Który z wybitnych polskich reżyserów filmowych zgubił w Czechosłowacji Witolda Pyrkosza? Kto jest najostrzejszym cenzorem i kto wie wszystko? Witold Pyrkosz i współautorka książki "Podwójnie urodzony" Anna Grużewska opowiadają o kulisach powstania biografii popularnego aktora.
Czy trudno było namówić Witolda Pyrkosza do tak bardzo osobistych zwierzeń? Takie opowieści zawiera wydana niedawno książka "Podwójnie urodzony".
Anna Grużewska: Na to pytanie są dwie odpowiedzi. Oficjalna: nie, nie było trudno, było bardzo łatwo. Jest też odpowiedź nieoficjalna: różnie bywało. Ale trzymamy się wersji pierwszej.
Witold Pyrkosz: A ta wersja nieprawdziwa wygląda w ten sposób, że rzeczywiście: do rozmowy doszło, do umowy doszło, ale potem było coraz gorzej, zaczęły się schody i to pod górę. Pamiętam taki moment, kiedy pani redaktor powiedziała nagle do swojej koleżanki „No widzisz sama - opór materii”. Ta materia to byłem ja, bo w pewnym momencie powiedziałem „Ja już chromolę, więcej nie zdolę”, bo trwało to kilkanaście dni po trzy - cztery godziny rozmowy w każdym dniu, więc proszę sobie wyobrazić, ile to musiało trwać.
Dwie kobiety tak Pana wymęczyły? Ale to chyba nie jest powód do narzekania?
Witold Pyrkosz: Ja nie narzekałem!
Anna Grużewska: Teraz sytuacja jest już wyklarowana i jest bardzo przyjemnie. Ale przyznam się, że nigdy w życiu nie chciałam pracować w policji, a w tym przypadku musiałam się zamienić w policjanta i razem ze współautorką, czyli z Izą Komendołowicz, pełniłyśmy na przemian rolę dobrego i złego policjanta. Oczywiście wymieniałyśmy się, bo kto chciałby być cały czas tym złym?
Witold Pyrkosz: Małe sprostowanie: panie pełniły role milicjanta i policjanta, bo czasokres akurat obejmował te dwie formacje.
A jak wyglądało śledztwo? Przypuszczam, że nieźle musiały się panie naszperać w archiwach, żeby wyciągnąć wszelkie możliwe zeznania z Pana Witolda? Zapewne trzeba też było porozmawiać ze świadkami, sprawdzić różne wersje i relacje...
Anna Grużewska: Metody operacyjne były skomplikowane.
Witold Pyrkosz: Ja powiem tylko o tym, czego byłem świadkiem - o wersji cenzorskiej. Byłem świadkiem ocenzurowania rękopisu przez moją żonę. To trwało bardzo krótko: „To wykreślamy, tego nie ma, to wykreślamy, o tym nie mówimy, a tego nie pamiętamy”. I dlatego zostało tego tylko troszkę.
Anna Grużewska: A tak naprawdę żona pana Witolda, czyli pani Krystyna, ma niebagatelny udział w powstaniu tej książki, ponieważ - tutaj zdradzę pewną tajemnicę rodzinną - pani Krystyna przez bardzo wiele lat prowadziła archiwum pana Witolda. I pewnego dnia, gdy już troszeczkę się poznaliśmy, do naszych rąk trafił prawdziwy skarb: wylądowały przed nami trzy opasłe tomy z wycinkami prasowymi dotyczącymi kariery pana Witolda poczynając od jego pierwszej roli, czyli od pierwszego studenckiego przedstawienia. To była lektura na wiele wieczorów. Odkryłyśmy fascynujący świat polskiego teatru, polskiego filmu, czytałyśmy na przykład recenzje napisane przez Mrożka czy Marię Dąbrowską. To było szalenie interesujące i wzruszające.
Część tych materiałów została przedrukowana w książce "Podwójnie urodzony", można w niej również znaleźć stare programy teatralne i fotografie z rodzinnego albumu. Ale nade wszystko są tutaj opowieści, w tym mnóstwo anegdot. Na przykład taka: jak można zgubić Witolda Pyrkosza? A zdarzyło się to nie byle komu, bo wybitnemu polskiemu reżyserowi Krzysztofowi Zanussiemu...
