Simple Plan - jedna z najpopularniejszych i najciekawszych kanadyjskich formacji rockowych - wystąpi z jedynym koncertem w Polsce. Zespół ma na swoim koncie wiele przebojów, takich jak: „I’d Do Anything”, „Addicted”, „Perfect” czy „Welcom to My Life”. Muzycy zaśpiewają 10 listopada w warszawskim klubie Stodoła. Koncert będzie częścią ich europejskiego tournee promującego wydany na początku tego roku, trzeci studyjny album Kanadyjczyków zatytułowany: "Simple Plan".

Dwa albumy, siedem milionów egzemplarzy sprzedanych na całym świecie, seria przebojów (jak:„I’d Do Anything”, „Addicted”, „Perfect” czy „Welcom to My Life”) i rzesze fanów. Wydawać by się mogło, że Simple Plan mają wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Zespół mógł więc po prostu wrócić do studia i nagrać trzecią płytę, korzystając ze schematów, które do tej pory się sprawdzały, nieprawdaż? A jednak...

„Simple Plan” to nie jest zwykła płyta, to wyznanie artystycznej ambicji i obraz dojrzałości tego montrealskiego kwintetu. Tak jak się można było tego spodziewać po zespole, który swoją pierwszą płytę zatytułował „ NO PADS, NO HELMETS…JUST BALLS”, nowy album to niczym nieograniczona podróż w głąb muzycznej dynamiki, bazująca na tym, co w Simple Plan najlepsze - mamy więc wolność energii, poruszające brzmienie gitary i pełne uczuć melodie. Do tego dochodzi pomysłowe podejście do dźwięków za sprawą nowych współpracowników jak Nate „Danja” Hills (Timbaland, Justin Timberlake, Duran Duran, Nelly Furtado), Max Martin (James Bunt, Kelly Clarkson, Avril Lavigne) i Dave Fortman (Evanescence, Mudvayne).

Nowy album dostarcza nam 11 nowych piosenek, które bez wątpienia brzmią jak Simple Plan, lecz są zarazem czymś zupełnie innym od tego, co zespół nagrał dotychczas - słyszymy poucinane pętle syntezatorów na singlowym kawałku „When I’m Gone”, to znów mocny danceowy groove przyprawiony R&B w utworze „The End”, hip hopowe bity w „Generation” czy niezmieszaną energiczną balladę „I Can Wait Forever”.

- Poczuliśmy, że musimy być bardziej odważni w tym, co robimy i pokazać, kim jesteśmy naprawdę - wyjaśnia lider zespołu Pierre Bouvier - Chcieliśmy po prostu nagrać coś, co nie pozostanie bez śladu.

Perkusista Chuck Comeau dodaje - Potrzebowaliśmy poprzestawiać pewne rzeczy, zaryzykować i osiągnąć zamierzone cele. Rzuciliśmy sobie wyzwanie, by pozostając sobą stworzyć coś zupełnie nowego.

Zmiany następują wraz z pewnym stopniem świadomości, a zespół nie ukrywał obaw, kiedy rozpoczynał pracę nad „Simple Plan”. W jakimś sensie, jak przyznaje Comeau, zespół znajdował się w „strefie bezpieczeństwa”, na którą składały się podwójnie platynowy „NO PADS…” z 2002 roku i platynowy „STILL NOT GETTING ANY” z 2004, a także wydany w 2005 roku „MTV HARD ROCK LIVE,” na którym udokumentowano wspomniany na początku koncert. Od momentu powstania w 1999 roku Simple Plan nieustannie poszukiwał nowych brzmień. Wiele zespołów na ich miejscu korzystałoby jedynie z tego, co przyniosło im sukces, bojąc się niepowodzeń.

Gitarzysta Jeff Stanco wyznaje: - Baliśmy się, ponieważ nie chcieliśmy zepsuć tego, co wiedzieliśmy, że działa i co kochaliśmy. Mogliśmy nagrać podobny do poprzedniego album i on z całą pewnością zostałby dobrze przyjęty przez naszych fanów. Ale te wszystkie nowe rzeczy, które odkrywaliśmy, były takie fascynujące, a jeśli chcesz się rozwijać, musisz za nimi podążać.

