Właśnie ukazuje się na rynku kolekcja DVD „Świat według...Wernera Herzoga”, w której znalazło się czternaście filmów dokumentalnych tego reżysera.

Wydawnictwu towarzyszy też poświęcona Herzogowi książka wydana w popularnej serii Przewodnik Krytyki Politycznej, zawierająca zbiór esejów autorstwa m.in. Marii Janion, Kazimiery Szczuki i Kuby Mikurdy. Okazją dla obu publikacji jest wizyty Wernera Herzoga w Warszawie na 7. festiwalu Planete Doc Review.

Werner Herzog, choć sławę wielkiego wizjonera kina zawdzięcza przede wszystkim wybitnym fabułom, niemal od początku swojej filmowej kariery kręci też dokumenty. Przez ostatnie 20 lat Herzog zajmował się właśnie głównie kinem dokumentalnym. Fabuły mu nie wychodziły. Ani „Krzyk kamienia”, ani „Niezwyciężony”, ani „Operacja świt”, ani ostatni, kompletnie niepotrzebny remake „Złego porucznika” Abla Ferrary nawet nie zbliżyły się do niebotycznego poziomu najwybitniejszych arcydzieł Herzoga sprzed lat: „Zagadki Kaspara Hausera”, „Aguirre, gniewu bożego”, „Nosferatu wampira”, „Stroszka”, czy „Fitzcarraldo”. Pod koniec lat 70. Herzog wieścił wprawdzie rychły kres kina dokumentalnego w klasycznej formie, przepowiadając zwycięstwo telewizyjnego reportażu zorientowanego na informacyjny pośpiech, uogólnienie, tendencyjność. Porzucił wtedy dokument. W latach 90. odzyskał wiarę i do kina dokumentalnego powrócił. Na całe szczęście, bo zrealizował od tego czasu kilkanaście filmów ważnych, niezapomnianych, pięknych, takich bez których pejzaż współczesnej dokumentalistyki trudno byłoby sobie wyobrazić.

Każdy dokument Herzoga nosi jego wyraźny autorski stempel. Nie można go pomylić z niczyim dziełem. Na pozór są te dokumentalne poszukiwania kompletnie różne od fabularnych doświadczeń. Oto ateusz kreacyjnego szaleństwa rezygnuje z demiurgicznej władzy nad filmową materią i poddaje się rzeczywistości. Tymczasem właśnie w ostatnich fabułach musiał Herzog godzić się na mniejsze lub większe kompromisy, to dokument przywrócił mu  wolność. Z pozycji mędrca wiecznie zdziwionego światem na bohaterów swoich filmów wybiera zawsze cherlawych wizjonerów, outsiderów przetrąconych przez los. Niemal pozbawionych racjonalności, ale obdarzonych geniuszem niedefiniowalnym, dwuznacznym i intrygującym. Taki był zakochany w groźnych niedźwiedziach bohater „Grizzly Mana” (2005), tacy byli też ludzie opętani Antarktydą w „Spotkaniach na krańcach świata” (2008). Nie ma tych filmów w kolekcji DVD. Są za to inne. Tak jak w najlepszych dziełach fabularnych, tak też w dokumentach Herzog skupia się na studiowaniu ludzkich obsesji. Jak nikt inny umie pokazać naturę obsesji, a pod maską szaleństwa dostrzec ukryte piękno, poezję i tęsknotę.

Tak jak w genialnych „Dzwonach z głębi” (1993), gdzie zgodnie z podtytułem pokazuje „Wiarę i przesądy w Rosji”. Spełnia się jako etnograf, bo materiał zebrany w filmie to bogaty zbiór niezwykłych opowieści z różnych stron Rosji i zapis rozmaitych rytuałów religijno – magicznych. W filmie występują obok siebie: szaman leczący ludzi z syberyjskiej wioski, dzisiejszy odpowiednik jurodiwego, przekazujący innym słowo boże, egzorcysta wykonujący obrzędy oczyszczające, człowiek podający się za zmartwychwstałego Chrystusa, reinkarnacja Rasputina, a nawet specjalista od kosmicznej energii. Ale zarazem pokazuje Herzog twarz humanisty. Słucha ludzi z uwagą, bez pośpiechu rejestrując opowieści o złych duchach czających się w ciemności, o nawiedzonych miejscach, o cudownym jeziorze kryjącym w swych wodach zatopione miasto. Daje się uwieść urodzie rosyjskich legend i ich wielkiej żywotności, wiernie zapisuje co widzi, ale sięga głębiej, gdzieś pod powierzchnią prozaicznej rzeczywistości szukając prawdy duchowej.

