Takie rzeczy przytrafiają się naprawdę nielicznym. Ogromna popularność na całym świecie, entuzjastyczne wypowiedzi mediów, amok na koncertach i to wszystko… przed wydaniem debiutanckiej płyty „Happiness”. Być może kluczem do sukcesu The Hurts jest ich niespotykana świadomość tego, kim chcą być, jak brzmieć i jak wyglądać.  Są doskonale przygotowani, inteligentni i mają duży talent do pisania piosenek które natychmiast zapadają w pamięć. Jak się to robi opowiada wokalista The Hurts Theo Hutchcraft.

Theo, wiemy że zaczynaliście jako Daggers, ale tak naprawdę niewiele osób słyszało kiedykolwiek muzykę tego zespołu. Może spróbuj chociaż trochę przybliżyć słuchaczom jak to brzmiało?


Tak, Daggers to było coś zupełnie innego, graliśmy dużo szybciej, bardziej tanecznie i było w tym więcej, hm… szczęścia? To była bardziej beztroska zabawa. Byliśmy młodzi i chcieliśmy się bawić, poznawać świat. Dziś patrzę na to jak na swego rodzaju szkołę, dużo się dzięki tej kapeli nauczyliśmy. To nam dało lepsze przygotowanie do poważnej pracy, w naturalny sposób przerodziło się w The Hurts. A przy okazji nauczyliśmy się sporo o pisaniu piosenek i biznesie muzycznym w ogóle…

Ale ten biznes jakoś nie przypadł wam bardzo do gustu. Wiem, że nie masz o nim dobrej opinii…

Było trudno, pracowaliśmy bardzo ciężko i wiele razy zostaliśmy na lodzie, zostawieni sami sobie. To nie dawało nam specjalnie dobrego pojęcia o tej branży. Wiele osób próbowało nam tłumaczyć, co mamy robić ale my nie chcieliśmy tego słuchać. Chcieliśmy być sobą, a to jak się okazało sporo kosztuje…

Mieliście wcześniej jakieś przygotowanie do pracy na scenie? Szkoły muzyczne?

Nie, kompletnie nie. Ani ja, ani Adam nie kończyliśmy żadnych szkół muzycznych. Próbowaliśmy oczywiście coś grać jeszcze zanim się poznaliśmy, ja uczyłem się jakichś prostych rzeczy na gitarze czy klawiszach, ale tak naprawdę wszystkiego na serio uczyliśmy  się przez ostatnie cztery lata. Zdecydowaliśmy, że chcemy poznać muzykę pop, nauczyć się komponowania takich piosenek, spędziliśmy setki godzin na ćwiczeniach i próbach. Jednak wydaje mi się, że to co najważniejsze w naszej muzyce siedziało zawsze w naszych głowach i to chyba określa najbardziej jej brzmienie. Po prostu mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na siebie bo mamy z Adamem identyczne spojrzenie na to jak powinna wyglądać dobra piosenka…

Kiedy zaczęliście na serio myśleć o nagraniu płyty?

Natychmiast po napisaniu pierwszej wspólnej piosenki, czyli „Unspoken”. Większa część materiału powstała w bardzo trudnym dla nas okresie. Byliśmy nieszczęśliwi, nie mieliśmy żadnej pracy, żadnych pieniędzy, była zima i było bardzo smutno i źle. Zaczęliśmy więc pisać kolejne piosenki i w ciągu roku udało nam się podpisać kontrakt z wytwórnią. Zaczęliśmy sporo koncertować, jeździć po świecie, wszystko bardzo radykalnie się zmieniło. Uciekliśmy od tego życia, które tak bardzo nam się nie podobało. Płyta w swoim zasadniczym kształcie powstała właśnie w ciągu tego roku.

Jesteście z Manchesteru, czy bogata muzyczna historia tego miasta miała na was wpływ?

Definitywnie! Samo to miasto jest bardzo inspirujące, nawet pomijając niezliczoną ilość wspaniałych artystów, którzy stąd pochodzą. Fakt, że piosenki były pisane w Manchesterze z pewnością ma spory wpływ na ich brzmienie…

Kiedy się patrzy na The Hurts jako na całość, oceniając muzykę, image, koncerty, video, można dojść do wniosku, że wszystko jest idealnie zaplanowane i że ktoś miał doskonałą koncepcję całego projektu. Sami nad tym pracowaliście czy był ktoś, może kilka osób, które pomogły to stworzyć?

Wszystko robimy sami! Jesteśmy bardzo mocno przywiązani do swoich wizji i zależy nam, żeby wszystko pochodziło z jednego źródła. To pozwala uzyskać efekt spójności całego obrazu. Nie moglibyśmy sobie pozwolić na oddanie któregoś z tych aspektów w inne ręce. Wszystkiego musimy próbować sami, bo wszystko jest ważne. Jesteśmy szczęśliwi, że dzięki wsparciu wytwórni nasze pomysły mogą się materializować, to bardzo ważne mieć taki komfort.

Kiedyś powiedziałeś, że to jak zespół wygląda jest ważniejsze od tego jak brzmi. Wciąż w to wierzysz?

Ja tak powiedziałem? Niemożliwe (śmiech). Nawet jeżeli mówiłem coś w tym guście to chyba chodziło mi o to, że obie te rzeczy są równie istotne. Zwróć uwagę jak proste i oszczędne są nasze zdjęcia, teledyski, są bardzo ascetyczne, czarno białe. Gdyby muzyka nie była w tym wszystkim najważniejsza, to co by zostało?

Jakie to uczucie, być „największą sensacją roku”, zanim się jeszcze wydało pierwszy album?

Hm, to jakieś szaleństwo (śmiech). Aż trudno to sobie wyobrazić, szczególnie że to się zaczęło w całej Europie i teraz rozprzestrzenia się po świecie. Dla nas to wielki zaszczyt i jesteśmy bardzo podekscytowani takim przyjęciem naszej muzyki. Niewiarygodne, ale równocześnie bardzo miłe…

W Polsce też już jesteście gwiazdą, wiesz o tym?

Wiem! I nie mogę się doczekać kiedy do was przyjedziemy! Spędziłem jakiś czas temu cztery tygodnie w Puławach. Uczyłem angielskiego w szkole. Po polsku niestety zbyt wiele się nie nauczyłem, pamiętam tylko „dzięki bardzo” (śmiech). W sumie tyle mi wtedy wystarczało… Ale mam kilku dobrych przyjaciół, z którymi chciałbym się znowu zobaczyć.

Na koniec opowiedz jak wam się udało nagrać piosenkę z Kylie Minogue?

Bardzo prosto, wysłaliśmy jej piosenkę z zapytaniem czy nie chciałaby jej z nami zaśpiewać. Na początku myśleliśmy o kimś, kto brzmiałby jak Kylie, ale potem przyszło nam do głowy, że tracimy czas na szukanie kopii a przecież moglibyśmy się zdobyć na odwagę i zapytać. Tak zrobiliśmy i Kylie się zgodziła (śmiech). To był dla nas lekki szok, ale ostateczny efekt jest wspaniały…

Rozmawiał
Piotr Miecznikowski