

Nie każdy też uroni łzę nad losem Lindy Lovelace – bohaterki najsłynniejszego amerykańskiego filmu pornograficznego: Głębokie gardło.
Perfidna potrzeba rodu męskiego, aby napawać się seksualnym poniżeniem kobiety, zmusiła tę dzielną i niewinną niewiastę do upokarzających czynności oralnych przed kamerą, które to czynności przypłaciła rozstrojem nerwowym.
Opisała je również w książce swojego autorstwa: „Wystąpiłam w ohydnym filmie z ohydnymi ludźmi. Dlaczego ten film w ogóle ktokolwiek ogląda?!” Pytanie „po jakiego czorta w ogóle w nim wystąpiłam?” jakoś nie pada. Należy zatem przyjąć, że do udziału we wspomnianej produkcji aktorka zapewne została zmuszona siłą, nie dostała za występ honorarium, a książka, którą napisała była rozdawana bezpłatnie – ku przestrodze dla kolejnych potencjalnych ofiar różowego biznesu. Natomiast szlachetna autorka wiekopomnego dzieła nie zarobiła na swoich drastycznie intymnych wynurzeniach ani grosza.

Może teza, którą wysunę nie jest zbyt popularna i narazi mnie na ataki ze strony feministek oraz tzw. kręgów intelektualnych, ale śmiem twierdzić, że dopóki nie jest łamane prawo, wobec nikogo nie stosuje się przemocy, a wszyscy są pełnoletni, to nie widzę powodu, aby pochylać się z troską nad ciężkim losem cór i synów Koryntu, ani też gwiazd filmów pornograficznych. Tak sobie wybrali. Jeden zarabia zmywaniem podłóg, drugi intelektem, a trzeci ciałem. I gra muzyka. Myślę, że ci ostatni wliczyli w ryzyko zawodowe utratę społecznego szacunku. Widać tak im się per saldo opłaca. Nie potępiam ich w czambuł, ale i nie lituję się nad nimi. Już bardziej żal mi sprzątaczki, czy pracownicy hipermarketu – rzeczywiście wyzyskiwanej i traktowanej niemal jak niewolnica, bo zastraszanej i szantażowanej utratą pracy.

Inną jest natomiast sprawą dostęp młodzieży do pornografii. I tu zgadzam się z  zawartymi w jednej z publikacji tezami, że czysto pornograficzne treści, które tak łatwo dzięki Internetowi i telewizji, są dostępne dla nawet bardzo młodego widza, wpływają niszcząco, a nawet uzależniająco, na psychikę nieletniego odbiorcy. Łatwo można sobie wyobrazić, że młodzianowi w wieku szalejących hormonów, kiedy jeszcze te hormony podkręci wymyślnymi porno-wizjami, samo proszenie dziewczyny o przysłowiowy „dowód miłości” już nie wystarczy. On by chciał wrażeń jak z Teresą Orlowski. I tu rzeczywiście jest niebezpiecznie. Bo to z czym sobie poradzi dojrzała psychika, może być zabójcze dla jeszcze nieukształtowanej. Zresztą i dla dorosłych ludzi pornografia może stanowić zagrożenie, „równię pochyłą”. I tu jest prawdziwy problem, nad którym warto się pochylić i zdać sobie sprawę z ewentualnych zagrożeń.
A nie to czy gwiazdka filmu porno czuje psychiczny dyskomfort, którego wszakże nie czuła, kiedy inkasowała kasę za swoje wygibasy.

Iza J. Pełna treść omawianych artykułów w nr 1/38 tygodnika "Ozon"