Bouvier zgadza się, że czasami - nie wiedzieliśmy, czy byliśmy na właściwej drodze robiąc coś ekstra, czy po prostu zwariowaliśmy- ale, jak dodaje - nie było to takie złe. - Dobrze jest bać się. Dobrze jest być czasami trochę nerwowym. Jeśli taki nie jesteś nigdy, znaczy, że czujesz się zbyt pewnie. Jeśli spojrzeć wstecz, wszystkie wielkie przeboje powstały w oparciu o pewne ryzyko.

Prace nad nowym albumem zaczęły się wiosną 2006 roku, tuż po zakończeniu trasy do „STILL NOT GETTING ANY”. Wszyscy spodziewali się szybkiego napisania nowych piosenek i tak samo szybkiego ich nagrania. Tymczasem Bouvier i Comeau pogrążyli się w twórczym procesie i kiedy nadeszła jesień, zespół zgromadził obszerną kolekcję nowych piosenek. Ale coś jednak było nie tak. - Wszyscy mówili „Tak, tak, to jest super”, ale nic tak naprawdę nie było zupełnie świeże - mówi Comeau - Czuliśmy to. Mieliśmy mocne kawałki, ale to nie było to, co chcieliśmy osiągnąć.

Wszyscy wiedzieli, że konieczne są zmiany. Uznanie, z jakim przyglądali się dokonaniom Justina Timberlake’a i Nelly Furtado doprowadziły grupę do rozwijającego się pod skrzydłami Timbalanda młodego producenta, Nate’a ‘Danja’ Hills’a. Przypadkowo on sam już wcześniej traktował Simple Plan jako zespół, z którym chciał pracować, rozwijając się w zakresie rocka. I tak w kwietniu 2007 roku Bouvier i Comeau znaleźli się w Miami - z początku obcym, lecz wkrótce właściwym miejscu, z którego wkrótce przywieźli pierwsze utwory, w tym „The End”.

Bouvier wspomina, że po pierwszej sesji - pomyśleliśmy „O cholera!, mamy tu coś zupełnie nowego”. Wszystko się kręci jak trzeba! To jest to, czego szukaliśmy. Entuzjazm i ekscytacja, jaką znów poczuli dodał zespołowi nowego wiatru w żagle.

- Mieliśmy taką wizję, żeby połączyć fajne, nowocześnie brzmiące bity podczas zwrotek, by potem przejść do mocnych, wrzeszczących, powalających refrenów, z których jesteśmy znani - wyjaśnia Comeau. - Od początku myśleliśmy o takim połączeniu i kiedy wymyśliliśmy „The End”, wiedzieliśmy, że to może działać. To był dla nas punkt zwrotny, który przekonał nas, że warto dalej pisać i próbować, nawet ze zwykłymi na pozór piosenkami.

To właśnie Bouvier i Comeau robili będąc z powrotem w San Diego, korzystając z pomocy starego przyjaciela, Arniego Lanni (Our Lady Peace, Finger Eleven), który był producentem pierwszego albumu Simple Plan. Ich współpraca była tak samo twórcza jak podczas prac nad pierwszą płytą.

- To było coś wspaniałego móc znowu pracować z Arnoldem. Jest niesłychanie utalentowany i troszczy się o zespół nie tylko jako profesjonalista, ale przede wszystkim jako przyjaciel. Zawsze czuliśmy się dobrze pracując ze sobą, to wspaniale, że mogliśmy tego jeszcze raz doświadczyć - mówi Comeau.

Na kolejną podróż do Miami zaproszono Arnolda, a sesja na Florydzie przyniosła „When I’m Gone” i „Generation”, dwa najbardziej nowatorskie utwory na płycie. Kiedy, już w Montrealu, usłyszeli je pozostali członkowie zespołu, natychmiast zyskały poparcie.

- Z początku byliśmy nieco zaskoczeni”, wspomina gitarzysta Sebastian Lefebvre - ale podobało nam się. Myślę, że zdaliśmy sobie sprawę, że do naszego brzmienia dodaliśmy masę nowych elementów, co sprawiło, że jesteśmy czymś więcej niż typowo rockową kapelą. To było dla nas bardzo inspirujące i pomogło nam stworzyć tyle przełomowych kawałków na tej płycie.