Witold Pyrkosz: „Constans” to jedyny film Zanussiego, w którym grałem. A reżyser i kierownik produkcji zapomnieli mnie w hotelu w Czechosłowacji. Kiedy po realizacji zdjęć mieliśmy stamtąd wyjeżdżać, kierownik produkcji zaproponował mi powrót samolotem i powiedział, że jest już nawet bilet. Powiedziałem: „To niepotrzebne, sprzedajcie go, bo ja latam tylko wtedy, kiedy nie można dojechać nawet żadną bryczką ani dopłynąć kajakiem, więc pojadę autobusem tak jak cała ekipa”. Jeszcze przed samym wyjazdem kierownik upewnił się, czy jadę autobusem i powiedział, żebym był o 10 rano w recepcji, spakowany, to przyjedzie po mnie autobus i zabierze mnie. Następnego dnia, kiedy o wpół do jedenastej przy moim hotelu nie zatrzymał się żaden autobus, poszedłem do recepcji i zapytałem, czy koledzy, którzy mieszkają w innym hotelu, pytali o mnie. Nie, nikt nie pytał. Po piętnastu minutach poszedłem do barku. Wypiłem pięćdziesiątkę z soczkiem. Miałem przy sobie chyba sto koron, zapłaciłem 25, zostało mi 75 koron. Po godzinie jedenastej poszedłem i wypiłem drugą pięćdziesiątkę z soczkiem. Zostało mi 50 koron. Przed trzecią pięćdziesiątką poszedłem do recepcji i poprosiłem, żebyśmy zadzwonili do hotelu, gdzie mieszkała reszta ekipy, czy wyjeżdżają po mnie, czy nie. Recepcjonistka zadzwoniła, zapytała i mówi, że wszyscy już pojechali.
Aaaaaaaa, no to poszedłem walnąć sobie setę za resztę pieniędzy i powiedziałem „To trudno, zobaczymy, co się będzie działo”. Poprosiłem jeszcze tylko, żeby zadzwoniła do punktu granicznego i poprosiła o zatrzymanie autokaru z polską ekipą. Po półgodzinie, kiedy byłem już zupełnie rozluźniony, usłyszałem przez mikrofon, że ktoś po mnie przyjechał. Wyszedłem z hotelu i zobaczyłem kierowcę wołgi, który woził nas w czasie zdjęć, pękającego ze śmiechu: „Wie pan, oni czekają na pana pięć kilometrów przed granicą, będziemy tam za jakąś godzinkę”. Faktycznie, autokar czekał przed granicą, wszystkie drzwi pootwierane, wchodzę do środka i pytam, gdzie jest kierownik tej uroczej wycieczki krajoznawczej, a koleżanka charakteryzatorka pokazuje, jak za winklem widać tylko jedno oko ukrywającego się kierownika produkcji. Nie będę podawał nazwiska tego pana...
W książce można je znaleźć...
Witold Pyrkosz: Nie!
Tak.
Witold Pyrkosz: Matko Boska, cenzura przepuściła!
Takich opowieści można znaleźć w książce kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset.
Anna Grużewska: Raczej kilkaset i było mnóstwo śmiechu, chociaż zdarzały się też momenty trudne ze względu na ogromny materiał. To mnóstwo wspomnień, setki ról, dziesiątki przedstawień i praca nad książką wymagała ogromnego zaangażowania faktograficznego, ale sama możliwość obcowania z panem Witoldem, słuchania jego opowieści to było coś fantastycznego.
Witold Pyrkosz: Z tym obcowaniem to nie przesadzajmy, bo to wszystko było w obecności...
Anna Grużewska:... żony i siedmiu kotów. Oraz psa Bolka. Działo się to wszystko mniej więcej rok temu i lato 2008 to jest w moim życiu lato pana Witolda.
Witold Pyrkosz: Zdradzę taką niewinną tajemnicę, że czeka panią dalsza współpraca ze mną.
Anna Grużewska: O matko!