Ten wspaniały, ocierający się o metafizyczne uwznioślenie film jest kwintesencją dokumentalnego kina Herzoga z ostatniego okresu. Nie zawsze jest Herzog w swoich filmach  niewolnikiem faktów. „Fakty są dla księgowych” – mawiał, sprzeciwiając się zasadom cinema verte i twierdząc, że czasem dobre filmowe kłamstwo jest paradoksalnie bliższe prawdy niż nagie fakty. Sam siebie nazywał poszukiwaczem ekstatycznej prawdy i niebezpiecznie zbliżał się do swych wiecznie oczekujących nagłej iluminacji bohaterów. W filmach takich jak „Biały diament” (2004), „Koło czasu” (2003), „Rekolekcje na temat mroku” (1991) czy „Wielka ekstaza snycerza Steinera” (1973), pozwalał sobie na zaskakująco swobodny stosunek do filmowanej rzeczywistości. Często ustawiał sceny, czy wręcz aranżował sfingowane ujęcia. W „Białym diamencie” np. zainscenizował udawaną kłótnie z bohaterem, w której z furią obwiniał go o śmierć wspólnego znajomego. Zdjęcia  powtarzał zaś po wielekroć, by uzyskać właściwy efekt. Bardzo często więc robił swoje dokumenty, tak jak fabuły.

Bawiąc się pojęciem dokumentalnej „prawdy”, Herzog pozwalał sobie nieraz na dość sztubackie żarty. Zarówno opowiadające o skutkach pierwszej wojny w Zatoce „Rekolekcje na temat mroku”, jak poświęcone postaci Dalajlamy „Koło czasu” zaczynają się od całkowicie zmyślonych cytatów - z Pascala i Tomasza Kempis. To rodzaj znaku ostrzegawczego, by nie wierzyć we wszystko, co się widzi. Podejmował też tematy osobiste, jak w „Moim ukochanym wrogu” (1999) poświęconym Klausowi Kinsky’emu, który w najważniejszych filmach Herzoga zagrał swoje najlepsze role . I sam siebie nie oszczędzał. Pokazał Kinsky’ego jako egomaniaka, ale i zdemaskował własną próżność. Zrobił Herzog niezwykły film o więzi naznaczonej magnetyzmem, ale i nienawiścią, o męskiej przyjaźni i wrogości zarazem i umieścił się wewnątrz zdarzeń. Nawet, gdy realizował eksperymentalne etiudy w rodzaju „Fatamorgany” (1971), w której ograniczył się do zdjęć krajobrazów afrykańskiej pustyni, by zbudować plastyczno-mistyczną impresję  na bezsens Kosmosu zawarł w obrazie perspektywę spojrzenia obcego – przybysza z innej planety. Pierwiastki obiektywne i kreacyjne stale się u Herzoga mieszają, stale oscylują między osobistą, autorską wizją a dokumentalną obserwacją.

Fascynująca dokumentalna twórczość Herzoga jest ciągłym eksperymentem. Nie zastygł reżyser w jakiejś skostniałej pozie, nie trzyma się żadnej doktryny, uniwersalnej metody. Poszukuje swej „ekstatycznej prawdy” na wiele sposobów, a jednak wszystkie, najbardziej różne jego filmy mają z sobą coś wspólnego, we wszystkich brzmi jego niepowtarzalny tembr. Od dawna mógłby Herzog wyłącznie odcinać kupony od spełnionej kariery i robić rzeczy, których się po nim spodziewamy. A jednak odważnie ucieka przed jakimkolwiek znormatywizowaniem: szuka ryzyka, drażni, jątrzy. I wciąż umie trafić w istotę rzeczy jednym prostym kadrem. Takim np. jak ujęcie samotnego pingwina z w „Spotkaniach na krańcu świata”, którego samotność wzrusza tak samo jak samotność Bruna S. w „Stroszku” albo Kinsky’ego w „Fitzcaralldo”. Po prostu mistrz!

Wojtek Kałużyński


Dołącz do nas na Facebooku