Basista David Desrosiers dodaje: - Wiedzieliśmy, że chcemy nagrać coś zupełnie innego. Po siedmiu latach gry w zespole wciąż chcemy mieć frajdę z tego, co robimy. Dlatego kiedy usłyszeliśmy pomysły Danja, poczuliśmy niezłego kopa…

W końcu zespół był gotowy, by w czerwcu 2007 roku wejść do studia. Zadaniem Dave’a Fortmana było zapewnić taką fuzję dźwięków, jaką sobie Simple Plan wyobraził, nagrywając w Los Angeles i Montrealu. - Dave był chyba najbardziej zafascynowany nagrywaniem tej niezwykłej mieszanki - mówi Bouvier. - Było to dla nas szalenie istotne, żeby mieć takiego producenta, który będzie potrafił uchwycić brzmienie, jakie osiągaliśmy na koncertach, a jednocześnie obejmie w tym nowy kierunek, jaki obraliśmy. To była prawdziwa współpraca między zespołem, Dave’em i Danja i później jeszcze Maxem Martinem, mistrzem od tworzenia hitów, który pomógł dopracować „Generation”. - Każdy z nas przyczynił się do tego, żeby ta kombinacja stylów i dźwięków brzmiała doskonale i w taki sposób, jaki sobie wyobraziliśmy na początku.

Patrząc na wyniki tej pracy, można śmiało powiedzieć, że nazwanie płyty „SIMPLE PLAN” jest jak najbardziej własciwe.

- Mamy takie wrażenie, że ta płyta jest naprawdę o nas- tłumaczy Bouvier - Będąc w takim punkcie kariery, mając na koncie dwa doskonale przyjęte albumy, jesteśmy przekonani, że tytuł tej płyty powinien być właśnie taki.

Muzyczne eksperymenty były jednocześnie inspiracją dla Bouvier’a i Comeau’a do napisania chyba najbardziej skupionych i prowokujących tekstów w ich karierze. W „Save You” Bouvier opisuje walkę jego brata z rakiem. „What If” to zainspirowana telewizyjnym show „Heroes” opowieść o ulepszaniu świata. I mimo że nadęty „I Can Wait Forever” to bezwarunkowa opowieść miłosna o obecnym związku Bouvier’a, pozostałe utwory na płycie traktują raczej o ciemnych i gorzkich romantycznych niepokojach.

- Kiedy ludzie mnie proszą, bym opisał nasze brzmienie - mówi Bouvier - zawsze myślę o gniewnych, negatywnych i depresyjnych tekstach skojarzonych z podnoszącą na duchu muzyką. Bynajmniej tak było do tej pory. A to jest bardzo osobista płyta, która mówi o tym, jak się czuje każdy z nas.

Obecnie Simple Plan jest gotowy, by swoje najnowsze dzieło zaprezentować tak jak potrafi najlepiej - na koncertach. Po intensywnych przygotowaniach, by nowy materiał przyoblec w formę muzycznego przedstawienia, zespół jest przekonany, że poruszy swoich fanów tak samo, jak uczynił to dwoma poprzednimi albumami.

- Jestem do tych piosenek bardzo mocno przekonany - mówi Stanco - i od początku istnienia zespołu wierzyłem, że tylko mocne kawałki mają rację bytu. Możemy bez wahania podpisać się pod nimi. Nie mogę się doczekać, kiedy zagramy je na żywo.

Desrosiers jest nie mniej entuzjastyczny: - Kiedy usłyszałem w radiu „When I’m Gone” poczułem się, jakbym miał znowu 12 lat. To brzmiało tak świeżo! Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek wcześniej był tak podekscytowany zespołem. Nie sądzę, żeby którykolwiek z nas był…

Pierre Bouvier (Vocals) - Chuck Comeau (Drums, Backing Vocals), David Desrosiers (Bass, Backing Vocals) – Sebastien Lefebvre (Guitar, Backing Vocals), Jeff Stinco (Lead Guitar)

KINCERT SIMPLE PLAN

10.11 20:00 /wejście od 19.00/
Warszawa / klub Stodoła


GO-AHEAD/WARNER MUSIC/I.J.