Witold Pyrkosz: Tak się cieszyła, a teraz „o matko!” A na jaki temat będzie ta rozmowa, to tylko moja żona wie. Bo żony wiedzą wszystko. Co przed, co po... A najwięcej wiedzą, co przedtem.
Książka "Podwójnie urodzony" to nie tylko historia życia Witolda Pyrkosza, ale także kawał historii polskiego teatru i filmu...
Anna Grużewska: Dla nas wielkim odkryciem była historia ról teatralnych pana Witolda. Oczywiście wszyscy znamy Pyzdrę z „Janosika” czy Balcerka z „Alternatywy 4” i to są wszystko świetne, charakterystyczne i rozpoznawalne role, natomiast z rolami teatralnymi jest pewien problem: odchodzą w zapomnienie. Spektakl ogląda kilkaset czy kilka tysięcy osób, a potem pozostają po nim tylko pożółkłe gazety, stare programy, bardzo rzadko rejestracje filmowe. My miałyśmy do czynienia z ilomaś nazwiskami, które należą do legend polskiego teatru, więc powstawanie tej książki, słuchanie pana Witolda i czytanie na temat jego ról teatralnych to była wielka frajda i otwieranie drzwi dotąd nieotwartych.
Ale oczywiście bez ról filmowych nie dałoby się tej książki napisać, tym bardziej, że to są role, które wszyscy znamy, kochamy i lubimy, więc nie odżegnywałyśmy się od filmu, ale był on dla nas sprawą oczywistą. A teatr to bonus dla nas i czytelników.
Panie Witoldzie, po lekturze tej książki odnoszę wrażenie, że jest Pan jednak przede wszystkim aktorem teatralnym...
Witold Pyrkosz: Tak było od momentu zdobycia dyplomu do połowy mojego życia scenicznego, dlatego, że teatr zmienił się diametralnie i już nie można być tylko aktorem teatralnym czy tylko aktorem filmowym, a nawet tylko aktorem reklam, bo i takie bywały wypadki, a moje nagranie z Boguszem Bilewskim reklamy Kamy nazwano prostytuowaniem się aktora. Całość tej twórczości składa się na zawód aktora. Nie na powołanie, nie na misję. Nie ma czegoś takiego jak misja aktorska. Powołanym można być do szerzenia wiary, ale nie do wykonywania jakiegoś zawodu. Ja jestem po prostu aktorem. Do pewnego momentu było to tylko aktorstwo teatralne, ponieważ emisja telewizyjna i filmowa były w naszej ojczyźnie, ukochanej skądinąd, dopiero w zarodku. Dlatego potem podział na aktorów teatralnych i filmowych czy telewizyjnych przestał działać. Jest to zmieszane.
Jeden ze starszych aktorów powiedział ostatnio w wywiadzie, że aktorem może być teraz każdy. Też jestem tego zdania. A później on powiedział, że wystarczy wejść na scenę i zdjąć spodnie. Otóż tutaj się z nim nie zgadzam. Teraz ten zawód stał się zawodem powszechnym. Wystarczy tańczyć, ale dobrze, a nawet znakomicie tańczyć!, żeby być w telewizji aktorem w jednym z seriali tanecznych. Wystarczy dobrze jeździć na łyżwach, ale bardzo dobrze! Wystarczy działać w kulturze, ale działać bardzo dobrze. Dlatego też nie ma ograniczeń i ochrony zawodu. ZASP (Związek Artystów Scen Polskich - red.) liczy sobie kilkaset osób, może parę tysięcy, więc co to jest w porównaniu z górnikami czy stoczniowcami? Nic. Czyli nie ma ochrony zawodu i słusznie, bo jeżeli ktoś jest utalentowany, umie to wykonywać i umie sobie zaskarbić życzliwość widzów swoim tańcem, recytacją czy jakimikolwiek wyczynami to już jest wspaniale.
Rozmawiała Magdalena Walusiak
Zapis fragmentów spotkania, które odbyło się 2. sierpnia na Festiwalu Filmu i Sztuki "Dwa Brzegi" w Kazimierzu Dolnym.
Komentarze (0)